Przejdź do głównej zawartości

Powiesili "Falubaza" ! Co z tą gorzowską kulturą ?


Nadwarciańska paranoja przekroczyła Rubikon. Metrowa mysz, symbol zielonogórskiego „Falubazu”, jako dzieło sztuki w gorzowskim MOS-ie, to symbol upadku środowiska. Pośród żałobnych nabożeństw za Gorzów, najbardziej ponure odprawiają tzw. elity kulturalne. Pouczają, mądrzą się, i oceniają co jest dobre, a co złe. Ani krzty w tym szczerości, sporo koniunkturalizmu.

Ocenianie gorzowskich „elit” straciło sens. One nie istnieją, jeśli już, to przy Teatrze im. Juliusza Osterwy, Filharmonii Gorzowskiej i w Związku Literatów Polskich.  W przestrzeni publicznej, zastąpiła je grupka cwaniaków, którzy uzurpują sobie prawo do oceny tego, co można, co jest dobre, a czego należy unikać, bo im się nie spodobało.

Gdy niechęć staje się nienawiścią, rzeczy tracą cel i miarę” – pisał klasyk Oświecenia. Najbardziej przekonała się o tym dyrektor Muzeum dr Ewa Pawlak. Postać absolutnie wybitna, z doktoratem z ekonomii, i sporym doświadczeniem w administracji, ale odsądzana od czci i wiary, tylko dlatego, że chciała w gorzowskiej kulturze zmian. Zmian poważnych, nie kosmetycznych. Swojego miejsca w gorzowskiej kulturze, nie może znaleźć najlepszy i najskuteczniejszy, ale też najbardziej utytułowany z menadżerów kultury w Lubuskiem Władysław Ryl. Jakoś tak wyszło, że co wystartuje w konkursie, przeczyta EXEL-owskie tabelki, próbuje je tłumaczyć tym, którzy ich nie rozumieją. A skoro nie rozumieją, to zgodnie z gorzowską metodyką, nie nadaje się Ryl, a nie oni.

 Ich posklejane na siłę butaprenem, z resztek dawnej świetności, wizje Gorzowa, to pomieszanie zainteresowania miastem, ze zwykłą interesownością. Dość powszechne jest przekonanie, że ich opinie i oceny, motywowane są własnym interesem. Największą radość sprawiają im upadki innych, a o ból głowy, przyprawiają cudze sukcesy – bo własnych nie mają.

Każdy chcący zrobić nad Wartą coś nowego i niestandardowego, zderzy się z murem oporu. Nic nie ilustruje lepiej nędzy tego środowiska, niż reakcja na przebudowę „Kwadratu”, a także stosunek do znanego w kraju malarza Jerzego Zgorzałka. Nie ma co z tego powodu rozdzierać szat, bo hipokryzja i cynizm, tych kilku lub kilkunastu osób, to warsztat ich istnienia od początku.

Ich „publicystyka”, kreowane „wydarzenia” lub „twórczość”, ewentualnie warciańskie „rzeźby”, to wielkie „dzieła”, które koniecznie wymagają grosza z budżetu miasta, a obrazy Zgorzałka, to już nie jest sztuka. „Dlaczego promujesz pacykarza?” – woła znana publicystka. „Tracisz zaufanie środowiska promując takich ludzi” – to już doktor wszech sztuk z Miejskiego Ośrodka Sztuki, mocno narzekający na wpisanie budynku MOS na listę zabytków, i jeszcze bardziej ubolewający z powodu zbyt małego gabinetu.

Przykłady biedakultury tego środowiska można mnożyć, a opinie wyrażane na portalach społecznościowych w temacie remontu „Kwadratu”, nie pozostawiają wątpliwości: „kupił ich” niegdyś prezydent Henryk Maciej Woźniak, słusznie ignorował Tadeusz Jędzejczak, poznał się na nich obecny włodarz miasta. Oni są „za”, jeśli nie narusza to ich osobistych interesów. Niektórzy z nich, to „przedsiębiorcy” z krwi i kości. Chętnie będą poromować historię miasta, ale pod warunkiem, że będzie to duże zlecenie lub „na fakturkę”.

Psychologia daje potwierdzenie, że tak pojmowane mniemanie o sobie – gdzie wyobraźnia nijak się ma do rzeczywistości, prowadzą do spoglądania na innych z pogardą.Tak, bo „oni” słuchają disco-polo, a „my światli” rozkoszujemy się Możdżerem. Gorzowianin.com to dla nich „gazetka internetowa”, a portal żyjący z lania wazeliny wszystkim, którzy płacą, to platforma kulturalnego dyskursu. „Jak pan wykupi reklamę, to będziemy o panu pisać” – rzekł naczelny tego portalu do prezesa ważnej instytucji, na co ten odpowiedział: „Czyli, jak nie wykupię, to nie będziecie pisać ?” – indagował rozmówca. Odpowiedzi nie było, a o prezesie nigdy nie napisano. Inaczej niż o tych z Inecco, czy ze szpitala wojewódzkiego, którzy płacą swoicie, i nie za swoje. Bo ów „elity” nauczyły się układać ze wszystkimi, i zwalczać tych, którzy też chcieliby się ustawić w kolejce „do dziobania”. Nowych i z pomysłami, traktują z dystansem oraz wrogością, przez co w mieście stworzyła się zasada selekcji negatywnej – elity w Gorzowie nie podlegają wymianie, na coraz lepsze i z lepszymi pomysłami, pozostają bez zmian, i chcą jedynie „ciepełka”.

Przedstawiają siebie jako tych, którzy mówią w imieniu całego środowiska, i potrafią rzucić „fatwę” na każdego, kto chce coś zrobić inaczej, i wyłamuje się z ich szarych oraz nudnych konwenansów. Owszem, potrafią zmianić zdanie, ale tylko wtedy, gdy będzie się to opłacało. Potrafią „Kochać Gorzów” w Teletop, ale bardziej kochają obietnicę wyszarpania z jego budżetu kilku złotych. Jest trochę jak w Orwellowskim „Folwarku zwierzęcym”, gdzie koń pociągowy Boxer uznawał pewien rodzaj równości, lecz widział to trochę inaczej. „Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze” – rozważał.

Troska i zaangażowanie, czy zwykła interesowność? A może zawiść i kompleksy ? Gdzie kończy się patos nadwarciańskich „elit”, a zaczynają funkcjonować oznaki poważnego kryzysu tego środowiska ? Czym tłumaczyć to, że nie chcą niczego nowego, bo ma być tak, jak chcą oni ? Gorzów nie jest kulturalną pustynią, ale ikony tego obszaru pokrył kurz życia, mocno zaśniedziały, a czasami smrodzą, co wypycha z miasta młodych i zdolnych. Jeśli Szekspirowskiego „Hamleta” jednym zdaniem opisać jako wendetę za ojca, to w mieście nad Wartą, oglądamy często, zemsty - za brak naginania przepisów pod „elity”, a także nie udzielenie im zleceń, bo byli słabsi od innych.
   
      Każdy ma trupa w szafie, i jakąś przeszłość. Niektórzy mają odwagę z tej szafy go wywalić i opowiedzieć o nim, ale większość woli uśmiechać się do lusterka każdego dnia, mając nadzieję, że nikt nie pozna tych mało słodkich tajemnic. Powodzenia...

      Wiesz, ta Pawlak kandyduje na dyrektora muzeum. Ja nie mogę, ale ty mógłbyś w nią uderzyć. Tylko pamiętaj, konkurs już w piątek” – to tylko jedna telefoniczna prośba, „ autorytetu Gorzowa”, która z oczywistych względów została zignorowana. Głównie dlatego, że była z gatunku kabaretu, lub po prostu nieprzyzwoita. Pokazuje jednak kryzys środowiska, jago małość i zawziętość. Powieszona mysz w Miejskim Ośrodku Sztuki, to symbol tego dusznego towarzystwa. Na szczęście jest Janusz Tomaszewicz, jest Mariusz Wróbel i kilkadziesiat innych osób, które nie brylują w mediach, i nie knują przeciw lepszym od siebie, bo znają własną wartość, a od innych, głównie się uczą...



Popularne posty z tego bloga

Error. Rzecz o polityce

Rozważając temat polskiej polityki i zachodzących w niej procesów, razem z moim rozmówcą, z wykształcenia informatykiem, zwróciłem uwagę na pewne analogie do działania komputera. W obu przypadkach kluczowym zjawiskiem jest proces. Zarówno w funkcjonowaniu polityki, jak i w systemie komputerowym, procesy są niezmiernie liczne. Procesor nie obsługuje ich jednocześnie, ale przełącza się z procesu na proces, co pozwala na skoordynowanie działań i umożliwia użytkownikowi wykonywanie określonych zadań. W polityce, rolę procesora pełnią politycy, a użytkownikami są obywatele. To oni w wyborach przekazują władzę politykom, aby w określonych procesach, wykonywali powierzone im zadania. Mój rozmówca, informatyk, zwrócił uwagę na fakt, że oprócz procesora, kluczowym elementem w komputerze jest system operacyjny. Dzięki niemu możemy realizować bieżącą kontrolę nad procesami. Jest dla komputera tym, czym dyrygent dla orkiestry: ustala tempo i harmonię między różnymi instrumentami. W komputerze, s...

Hardcorowo w Fabryczna 19

To rozmowa dla ludzi o mocnych nerwach: nie ma w niej żadnej struktury i tego wszystkiego, co w normalnych wywiadach być powinno. Poza dyskusją, tu nic nie było udawane, a całość,  to prawdziwa uczta dla ludzi potrafiących zachować dystans. Odczujecie smak ironii, usłyszycie dźwięk śmiechu, zobaczysz błyskotliwe spojrzenia. Ta rozmowa jest symfonią różnorodności, humoru i inteligencji. Ale uwaga! Nie wszyscy powinni to oglądać... Nazwisk nie wymienię...

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...