Oparcie politycznej
przyszłości gorzowskiej Platformy Obywatelskiej na Surowcu, zapatrzonym głównie
w siebie, jest nieprzyzwoite wobec działaczy tej partii, a także zwykłych
wyborców. Jest demoralizujące, bo to była jedyna szansa, by pokazać, że
największa opozycyjna partia w nad Wartą jest czymś więcej, niż towarzystwem
wzajemnej adoracji.
FOT.: TELETOP |
Ta sytuacja pokazuje w pigułce, jak mało mają do
powiedzenia w gorzowskiej Platformie Obywatelskiej ludzie, którzy chcieliby jej
prawdziwej obywatelskości, lub przynajmniej tego, że jej przedstawicielami w
wyborach będą najlepsi, a nie najcwańsi. W zamian dostali kandydata,
motywowanego interesem własnym – promocją własnej osoby, który w faryzejski
sposób został zamaskowany konstatacją: „Ja
na byciu prezydentem tylko stracę, ale dla Gorzowa chcę się tej roli podjąć”.
Szkopuł w tym, że mało kto w to wierzy. Nad Robertem Surowcem wisi widmo tego, że
nie będzie miał mu kto robić kampanii wyborczej. „Krysia obiecała nam, że młodzi pojadą na zachętę do Europarlamentu, a
potem niech się zaangażują w kampanię. To jakieś jaja, i chyba nie te czasy,
żeby angażować się za paczkę dropsów” – mówi rozgoryczony młodzieżowiec. Wszystko
dlatego, że coraz więcej platformersów ma po dziurki w nosie „ustawek” poseł Krystyny Sibińskiej i Roberta Surowca, woląc
współpracować z senatorem Władysławem
Komarnickim. Tutaj, dobrą robotę wykonuje dyrektor senatorskiego biura
Michał Wasilewski, kiedyś znienawidzony, dziś głównie komplementowany. „Senatora nie musimy się wstydzić, i wiemy,
że jego pozycja u Sługockiego jest realna, a nie malowana” – mówi działacz.
Opinia większości działaczy, którzy nie wzięli
udziału w głosowaniu, lub oddali swoje głosy na Radosława Wróblewskiego, nie
pozostawia wątpliwości: wyniki prawyborów są teorfetycznie w porządku, ale już
sposób kampanii poza debatami, taki nie był. „Te obietnice miejsc na liście,
pracy i drobniejszych spraw. Radek tak nie postępował” – to opinia dość powszechna
wśród blisko dziesięciu rozmówców NW. Wielu
z nich naprawdę wierzyło, że tym razem będzie transparentnie, i bez
porzekraczania granic nieprzekraczalnych. Ze świeczką szukać w gorzowskiej PO
takich, którzy wierzyli i wierzą w pokonanie Jacka Wójcickiego.
Niemal wszyscy wierzyli, że kandydatura Radosława Wróblewskiego tchnie do
struktur nowego ducha, i pozwoli przyciągnąć nowych ludzi. Surowiec, to – mimo stosunkowo
młodego wieku – „polityczna skamielina”.
Toteż, najbardziej runjnujące dla PO w Gorzowie nie jest to, że polityk tej
partii nie odbierze fotela Wójcickiemu, lecz obraz ukazujący rodźwięk pomiędzy kierownictwem, a tym co myślą działacze. Dzisiaj jeszcze pokorni, bo nikt
nie chce się „podłożyć” na etapie
układania list wyborczych, ale w przypadku słabego wyniku wyborczego, nie
będzie „zmiłuj się”.
Dlaczego ? Liderowanie partii na poziomie
lokalnym, gdzie wszyscy znają się jak “łyse konie”, za pomocą wzajemnych intryg
i dbania tylko o własny interes, może przynieść krótkoterminowe korzyści, ale w
dłuższej perspektywie, demobilizuje szeregi. Tymczasem, partyjna „drużynowość”
została w gorzowskiej Platformie Obywatelskiej złożona do grobu już dawno. Inaczej
mówiąc, polityka kreowana w PO przez Sibińską i Surowca, została wypłukana z
wewnątrzorganizacyjnej solidarności, a w
efekcie, osłabiła całą organizację.
Jakim cudem wewnątrzpartyjne wybory wygrał
Surowiec ? On i Sibińska obiecali działaczom pół miasta i jego zasobów, grając
va banque o swoją przyszłość przed wyboirami parlamentarnymi. „Krysia chce mieć tylko jednego konkurenta o
miejsce na liście do Sejmu za rok, a więc Roberta, a on sam liczy, że zajmie
miejsce Kucharskiego” – zdradza jeden z działaczy. Ich wewnątrzpartyjni
zwolennicy w prawyborach, to obdzieleni etatami w Urzędzie Marszałkowskim,
Urzędzie Miasta i szpitalu statyści bez poglądów, za to z determinacją do
ślizgania się na publicznym do końca życia. To towarzystwo mocno rozpuszczone,
nic sobą nie wnoszące, często aroganckie, i dlatego wybrali sobie na kandydata
podobnego do siebie.
Każdy jednak wie, że gorzowianie nabrać się nie dadzą,
bo widzą, że Gorzów się jednak zmienia, i jest inny, niż opowiada od lat
okupujący Radę Miasta R. Surowiec. On sam miał dostatecznie dużo czasu, by dla
Gorzowa cokolwiek dobrego zrobić, czy to z Jędrzejczakiem, czy z Wójcickim. Nie
pozwoliła mu na to jego legendarna skromność, pracowitość i bezinteresowność, a
przede wszystkim – lojalność. Od latr prześladują goi dwa nieszczęścia: chęć
bycia znanym i podziwianym, a także „fokus” na udowodnienie, że posiada jakieś
talenty. Jeden posiada: wraz z Sibińską dobił gorzowską Platformę Obywatelską.
Ona sama przespała pojawienie się w przestrzeni publicznej liderów młodego
pokolenia, lub po prostu ich odrzuciła, jak to miało miejsce w przypadku
Jerzego Wierchowicza, bo stanowili konkurencję.
Wszystko wygląda na początek końca tej formacji, i
pod tym przywództwem. Czarny scenariusz jest taki, że PO zaliczy „wtopę” także
na poziomie wojewódzkim. Wynik do Sejmiku Województwa Lubuskiego powtórzony nie
zostanie, bo nie ma W. Komarnickiego, a prezes „Stali” Ireneusz Maciej Zmora mądrze podziękował. Jerzy Wierchowicz na
jedynce z ramienia Nowoczesnej, to duże coś, ale jednak nie to samo co
Komarnicki. Tej poartii w Gorzowie nie udało się przez lata przyciągnąć nikogo
ciekawego, ci sami od lat, a kandydat na prezydenta raczej zniechęca, niż
zachęca do jej popierania...