Postkomunistycznego senatora drąży złośliwy
nowotwór kreowania się na kogoś kim chciałby być, ale jest za późno, aby mu się
to udało. Nie zna się na polityce, więc opowiada bzdury i jest trochę jak
dziecko, które chciałoby namalować tygrysa, lecz nigdy go nie widziało:
wie że ma wąsy i ogon, więc maluje psa i
twierdzi, że to tygrys. Receptą na neutralizację ów choroby megalomanii, jest „chemioterapia” w postaci ośmieszania
takich postaw, bo senator ciagle mówi o
swoim „dostojnym wieku”, ale zachowuje
się jak młokos ze wsi, któremu „dała”
nauczycielka z miasta. Ile razy można publicznie prezentować te same „triki” i za każdym razem otrzymywać
oklaski od tych samych osób ?
FOT.: TELETOP/Facebook/Komarnicki |
...przykład senatora Władysława Komarnickiego pokazuje, że w nieskończoność i bez
względu na uwarunkowania geograficzne – numery sprzedają się dobrze tak na wsi,
jak i w mieście. Może dlatego, że sedno tajemnicy iluzjonisty tkwi w tym, by
odwrócić uwagę obserwatorów od manipulacji, której skutki widzimy w sztuczkach.
„Zadzwonię do Bońka, bo go znam” – oświadczył
na antenie Radia Gorzów, gdy szef SLD Maciej
Buszkiewicz zadeklarował, że za każdą wygraną polskiej reprezentacji przez
miesiąc nie będzie jadł słodyczy. „Znam
osobiście burmistrza Kostrzyna pana Kunta ” – to chwilę później, gdy
rozmowa zeszła na temat Woodstocku, by zakończyć ją stwierdzeniem: „Wierzę, że Władysław Dajczak, osobiście
znany mi wojewoda” . Miał więc rację satyryk, który twierdził iż nie ma nic
gorszego, niż człowiek obyty i zaznajomiony ze światem, ale dużo ponad swoją
inteligencję.
Ów romans
ze śmiesznością sięgnął zenitu, gdy senator Komarnicki napisał na swoim
społecznościowym profilu: „Jestem mile
zaskoczony ogromną sympatią, jaka spotkała mnie w dniu GP na Narodowym. Dzięki
Tomkowi Golobowi i narzeczonemu Agnieszki Radwańskiej nie potrzebowałem się
przedstawiać kim Jestem”. Przy czym "jestem" napisał przez duże "J".
Sen wariata trwa dalej, bo opisując swój udział w
derbach na stadionie w Zielonej Górze senator z Wieprzyc wypalił w telewizji
TELETOP: „Ogromna ilość kibiców z
<Falubazu> podchodziła do mnie robić sobie ze mną zdjecia, bo przeciez
byłem bez obstawy”.
A przecież
było bardziej niebezpiecznie.
„Jestem w stałym kontakcie z prezesem tej
firmy” – oświadczył senator w rozmowie z TELETOP, gdy podniesiona została
kwestia inwestycji firmy „CUBATEX”. Problem w tym, że firma okazała się „krzakiem” – co zweryfikowała „Gazeta
Lubuska” – a o inwestycji nie słychać i zapewne już nikt i nigdy o niej nie
usłyszy.
Te
wszystkie kreacje senatora Komarnickiego, których poziom intelektualny dosięga co najwyżej filmowego Paździocha, gdzie Herbertowska „kwestia smaku” pozostaje dla niego nieosiagalną metafizyką,
świadczą o tym iż jest on „metrem
z Sevres” politycznej śmieszności, która objawia się tym, że jego medialne
występy pozwalają słuchaczom i telewidzom rechotać z ekspresją nie mniejszą,
niż w sitcomach.
Te bajki o
jego rozpoznawalności są jak ser szwajcarski, w którym nie wiadomo czego
więcej: czy sera, czy dziur w serze. Komarnicki uznał, że ludzie bardziej wolą
słodkie kłamstwa, od gorzkiej prawdy, że nie wie co z sobą w tym Senacie
zrobić...