Przejdź do głównej zawartości

"Dobra zmiana" u wrót Ratusza...

Na miejskim horyzoncie politycznym, coraz łatwiej dostrzec, cień jakby „Cosa Nostry”, a więc miasto przybliża się do realizacji scenariusza najgorszego z najgorszych, gdzie prym będą wiodły interesy grupowe – a nawet rodzinne - a dopiero później miasta. Oryginalne alianse i sojusze prezydenta Gorzowa, nie wynikają z jego siły, ale słabości i strachu o przyszłość. Nie czuje się w swojej roli pewnie, bo jako wójt Deszczna słyszał i czytał o wielu „politycznych morderstwach” w mieście, gdzie bezpośrednio lub od odłamków, ginęli znacznie lepsi zawodnicy oraz bardziej doświadczeni wyjadacze...


...a choć sam prezydent Jacek Wójcicki jest typem „baby face hitman” – czyli „mordercy o twarzy dziecka” – z kilkoma sprawami może sobie nie poradzić.

Tym samym, „przymierze z Diabłem” – czytaj w przenośni: z Prawem i Sprawiedliwością – to nie jest chęć zagwarantowania miejskim inwestycjom politycznej "tarczy" na przyszłość, ale zakup „polisy ubezpieczeniowej”. Prezydent nie zdaje sobie jednak sprawy, że to „polisa śmieciowa”, a więc bez żadnych gwarancji, ale kierujący nim strach przed „Yakuzą z Hawelańskiej”, jest w kontekście rozpoczynającego się procesu karnego uzasadniony.

Szkoda tylko, że wszystko skończy się poszerzaniem wpływów partii Elżbiety Rafalskiej w miejskich spółkach, co nie wpłynie na ich lepsze funkcjonowanie, ale umożliwi „rycerzom dobrej zmiany”, węszenie w poszukiwaniu strawy dla wygłodniałych posad towarzyszy.

Inaczej mówiąc, godząc się na odwołanie z funkcji przewodniczącego Rady Miasta - mało aktywnego, ale i wygodnego dla wszystkich Roberta Surowca, by zastąpić go aż nadto bystrym i cynicznym Sebastianem Pieńkowskim, prezydent Wójcicki włącza się do makiawelicznej gry w której na pewno nie będzie zwycięzcą, bo już nic nie będzie zależało od niego. Pieńkowski usiądze na urzędzie jak szpak na czereśni, ale nie ograniczy się jedynie do „dziobania”, bo jak będzie trzeba to PiS-wcy zrobią Wójcickiemu „polityczną kupę”, która na dwa lata przed wyborami może wypełnić swoim zapachem całą publiczną przestrzeń.  

Historia powtarza się jak farsa.

Chodzi oczywiście o proces karny, który niektórzy próbują bagatelizować – podobnie zresztą jak działo się to na samym początku śledztwa w sprawie miejskich inwestycji  i podejrzeń wobec prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka – a które szybko przekształciło się w „aferę budowlaną”.

Prezydent Wójcicki, bojąc się powtórzenia sądowego story Jędrzejczaka, postanowił schylić kręgosłup, nisko uklęknąć, otworzyć szeroko przed wpływowymi działaczami PiS-u usta i zrobić im to, co niedźwiadki uwielbiają najbardziej, a o czym w restauracji „Sowa i Przyjaciele”, mówił w kontekście polsko-amerykańskich relacji minister Radosław Sikorski.

Kto wie, czy „koalicja” Wójcickiego z PiS-em, to nie jest właśnie początek końca jego prezydentury.

Między nim, a dążącymi do osłabienia jego pozycji przed wyborami w 2018 roku działaczami PiS-u jest zasadnicza różnica: funkcjonują w dwóch różnych wymiarach czasu. Prezydent zdaje się poruszać w obszarze czasu przeszłego dokonanego – bo teraz, bez „Ludzi dla Miasta” i pokładanych w nim nadziei przez mieszkańców – będzie tylko gorzej, a szturmujący Ratusz halabardziści z PiS-u niosą sztandar z napisem: „Teraz kur...a my!”.

Takie są konsekwencje zdrady stronników z komitetu „Ludzie dla Miasta” – od Marty Bejnar-Bejnarowicz zaczynając, a na Grzegorzu Musiałowiczu oraz innych, nie będących radnymi, kończąc.

Jako mistrz powierzchowności, Wójcicki okazał się czymś na kształt wytwarzanej przez Grzegorza Witkowskiego waty cukrowej: pozornie duża i napuszona, a nawet słodka, ale wsytarczy poklepać i staje się mało sympatyczną masą na patyku.

Wygrał wybory dzięki koncertowej kampanii wyborczej zrealizowanej przez „Ludzi dla Miasta”, ale teraz będzie tańczył nie do swojej muzyki, by na końcu usłyszeć „RequiemWolfganga Amadeusza Mozarta.

Co ważne, nikt po nim nie zapłacze, bo realizowana w mieście polityka ściemy, jest bezradna wobec rozbudzonych dwa lata temu oczekiwań na fakty. Kreowane wizje – zresztą obnażone przez dziennikarzy oraz polityków jako źle wyliczone i bez pokrycia w faktach – nie posuwają miasta do przodu.


Czarnym Piotrusiem” dla ludzi PiS-u jest wiceprezydent Łukasz Marcinkiewicz, a to dlatego iż w przeciwieństwie do ich protegowanego Artura Radzińskiego – zna się na gospodarce, a poza tym – pochodzi z rodziny, której gorzowscy działacze PiS-u zawdzięczają w życiu i polityce najwięcej. Gdyby nie Kazimierz Marcinkiewicz, to minister Elzbieta Rafalska piekłaby co najwyżej racuchy, a cała reszta – od Mirosława Rawy, przez Romana Sondeja, Marka Surmacza czy Władysława Dajczaka – dłubałaby z nudów wykałaczkami w uzębieniu.

Wszystko się zmieni, gdy udział we władzy otrzyma PiS. Staniemy się miastem znanym nie tylko z tego iż nic tu nie ma, ale z dobrowolnej abdykacji prezydenta. Do pełni szczęścia brakować będzie tylko krwawiącej w Katedrze hostii, lewitacji Rafalskiej oraz hołdu złożonego przez Wójcickiego na rzecz  Surmacza...


Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...