Względem „dobrej zmiany” od samego początku
przyjął pozycję szyszki w tyłku: ni wepchnąć, ni wyciągnąć. Kiedy jednak dostał
kopa w Ratuszu, naturalnie i bez wazeliny, wszedł głębiej w objęcia PiS-u.
Teraz zostało to nagrodzone posadą w administracji rządowej.
![]() |
FOT.: Gorzow24.pl |
W szumiącym gwarze przedwyborczych newsów,
zapomniano o losach eksprezydenta Artura
Radzińskiego. Piękna kariera tego genialnego przedsiębiorcy na estradzie
miejskiej polityki, zakończyła się wielką klapą, a to z powodu jego „nadzoru” nad inwestycjami. Wszystko wyglądało
jak czarna seria, lub sabotaż, a konsekwencje tej nieudolności, wszyscy nad
Wartą odczuwają do dzisiaj. Nic to jednak, skoro zrezygnował tylko po to, by
nie można było mówić, że za bałagan w inwestycjach, odpowiadają również ludzie
związani z Prawem i Sprawiedliwością.
Stare polskie przysłowie, że nie ma tego złego, co
by na dobre nie wyszło, znalazło zastosowanie także w odniesieniu do Artura Radzińskiego.
Kilka dni temu, trochę w tajemnicy, otrzymał nominację na p.o. Zastępcy
Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Roślin i Nasiennictwa. Inna sprawa, że nic nie
ilustruje lepiej nędzy gorzowskich „elit”, gdy kreujący się na skutecznego
biznesmena, porzuca prowadzenie interesów, by realizować się w administracji za
grosze, ale za to bez ryzyka i odpowiedzialności za własne decyzje. Bezradność
zaczęła mu smakować, a gdzie jak gdzie, w administracji państwowej ukryć ją
najlepiej.
Ten drobny mankament, na szczęście tonie w oceanie
wyzwań, jakie stoją przed tym fachowcem od roślin i nasiennictwa. W ferworze
krytyki, łatwo zapomnieć, że dookoła mamy suszę, a Radziński może być prawdziwą
„wunderwaffe” w tym, aby poskromić
jej skutki w Lubuskiem. Owszem, w Ratuszu mu nie szło, ale łatwe krytykanctwo
nie może wyprzeć faktów, a one są takie, iż podobno wiedział i nawet potrafił,
ale robić mu nie kazano. Szkopuł w tym, że „pracując
brakiem pracy”, wypracował sobie wizerunek kogoś, kogo niekompetencja rzuca
się w oczy nawet ślepym. Można tu dostrzec pewne analogie z japońskimi
kamikaze, a nawet z bojownikami ISIS – w obu przypadkach poświęca się siebie, w
interesie innych. Wiceprezydent Radziński „wysadził”
miejskie inwestycje, by utorować drogę do prezydentury Sebastianowi Pieńkowskiemu.
Robota w nasionach ma być pomysłem na ucieczkę do
przodu, a cała sytuacja pokazuje jak w pigułce, jakimi kadrami dysponuje w
regionie „dobra zmiana”. Gdyby wygrali batalię o Ratusz, byłby to dla miasta
dramat, a ten – jak wiadomo – jest gatunkiem niezwykle pojemnym: od tragedii do
komedii. Może być jak było, tylko gorzej, i dlatego lepszy znany Jacek
Wójcicki, niż Pieńkowski oraz zastępy PiS-owskich „humbejwinów”.