Przejdź do głównej zawartości

Pochwała politycznej brutalności. Podręcznik dla kandydatów na polityków...


Już za kilka miesięcy wybory. Wszyscy marzą o kampaniach wyborczych bez „chwytów poniżej pasa”, tak jak każdy facet marzy o kobiecie o wspaniałych kształtach, która nad ranem nie ucieknie. Co zrobić, by w kampanii nie uciekły zasady i przyzwoitość ? Być cholernie i do szpiku kości brutalnym oraz bezwzględnym ! Najpierw dla siebie, a dopiero później dla innych. Jeśli proporcje przybiorą odwrotną kolejność, to już po kandydacie…

FOT.: niepoprawni.pl

Sądzę, że nie ma czegoś takiego jak „brudna polityka”, podobnie jak nie powinno się mówić „mokra woda” czy „gorący ogień”. Jeśli przyjąć za Nicolo Machiavelli, że „władzy nie zdobywa się z różańcem w ręku”, to wybór najlepszych polityków musi być konsekwencją nie tylko merytorycznego dyskursu, ale także starcia dokonań, charakterów oraz porównania skłonności do bycia słabym, a może nawet przykładów bezeceństw. Walka o godne miejsce na Agorze musi być pochodną wykazania umiejętności o bycie lepszym niż przeciwnik, a mówienie o „pokojowej kampanii”, to w rzeczywistości życzenie sobie tego, by po słonecznym dniu, nigdy nie zapadła noc.

Inna sprawa, że o „czystych kampaniach” mówią najczęściej ci, którzy szykują najciekawsze „atrakcje”, bo prawda od dawna jest taka sama: łakomczuch wytyka innym, że dużo jedzą, a pijak twierdzi iż wszyscy dookoła nadużywają alkoholu. Zarzucanie przeciwnikom brutalnosci, to najczęściej wygodny parawan, do ukrywania własnych działań. W atrakcyjnym kostiumie, tego grającego „fair”, po cichu szykuje się ciosy poniżej pasa. „Maszeruj, albo zdychaj” – jak w Legii Cudzoziemskiej.

Nawet jeśli oburza nas, że takie rzeczy bedą się działy również nad Wartą lub w Winnym Grodzie, nie zapominajmy, iż w polityce starcie poglądów i osobowości, to walka o swoje, a więc – tu za Arystotelesem – „troska o dobro wspólne”. Inaczej mówiąc – polityka jest brudna tylko wtedy, gdy służy uprawianiu prywaty, rozkradaniu dobra publicznego, a także niszczeniu słabszych i bezbronnych.

Gdy kłócą się silni politycy, wytykają sobie życiowe błędy, wzajemnie się atakują oraz przejaskrawiają różnice – podkreślając kto jest lepszy, a kto gorszy – zyskuje społeczeństwo. Wyciągając na siebie przysłowiowe „haki”, jeśli nie jest to nieprawda, prowokacja lub kłamstwo, pokazują prawdę, której w „czystej polityce” jest niewiele. Przecież atakowany kandydat mógł o tym opowiedzieć sam, nie czekając, aż uczyni to za niego polityczny przeciwnik.

W tym kontekście u progu kampanii wyborczej, gdy większość list wyborczych jest właśnie kształtowana, warto wiedzieć, co zrobić lub czego nie zrobić, aby choć trochę zminimalizować skutki tego, co za kilka tygodni stanie się w lubuskiej polityce standardem: zagrywek „poniżej” i „po bandzie”.

Ktoś powie, że takie postawienie sprawy jest nieetyczne i do szpiku kości cyniczne, ale piszący te słowa – wcale nie utożsamiając się z logiką wyborczych wydarzeń – doskonale wie co konstatuje, bo sam doświadczył wszystkiego: pierwszej strony w tabloidzie, prokuratorskich oskarżeń i kilku innych błędów. Dziś jest silniejszy niż kiedykolwiek, bo posmakował wszystkiego – zresztą na własne życzenie. Poniższe wskazówki mogą więc być przydatne: by zrozumieć autora lub skutecznie się przed nim bronić, bo tego wymaga zasada Fair Play...

1. Trudno winić piekarza, widzącego konkurenta zza rogu, który miesza mąkę starą ze świeżą, że opowiada o tym wszystkim dookoła, chcąc doprowadzić do zdemaskowania oszusta.

        Warto więc, gdy już podjęło się decyzję o kandydowaniu na prezydenta, burmistrza lub na radnego, zrobić sobie kompleksowy rachunek sumienia - takie „rozminowanie terenu”, po którym chodziło się w przeszłości, zanim na „miny” i „samowybuchy” trafią lubuscy dziennikarze lub wścibski bloger.

       Będąc w polityce od lat łatwo o poczucie fraternizacji, ale lata płyną, a dziennikarze się zmieniają: wódka wypita z reporterem 10 lat temu, dzisiaj już nie ma żadnego znaczenia. Więcej, ci współcześni dziennikarze jacyś tacy mniej otwarci na takie imprezki. Łatwo więc o takiego, co z głośnej afery z lat 90-ych zrobi newsa bieżącej kampanii, lub odgrzeje jeszcze mniej interesującący temat, który w barwach wyborczych nabierze nowego blasku. Jedno jest pewne, świat mediów jest coraz bardziej płaski, a zatem - lubuscy dziennikarze, w niczym nie ustępują kolegom z Warszawy. Proszę wierzyć, że skrzynki e-mailowe pęcznieją od anonimów, bzdur, donosów, ciekawych dokumentów i jeszcze ciekawszych informacji.

           Inaczej mówiąc – każdy kandydat na samorządowca ma swojego „trupa w szafie”, którego jeszcze nie widać, ale wszyscy o nim słyszeli. Warto go wyciągnąć, ubrać w garnitur i dać się z nim zaprzyjaźnić wrogim dziennikarzom, zanim oni sami spotkają go po pięciu piwach w „Viva Disco” lub „X-Demon”..   

Wiara w lenistwo dziennikarzy może nie wystarczyć, bo zawsze znajdzie się ambitny blogger lub facebookowicz, który opublikuje to, czego nie dotknęli inni. 

Zanim kampania parlamentarna wejdzie w fazę szczytową, ruch – lub też ruchy – są po stronie kandydata. Później jest już zbyt późno, a jeśli do winy lub udziału w jakimś „bezeceństwie” kandydat nie przyzna się sam, to późniejszym okresie wszystko zostanie wyolbrzymione i urośnie do monstrualnej rangi potwora z Loch Ness.

2. Idąc na basen, nie można mieć żalu, że zostanie się ochlapanym. Wchodząc do wody, trzeba się liczyć z „podtopieniem”, a jak slipy będą miały słabą gumkę, można zostać obnażonym z gołym tyłkiem na wierzchu.  

          Aktor na scenie nie może mieć żalu o to, że jego występ nie wszystkim się podoba, a niektórzy nie chcą, by grał tą lub inną rolę. Można sobie pomyśleć: „O co im chodzi ? Nie jestem politykiem, chcę działać dla miasta, a oni się czepiają”. Takie są reguły gry i naiwniactwo jest najmniej wskazane.

         Kandydatowi dostanie się za wszystko – od dziwnych portali za unijne dotacje, które trzeba było zwrócić, przez miejskie zlecenia dla męża lub żony, próbę przejęcia publicznego majątku, a na dawaniu zleceń swoim, kończąc. Lepiej zawczasu powiedzieć o tym, co dziś jest niewygodne, niż później się z tego tłumaczyć.

          Dziennikarze i przeciwnicy słusznie czekają na chwilę słabości, a kiedy uda im się rozeznać ich genezę, to rozgrzebią ją patykami. Takie „gów..o” zostanie wrzucone do politycznego „wentylatora”, i ochlapie również kolegów z listy wyborczej. Ale powoli, bez przesady. Można okazać dystans do swojej osoby - bo błędy popełnia każdy, ale nie można z tego uczynić głównego przekazu. Przyznać się do błędów – oczywiście tak, zrobić z błędów główny przekaz – raczej nie.
          
            Lepiej jednak bić się w piersi, niż rozdawać ciosy na lewo i prawo, albo głupio się tłumaczyć.
          
         Warto też sprawdzić, co się kiedyś podpisało, lub publicznie powiedziało. W dobie Internetu, szybko można się skompromitować i trafić na polityczny margines. Te rzeczy też mogą spowodować otwarcie wrót do Piekła. Wyborcy może nie są zbyt wyedukowani, ale mają swoje kaprysy. Nie lubią, jak się ich nabiera, a fałsz wyczują na odległość. Blizny po zdemaskowaniu nielojalności, kłamstwa, hipokryzji lub drastycznej zmiany poglądów z powodów merkantylnych, można nosić do końca politycznej emerytury.

3.  Media społecznościowe kreują dziś rzeczywistość, która w kilka minut może mieć większy oddźwięk, niż news w serwisie informacyjnym, lub pierwsza strona w „Gazecie Lubuskiej”. Trudno winić demaskującego coś, że chce być skuteczny i głośny. Podobnie z dziennikarzami, mają prawo do chwili sławy. Może lepiej pomóc im takimi zostać.

          Mając „za uszami” nie da się ugrać całej całej stawki, ale można chociaż odwrócić od siebie uwagę. Kiedy kandydat wie, że „trup” został kupiony jako imprezowy partner, i nie stanie się bohaterem „Gazety Lubuskiej”, „Gazety Wyborczej” lub blogu Nad Wartą, warto zamienić role i stać się dziennikarskim partnerem.

       Dziennikarz jest rozliczany nie tylko z tego co napisze, ale także z tego co do redakcji przyniesie: tematów, newsów, informacji o osobach, a także możliwości nagłośnienia tytułu w kontekście krzywdy kogoś innego.

    Lista informatorów lubuskich dziennikarzy nie składa się tylko z ludzi zakompleksionych, którzy komuś czegoś zazdroszczą i chcieliby ich „udupić”, ale także tych, co sławnymi dopiero chcą zostać.

Nie warto donosić na swoich, bo to szybko wyjdzie i kandydat straci szacunek nawet u odbiorców informacji, ale mając informacje o przeciwniku, lepiej ją „sprzedać”, zanim uczyni to kolega. W przeciwnym razie, za tydzień kolega informator stanie się głównym cytowanym w innej sprawie i będzie to zapewne jakiś sukces. Warto z dziennikarzami grać uczciwie: czyli nie kłamać, nie ściemniać, nie koloryzować, ale dać jak najwięcej gotowego materiału. Dziennikarz się odwdzięczy i to może tydzień przed wyborami.
               
          Podkręcać dziennikarzy e-mailami, SMS-ami i wiadomosciami na Facebooku ? Bez sensu, to strzał we własne kolano – odczytają, przemyślą i wyciągną własne wnioski, ale sama korespondencja będzie sygnałem, że nie jest tak, jak powinno być. Dziennikarz tego nie powie i nie napisze, ale już z kolegami odpowiednio skomentuje, a kandydat okaże się prędzej czy później nieużyteczny i głupi.

 Najwazniejsze to jednak nie gniewać się na media, komentatorów, bloggerów i publicystów. To największy grzech gorzowskich polityków !

Mądrość polega na gniewaniu się przez kilka minut, a później przyjęciu strategii: „Dziś Barański mnie skrytykował, ale wiem co mu leży na sercu. Następnym razem, to pewnie mnie pochwali”. Mówiąc krótko, trzeba pamiętać o jednym: dzisiaj mnie skrytykowali, ale jutro, jak się postaram, to pochwalą. 

I najważniejsze: kiedy do kandydata dzwoni dziennikarz w sprawie działki, zwolnienia z pracy trzy lata temu, jazdy po pijaku lub skargi sąsiada, to zapewne zna już odpowiedź. Tu lepiej nie kręcić.

4. Gdy młynarz został skrzywdzony, powiedział wprost: „Są jeszcze sądy w Berlinie !”. Politycy też mają swoją wytrzymałość i gdy brakuje im „instancji” – nawet nie mając racji lub mając świadomość iż ciężko będzie ich rację udowodnić – odgrażają się sądami. Bardzo dobrze, bo dbałość o praworządność jest rzeczą cenną, ale nie dla osoby aspirującej do publicznej funkcji ...
          
       ...bo nie ma niczego gorszego dla polityka lub kandydata na polityka, niż wygrać sprawę sądową z dziennikarzem.

         Przykład Marka Surmacza – triumfującego przed laty nad Robertem Surowcem, czy Grażyny Wojciechowskiej nad M. Surmaczem, to przykłady sytuacji, gdy nikt by nie pamiętał o co chodziło, gdyby nie ich procesy. Dziś wszyscy wiedzą, że Surowiec miał proces z „ubezpieczeniowymi wałkami” w tle, a Wojciechowska jeździła za darmo miejskimi taksówkami, bo to i owo „komuś załatwiła”. Odgrażanie się procesami, budzi odruch politowania, ale nie szacunku. Zmuszanie do przeprosin w sądzie, to objaw słabności.

      Lekcję klasy w tym względzie pokazuje prezydent Jacek Wójcicki – krytykowany przez wszystkich i na wszystkie sposoby. Podobnie postępował i postępuje jego poprzednik Tadeusz Jędrzejczak, ale już pretendent do Ratusza Sebastian Pieńkowski, publicznie straszący sądami na portalach społecznosciowych, to powód do litości nad nim, a w najmniejszym stopniu do podziwu. Podobnie postąpili kilka lat temu Bożenna Bukiewicz i Tomasz Mozejko. Oskarżeni zostali o korupcję, prokuratura sprawę umorzyła, a oni po prostu zamilkli: nikt więc nie pamięta już, że sprawa była, o co w niej chodziło i jak się zakończyła.

         Facebook oskarżeń oraz inwektyw dostarcza na co dzień mnóstwo, ale ciąganie uczestników portalu społecznościowego po sądach, to pierwszy krok do utraty znajomych i posłuchu w ogole. Wygrasz w sądzie ? Nie jesteś tego pewien, a nawet nie masz gwarancji iż pozew zostanie przyjęty. Pozostaje jedna ważna lekcja: nie przejmować się wpisami, ignorować hejterów i nie powtarzać społecznościowych „newsów”.

          Polityczna aktywność na Facebooku może pomagać, ale wdawanie się w dziwne dyskusje, to tworzenie iluzorycznego i wewnętrznego przekonania, że ktokolwiek - oprócz zainteresowanego – wie o co chodzi i jest to dla niego ważne. Bez sensu, bo rzecz dotyczy 200, a może 300 osób, ale nie jest to liczba dla której warto się kompromitować. Facebook, to ważny środek komunikacji z ludźmi, ale nie cel sam w sobie.

Co zrobić z intruzem, który wiecznie „hejtuje” ? Lepiej go zablokować i usunąć ze znajomych, aniżeli dawać innym szansę na spotkanie z debilem. Poznańskie ZOO jest położone dostatecznie blisko, by nie musieć znosić „dziwolągów” na własnym profilu.

5. Maruderstwo, że inni są lepsi, jest dobre podczas wykładów Uniwersytetu III Wieku, ale nie w polityce. Jeśli kandydat potrafi obiektywnie ocenić siebie i wyciągnąć własnego „trupa” z szafy, to nie ma powodów, by nie sięgał do szafy konkurenta – bo tam na pewno coś jest. Gra ma wynik zero-jedynkowy: jeśli nie ty jego, to on ciebie...

...bo też polityka, to jeden wielki „Folwark zwierzęcy”, gdzie o dobro stada chcą dbać najlepsi. Można się na to zżymać, ale założenie jest takie: w kampanii brutalni są i powinni być wszyscy, ale w trosce o dobro wspólne konieczna jest łagodność.  Jest więc jak w Talmudzie:  „Gdy twój sąsiad chce cię zabić, wstań wcześnie rano i zabij go pierwszy”.

Można tego nie zrobić lub po prostu się nie bronić, ale świadomość faktu iż będzie się bitym, bo chciało się wejść na scenę publiczną, to podstawowa zasada instynktu samozachowawczego w kampanii wyborczej. Tu sąsiad staje się zazdrośnikiem, szwagier przeciwnikiem, koledzy z liceum przypominają sobie bzdury, a koledzy z pracy zauważają iż są zdolniejsi: „On ma zostać radnym ? Taki gamoń ! Pracowałem z nim kiedyś, studiowałem, znam go doskonale”.

Najgorsi będą jednak koledzy z listy – tu nie ma zmiłuj się, a przyjaźń do polityki pasuje tak, jak pięść do nosa. Będą sytuacje, gdy kandydatom oberwie się sprawiedliwie, ale ataków niesprawiedliwych też będzie sporo.

Warto więc potrenować i przygotować się. Na co ? Starndard jest opracowany: na najgorsze! Na przykład na to, że będąc rzetelnym pracownikiem jest się namiętnym internautą, który zaniedbuje pracę. Romans z koleżanką może nie zainteresować żony, bo ona też spotyka się w motelu za miastem, ale uczestników portali społecznościowych, wciągnie na całego. Co jeszcze ? W kampanii „smakuje” wszystko. Na przykład na to, że członek rodziny odsiaduje wyrok sądowy, a sąsiadka napisała na kandydata kilka powiadomień na policję, bo mieszka bez meldunku. Wszystko zostanie wyolbrzymione i zostanie przedstawione w Radiu Gorzów lub na jakimś portalu z okropną częstotliwością.

Może to lekcja bezwartościowa, ale może komuś pomoże, a innego ostrzeże. „Trupa w szafie” ma każdy, jeden jest mniejszy, a inny większy, ale nawet ten najmniejszy urośnie wtedy, gdy aspiruje się do funkcji publicznej. „Nigdy nie kłamiemy tyle, co przed wyborami i po polowaniu” – powiedział były francuski premier Georges Clemenceau. Może jeszcze dodać... i po seksie, bo wszyscy opowiadają, że był dłuższy i lepszy.



Popularne posty z tego bloga

Error. Rzecz o polityce

Rozważając temat polskiej polityki i zachodzących w niej procesów, razem z moim rozmówcą, z wykształcenia informatykiem, zwróciłem uwagę na pewne analogie do działania komputera. W obu przypadkach kluczowym zjawiskiem jest proces. Zarówno w funkcjonowaniu polityki, jak i w systemie komputerowym, procesy są niezmiernie liczne. Procesor nie obsługuje ich jednocześnie, ale przełącza się z procesu na proces, co pozwala na skoordynowanie działań i umożliwia użytkownikowi wykonywanie określonych zadań. W polityce, rolę procesora pełnią politycy, a użytkownikami są obywatele. To oni w wyborach przekazują władzę politykom, aby w określonych procesach, wykonywali powierzone im zadania. Mój rozmówca, informatyk, zwrócił uwagę na fakt, że oprócz procesora, kluczowym elementem w komputerze jest system operacyjny. Dzięki niemu możemy realizować bieżącą kontrolę nad procesami. Jest dla komputera tym, czym dyrygent dla orkiestry: ustala tempo i harmonię między różnymi instrumentami. W komputerze, s...

Hardcorowo w Fabryczna 19

To rozmowa dla ludzi o mocnych nerwach: nie ma w niej żadnej struktury i tego wszystkiego, co w normalnych wywiadach być powinno. Poza dyskusją, tu nic nie było udawane, a całość,  to prawdziwa uczta dla ludzi potrafiących zachować dystans. Odczujecie smak ironii, usłyszycie dźwięk śmiechu, zobaczysz błyskotliwe spojrzenia. Ta rozmowa jest symfonią różnorodności, humoru i inteligencji. Ale uwaga! Nie wszyscy powinni to oglądać... Nazwisk nie wymienię...

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...