Działacze Platformy Obywatelskiej, to jeden z najgorszych typów uczestników
życia publicznego – w wyborczych spotach oraz medialnych wywiadach prezentują
się europejsko, udają światłych, obytych, życiowo zaradnych i takich, co „nic nie muszą”, bo świat leży u ich stóp.... gdyby tylko chcięli. Gdy spojrzeć na nich bardziej skrupulatnie, to – przynajmniej w Gorzowie - okazują
się życiowymi nieudacznikami: traktują urzędy publiczne jak plemienną zdobycz i
za nic nie chcą konfrontować swoich rzekomych umiejętności na wolnym rynku. Wielu
jest w Gorzowie lewicowców, którzy są świetnymi kapitalistami, ale z trudem
szukać platformersa, który chciałby się zmierzyć z wolnym rynkiem bez
politycznych „pleców”...
...dlatego, zamiast
poznawać tajniki wymagających rynków pracy, wolą szlifować przydatne
znajomości, rozwijanie politycznych koneksji przedkładają nad rozwój osobisty, a „fucha” w tym lub innym urzędzie,
jest dla nich lepsza niż każda inna na którą trzeba zapracować wynikami. Uznają
swoich wyborców za kretynów, kreując się na gospodarczych liberałów, chociaż
bez „matki partii” nic nie znaczą,
nic nie potrafią i nic nie mogą.
Przykład
pierwszy z brzegu, to platformerska radna Izabela
Piotrowicz, która właśnie kilka dni temu objęła funkcję kierownika
Wydziału Zamiejscowego Urzedu Marszałkowskiego w Gorzowie. Nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby nie to, że stanowisko to pełniła jeszcze niedawno – obejmując je
zresztą w ten sam sposób i dzięki tym samym koneksjom – córka poseł Krystyny sibińskiej.
Taka realizacja
zawodowych aspiracji przez radną Piotrowicz potwierdza jedynie tezę, że nie
jest ona subtelną i bezinteresowną działaczką, ale wyrafinowaną
koniunkturalistką z gatunku najlepszych „Towarzyszy
Szmaciaków” o jakich w blogu Nad Wartą było pisane już bardzo czesto.
Mottem tej kategorii ludzi jest powiedzenie: „Trzeba się nawpier...ć, zanim nas wypier...ą”.
Powtarzalność z jaką
poseł Sibińska „sprywatyzowała”
funkcję kierownika Wydziału Zamiejscowego Urzędu Marszałkowskiego – jeszcze niedawno
pełnioną również bez konkursu przez jej córkę Aleksandrę Sibińską - dziwi, ale tylko tych, co nie znają ludzi
Platformy Obywatelskiej: zarobić na publicznym, ale by się nie narobić.
Chętnych do
urzędniczych posad jest zazwyczaj wielu, ale w finale okazuje się, że zajmują
je nie najlepsi z najlepszych , ale najlepiej „ustawieni” politycznie. Ta zasada ostatnich lat rządów Platformy
Obywatelskiej powoduje, że „wycinanie”
przedstawicieli tej partii z agencji rządowych, nie robi na nikim wrażenia, a
nawet chciałoby się klasakać. Nie z zazdrości – bo do pracy w administracji
wcale nie idą najlepsi – ale z powodu sprawiedliwości: skoro rynek pracy
zmienia się z miesiąca na miesiąc, a nikt nie jest pewny iż na jego miejsce nie
znajdą się lepsi, nie ma powodu, by takie gwarancje posiadali protegowani
partii politycznych.
Gdy platformers
z Gorzowa ma do wyboru: „mieć” –
posadę lub coś innego równie namacalnego, albo „być” – przyzwoitym i profesjonalnym na rynku pracy, zazwyczaj
wybierze to pierwsze, bo to partia pięknoduchów, którzy dobrze radzą innym, ale
sami radzą sobie głównie za publiczne i na publicznym.
Jakby „proroczo” o podobnej sytuacji mówił w
niedawnej rozmowie z Nad Wartą uznany prawnik, społecznik i samorządowiec Jerzy Synowiec. „To jest nieszczęście Gorzowa, że przez lata głos tu mieli i mają
życiowi nieudacznicy. Jak ktoś sam potrafi o siebie zadbać, to będzie miał
pomysły dla innych i dla miasta, a jak ktoś całe życie był na urzędniczym
etacie, to będzie słuchał innych, bo sam potrafi sprawiać tylko pozory”-
skonstatował w wywiadzie dla NW.
Nie inaczej
było w przypadku gorzowskiej radnej, której zawodowe doświadczenie zaczęło się
od parzenia kawy wicemarszałkowi, kontynuowane było na podobnym stanowisku wobec
posłanki, a kończy tam, gdzie swoją karierę rozpoczęła jej córka. Ubrana w
obywatelskość oraz bezinteresowność polityczna impotencja gorzowskich działaczy
Platformy Obywatelskiej, zostaje obnażona. Co smutne, politycy tej partii nie
są dziś dla swoich młodszych kolegów mistrzami, którzy budzą szacunek oraz
przekazują polityczne mądrości, ale „lepszymi
cwaniakami”, którzy potrafią załatwić posadę w zamian za to, że nie udało
się z członkiem zarządu województwa.
Jeśli radna
Piotrowicz jest tak wybitna i zdolna – w co nikt nie wątpi - to przecież nie powinna "żebrać" o posadę u partyjnych znajomych, ale znacznie lepszą znaleźć sobie na rynku. Wolała pójść „na
łatwiznę” i skorzystać z poselskiej przysługi Krystyny Sibińskiej, zajmując
miejsce jej córki.
Pomyśleć, że ktoś taki ma stanowić miejskie prawo, wytyczać kierunki rozwoju miasta i budować dla niego strategię na dziesiątki lat do przodu. "Pomóż polepszyć Gorzów" - pisze na swoim społecznościowym profilu.
Sobie już polepszyła, a przecież nie jest jedyna.
Radna
Piotrowicz jest wyjątkowo "zaradna", bo jak wynika z jej oświadczenia majątkowego
złożonego w kwietniu 2016 roku, z tytułu umowy o pracę zarobiła 4 970 PLN, a z
tytułu diety radnej - trzy razy tyle: 15 544 PLN. Słowem - ma wszelkie prawa
do tego, aby decydować o tym, jak swoimi środkami mają dysponować
przedsiębiorcy...