Lubuski sezon ogórkowy nie potrzebuje żadnego pytona z
nad Wisły - ma swojego „Benny Hilla” polityki w osobie ekscentrycznego posła. On
sam, jest w Lubuskiem szkodnikiem największym, a zarazem apoteozą demokracji,
bo potwierdza tezę, że parlamentarzystą może być dosłownie każdy: głupi i
mądry, lump oraz wzór do naśladowania. Tak się kończy „Folwark zwierzęcy”, gdy
świnie zaczęły chodzić na dwóch nogach, i nikt już nie wiedział, kto jest kim,
ani o co w tym wszystkim chodzi.
Tymczasem wpadki posła
Jarosława Porwicha, mnożą się jak purchawki po deszczu, czego efektem jest
to, że wypowiada słowa zwyczajnie głupie. Nie jest to przekroczenie granicy
zdrady, ale głupoty i dobrego smaku, owszem. Wielokrotnie pokazał, że jest
głuchy na zawołanie Immanuela Kanta: „Miej odwagę myśleć
samodzielnie”, i woli podlizywać się „dobrej zmianie”, która od
niedawna jest jego nową przystanią.
„Przeciwnikami reformy wymiaru sprawiedliwości
w Polsce są m.in. środowiska lewackie, środowisko Czerskiej, były aparat
PZPR-u, byli funkcjonariusze Słuzby Bezpieczeństwa i resortowe dzieci, czyli
pociotkowie uporzywilejowanych w PRL-u” – wypalił były szef
gorzowskiej „Solidarności”, uważający się za „spadkobiercę” legendarnych
opozycjonistów: Edwarda Borowskiego, czy Bronisława Żurawieckiego.
Pławi się również światłem odbitym od śp. Prałata Witolda Andrzejewskiego,
który delikatnie rzecz ujmując: nigdy za nim nie przepadał, ale dla wielu
spośród tych, którzy zacnego kapłana znali, poseł Porwich nie ma prawa „podcierać sobie nim tyłka”.
Problem w tym, że z kontrowersyjnym posłem, jest jak z
potworem literackiego Wiktora Frankenstaina: został przez kogoś
stworzony, i dzisiaj trudno nad nim zapanować. Oczywiście, polityk Wolnych i
Solidarnych, bardziej przypomina twór Gepetta, co to wystrugał kłamcę Pinokia.
Określając protestujących w
obronie niezależności sądów, haniebnymi inwektywami rodem spod budki z piwem,
napluł w twarz tym, którzy na Mieszka I protestują od dawna i kilka razy w
miesiącu. Można by to puścić płazem, gdyby nie fakt, iż Grażyna Pytlak, Maria
Tężacka, Stanisław Żytkowski, Mirosława Kędziora, Elżbieta
Łukszo, Jerzy Wierchowicz czy Jerzy Synowiec, mają w walce z
komunizmem zasługi nieporównywalnie większe, niż jego młodzieńcze zabawy w
opozycjonistę.
„Ja jestem tam gdzie
byłem w latach osiemdziesiatych, i określanie mnie takimi slowami jest przykre,
bo przecież Porwicha też broniłem w okresie komunizmu. Teraz też będę bronił
tych, którzy popierana przez niego władza traktuje tak samo, jak kiedyś
opozycjonistów traktowało ZOMO” – mówi w rozmowie z NW mecenas
Jerzy Synowiec. W podobnym tonie, wypowiada się inny obrońca opozycjonistów w
okresie PRL, a dzisiaj jeden z liderów protestów pod sądami mec. Jerzy
Wierchowicz. „On wygaduje straszne głupoty, i raczej nie wie
co mówi, a my już dzisiaj musimy robić to co trzydzieści kilka lat temu: bronimy
szykanowanych przez władzę” – skonstatował. „Te słowa to świństwo.
Ja mu mogę sporo przypomnieć, także to, jak mówił, że nigdy nie będzie całował księży w rękę, i dlatego
nie będzie szefem <Solidarnosci>” – to z kolei wypowiedź
Elżbiety Łukszo, która za komuny sporo przesiedziała w aresztach, a dzisiaj –
mimo problemów z chodzeniem – bierze udział w protestach pod sądami.
Porwich poszedł dalej, i wszedł
w buty poseł Krystyny Pawłowicz, kłapiąc w Radiu Gorzów, że prezes Sądu
Najwyższego Małgorzata Gersdorf: „Skompromitowała się w
Karlsruhe, gdzie za pieniądze niemieckie brała udział w konferencji”. On sam zapomniał, że niemieckie pieniądze po prostu „zajumał”, za co
kierownictwo „Solidarności” we wczesnych latach 90-ych wyrzuciło go z Sekcji
Młodych NSZZ „Solidarność”. Sprawa stara jak świat, ale jak widać, każdy ma
swój patent na sąsiadów zza Odry: prezes Gersdorf brała udział w naukowej
konferencji w Niemczech, a poseł Porwich wziął sobie pieniądze przeznaczone przez
Niemców na transgraniczny miesięcznik. Fakt, był "skuteczniejszy".
By utrzymać się na wodzie, trzeba wiedzieć skąd wieje
wiatr. Z punktu widzenia prostego człowieka Porwich zrobił w krytykowanej przez
niego wolnej Polsce świetną karierę. Ale w obszarze, który jego sercu jest
równie bliski jak propagowanie trzeźwości – spełnienie zawodowe, poszło mu tak sobie.
Łatwo sobie wyobrazić, co czuje 52 latek, który nigdy i nigdzie w życiu dłużej
nie pracował, do emerytury zostało jeszcze sporo czasu, a w CV jedynie
związkowa kariera z którą rynku pracy nie zwojuje. Nie dziwi więc niechęć do
tych, którym w życiu się udało, a do takich należą m.in. sędziowie.
W Telewizji Republika wyznał, że
kieruje się „głosem Boga”, ale to raczej konsekwencja efektu „szarych myszek”. Czy
jest kłamcą ? Najlepiej o tym świadczy zmiana poglądów w kwestii parlamentarnych
immunitetów.
„Ja bym się zrzekł immunitetu we wszystkich
sytuacjach i jestem do dyspozycji” – mówił 2 listopada 2015 roku w rozmowie
z red. Piotrem Bednarkiem. Była
możliwość weryfikacji jego poglądów, bo kilkanaście dni temu Sejm procesował
wniosek o uchylenie mu immunitetu. PiS-owska większość w Komisji Regulaminowej
i Spraw Poselskich, odrzuciła go. On sam mógł złożyć oświadczenie o rezygnacji
z immunitetu, co przecież trzy lata temu zapowiadał w każdej sytuacji, ale
kolejny raz skłamał. Oznacza to, że Porwich nie zostanie pociągnięty do
odpowiedzialności karnej, bo ukrył się za immunitetem.
Czy ktoś taki
może lubić niezależne sądy ? Pewnie woli poczekać na czasy, gdy będą
podporządkowane politykom. Tylko po co obraża lepszych od siebie, skoro jego "troska" o Polskę, to gów...o zawinięte w sreberko...