Przejdź do głównej zawartości

Marcinkiewicz dla Nad Wartą: Może czas wracać na "stare śmieci"...


„Mój Gorzow” był miastem z charakterem. Dziś charakteru nie widzę . Może czas wracać na stare śmieci? Przyszłość miasta to silna uczelnia wyższa, ale to nie wystarczy i trzeba spojrzeć dalej w przyszłość. W Gorzowie nie brakuje pomysłów i fachowców, tylko brakuje dla nich miejsca, bo musi starczyć stołków dla swoich. Tymczasem o Zielonej Gorze mówi się prawie jak o zagłębiu informatycznym. Mają trochę większe szczęście do ludzi i trochę mniejszy nepotyzm oraz kolesiostwo.

Rozmowa z KAZIMIERZEM MARCINKIEWICZEM, byłym Premierem RP, gorzowianinem.
Fot.: Youtube/niepodleglosciowiec/newsweek

Nad Warta.: Dla wielu gorzowskich dwudziestolatków jest pan kimś z bardzo wielkiej i odległej polityki, a zatem nie zdają sobie nawet sprawy, że miał pan wielki wpływ na rozwój Gorzowa?

Kazimierz Marcinkiewicz: Hm. Jestem z najlepszego rocznika 1959. Miałem możliwość poznania PRL-u i walki o wolność. Zresztą, „dołek” na którym siedziałem za komuny, dzisiaj niszczeje w centrum miasta. Po  transformacji pracowałem miasta na rożnych poziomach. Byłem radnym wolnego już Gorzowa. Pózniej pełniłem funkcję kuratora oświaty i razem z wieloma innymi politykami tworzyliśmy miasto - wiele jego instytucji. Bardzo często działo się to przy współpracy poza podziałami politycznymi. Jestem dumny z tego co zrobiliśmy w Gorzowie.

Nad Wartą jak w "Krzemowej Dolinie"

NW.: Dobrze, to co pan czuje dzisiaj, gdy słyszy „Gorzów”? Albo inaczej – w jakich okolicznościach, oczywiście oprócz rodzinnych, bo ma pan tutaj najbliższych – słyszy pan o Gorzowie?

K.M.: Śledzę to co dzieje się w Gorzowie: żużel, koszykówka, polityczne spory i najważniejsze inwestycje. Ale to też bogate wspomnienia mojego dzieciństwa, podziemnej „Solidarności”, rodzinnego życia, budowania siebie jako polityka i politycznego środowiska. Wspominam Gorzow nawet jak patrzę w telewizji na mapę pogody, bo walczyłem o to.
NW.: Czyli słyszy pan o mieście tylko dobrze od innych?

K.M.: Tu mam problem i powiem jednak gorzko: Gorzow nie jest dziś specjalnie znany. Nie ma ciekawej promocji, mimo tego, że ma wielu znanych gorzowian rozrzuconych po całym kraju, ważnych i wpływowych w rożnych środowiskach. 

NW.: Ten Gorzów jest dzisiaj chociaż w części taki, jak myślał pan o nim jako trzydziestolatek, a więc dokładnie trzydzieści lat temu, gdy odbywały się pierwsze częściowo wolne wybory?

K.M.: Niestety nie. Myślałem o średniej wielkości mieście ze 150-200 tysiącami mieszkańców, które leży prawie na granicy - miedzy Poznaniem a Berlinem. Takim, które miałoby dobrą komunikację, świetną edukację, a przez to podtrzymywałoby przemysłowe tradycje i oczywiście wykorzystywało swoje przepiękne położenie. Już wtedy wiedziałem, że taki kapitalny miks ludzi z rożnych stron Polski - wielu genów i kultur, musi stworzyć ciekawe miejsce oraz fajny swiat.

NW.: No to pojechał pan...

K.M.: Wcale, że nie. Dlaczego „Dolina Krzemowa” jest najbardziej kolorowym miejscem na ziemi? Są tam ludzie z całego świata, wszystkich kultur, o różnej mentalności, DNA i systemach pracy. Taki miks jest najbardziej kreatywny. Niestety, nie przypuszczałem, że tyle osób wyjedzie, a politycy będą się ważyć we własnym sosie. 

NW.: To czego zabrakło Gorzowowi? Co nie wyszło tak jak powinno, albo gdzie został popełniony największy błąd?

K.M.: Już w 1989 roku zaczęliśmy myśleć o stworzeniu uczelni. W rozmowie z Niemcami uznaliśmy, że wspólna europejska uczelnia w Gorzowie i Frankfurcie, będzie idealnym napędem rozwoju. Politycy centralni, tak jak dzisiaj przepełnieni strachem przed Niemcami, zagarnęli nasz pomysł do Poznania. Musieliśmy więc pomyśleć o uczelni lokalnej.

Uczenia wyższa: idee fixe czy konieczność?

NW.: A może uczelnia wyższa w Gorzowie to było takie idee fixe polityków, zbytek ponad mozliwości?

K.M.: Absolutnie nie zgadzam się z taką tezą i jest ona błędna. Niestety niewiele osób rozumie, że nie stworzy się prawdziwego, silnego i przyjaznego miasta bez silnej uczelni. Nie można mysleć o silnym mieście bez środowiska akademickiego oraz procesu zasysania młodych ludzi z mniejszych miast i miasteczek. Walczyliśmy strasznie - z centralą i z lokalesami. Słaba ciagle uczelnia jest największym hamulcowym rozwoju Gorzowa. 

NW.: To po kolei. O akademickości Gorzowa mówili wszyscy, ale to pan był propagatorem i największym adwokatem powołania Gorzowskiej Wyższej Szkoły Zawodowej, później już PWSzZ, a dzisiaj Akademii Jakuba z Paradyża. Pamiętam, jak wielu pukało się z niezrozumieniem w czoło: „Co ten Kaziu kombinuje?”...

K.M.: Żeby stworzyć tę uczelnię, trzeba było stworzyć podwaliny w Warszawie. Na szczęście wcześniej byłem wiceministrem edukacji, poznałem Warszawę i to środowisko. Wykręciłem się w studyjny wyjazd do Niemiec z ekspertami z całej Polski. Tak powstała pierwsza ustawa otwierająca nam drogę. Pózniej walka o kadrę i koszary. Żeby nie moja dobra znajomość z Bronkiem Komorowskim, który był wtedy wiceministrem obrony, ten piękny dziś kampus akademicki zostałby przez wojsko sprzedany. To było przerażajace, że właściwie nikt nas nie rozumiał. Nie było żadnego wsparcia miasta. 

NW.: Dzisiaj jest akademia na kredyt i przynajmniej do 2021 roku ten status utrzyma. Przedsięwzięcie na wyrost czy jednak na miarę? Według pana, można było inaczej?

K.M.: Można było szybciej. Trzeba było, tak jak zrobiła to Zielona Góra. Trzeba było wybudować kilkanaście mieszkań i domów dla kadry naukowej. Ludzi wtedy przyciągały mieszkania. Proszę sobie wyobrazić Gorzów z 10 tysiącami studentów, w tym 5-6 tysiącami studentów tutaj mieszkających.

NW.: Nie byłoby tak szaro, jak dzisiaj.

K.M.: Właśnie, bo studenci zmieniają każdy krajobraz i takie środowisko jest mega prorozwojowe. Wiedziałem to i byłem wtedy bardzo uparty, ale dziś wiem że miałem racje. Objechałem sporo świata, porównywałem miasta i miasteczka, a zatem wiedziałem jedno - to uniwersytet zawsze robił różnicę. 

Jako premier miałem  trzy priorytety

NW.: Dzisiaj Gorzów kojarzy się z minister Rafalską, a nie z premierem Marcinkiewiczem. Niektórzy mówią nawet: „Premierostwo Marcinkiewicza nic Gorzowowi nie dało, a Rafalska to strumień pieniędzy”. Takie myślenie jest w ogóle uprawnione, żeby pełnoną przez gorzowianina funkcję traktować w takich kategoriach?

K.M.: Gdy zostałem premierem pomyślałem, że są trzy sprawy do załatwienia dla Gorzowa: obwodnica, strefa ekonomiczna i uczelnia. W każdej sprawie przez 9 miesięcy zrobiłem bardzo dużo. Obwodnica została wytyczona i wpisana do planu. Strefa rozwijała się jak nigdy wcześniej i pózniej. Była to także duża praca ówczesnego prezesa z którym byłem w stałym kontakcie, a także osobom w centrali, które ten rozwój stymulowały. Z uczelnią też posunęliśmy się dalej, ale nie zdążyłem zrobić tyle ile chciałem. Choć to prawda, że nie obsadzałem stanowisk liczną rodziną, czy znajomymi, więc trochę pretensji jest. 

NW.: Gorzów się zwija czy rozwija? Nie tylko zarzadzał pan państwem, ale również Warszawą oraz instytucjami finansowymi w Europie. Gdzie powinny szukać swojej szansy takie miasta jak Gorzów?

K.M.: Będę może nudny, ale powtórzę: uczelnia dalej jest najważniejsza. Pamiętajmy jednak, że niebawem zacznie liczyć się jakość, a nie ilość. Przyszłość to oczywiście podstawowe zawody serwisowe, ale też informatyka i automatyka. Jednak Gorzow musi spojrzeć dalej w przyszłość. Trzeba tworzyć miasto przyjazne człowiekowi i rodzinie, miasto przyjemne do mieszkania oraz życia. Takie z mnóstwem zieleni i parków, ze sprawną i pewnie bezpłatną komunikacją. Potrzebne jest też centrum, którego niestety nie ma, trasy rowerowe  z łatwym dostępem do okolicznych atrakcji.

NW.: Sporo marzeń.

K.M.: To nie marzenia, to podstawa rozwoju. Potrzebna tu jest również edukacja po angielsku na każdym poziomie. Proszę mi wierzyć, inwestorzy pytają zawsze o to, gdzie dzieci managerów bedą się uczyć. Gorzów musi zainwestować w człowieka - w mieszkańców, bo dzisiaj, a jeszcze bardziej jutro, to właśnie kreatywny fachowiec przyciągnie dobrze płatną pracę. 

NW.: To pomarudźmy teraz. Przyzna pan, że Zielona Góra wyprzedziła nas o kilka długości i nie da się wszystkiego zrzucać na to, że tam jest Urząd Marszałkowski lub oni mają w sobie taki „gen grabienia do siebie”?

K.M.: Zielona Góra rozwija się szybciej, bo ma lepszą i większą uczelnię. Mówi się o Zielonej Gorze prawie jak o zagłębiu informatycznym, właśnie dzięki byłej Politechnice. Mają też chyba trochę większe szczęście do ludzi i trochę mniejszy nepotyzm oraz kolesiostwo. W Gorzowie nie brakuje pomysłów i fachowców, tylko brakuje dla nich miejsca, bo musi starczyć stołków dla swoich. 

Może czas wrócić...

NW.: Wiem, że to grubo poniżej tego, czym były premier Polski powinien się zajmować, ale tak hipotetycznie: „Gdybym był prezydentem Gorzowa, to...”

K.M.: Jeździłbym codziennie rowerem i rozmawiał z ludźmi o tym co ich boli, a co cieszy. Widziałem to w Londynie, gdy poznałem Borisa Johnsona, czy w Sopocie u Jacka Karnowskiego. Zrobiłbym konkurs na zagospodarowanie centrum miasta. Nie ma miasta bez centrum. Zmieniłbym politykę lokalową, tak by w centrum nie znajdowały się tylko apteki i banki, a także duże ilości pustych lokali. Miasto powinno też mocniej wspierać ludzką pomysłowość, kreatywność i przedsiębiorczość. W ogóle inwestowałbym w ludzi, bo to ludzie są sednem istnienia miasta. 

NW.: Dzisiaj jeszcze nie, ale może kiedyś pan tu wróci i pomoże? Jedna z całkiem mądrych prognoz dla Gorzowa jest taka, że to powinno być miłe, fajne i przytulne miasto na jesień życia. Jest wszystko: zieleń, instytucje kultury i rekreacji, miasto niewielkie i fajnie położone.

K.M.: Pamiętam jak otwieraliśmy most na Warcie. Prezydent Jedrzejczak zaprosił nas wszystkich, którzy przyczyniliśmy się do tej budowy. Byliśmy z każdej strojny politycznej, bo wiedzieliśmy, że wspólnota musi mieć wspólne cele oraz musi współpracować, aby te cele osiągnąć. Wiele Warty musi upłynąć, by znów odtworzyć wspólnotę, by „klasa panów” zrozumiała jak niszczy Polskę. Lubimy wypoczywać na w południowej Europie, także dlatego, że tam mieszkają życzliwi i uśmiechnięci ludzie. W Gorzowie ta wspólnota jest rozbita jeszcze mocniej. Może to dobry czas by wracać?

NW.: Brzmi ciekawie. Wracać do... Mógłby pan dopowiedzieć?

K.M.: Może do polityki? Może na „stare śmieci”? Nie wiem. To są takie nieuczesane jeszcze myśli. Trudno je w tej chwili dopowiedzieć.

NW.: To teraz z innej beczki. Jest w polityce coś takiego jak wdzięczność?

K.M.: W polityce nie ma. Jest tylko w ludziach. W polityce jestem dla wszystkich obcym ciałem, takim „samotnym wilkiem”. Przyjaciele z PiS rozmawiają ze mną po kryjomu, żeby nikt nie widział. Inni też nie chcą konkurencji. Ale ludzie pamiętają. Zapraszają do firm, które wprowadziły najnowocześniejsze linie produkcyjne ze środków UE, czy samorządowcy budujący z tych środków infrastrukturę. Nawet niektórzy młodzi pamiętają wydłużenie wakacji. 

N.W.: Można zaryzykować tezę, że w Gorzowie były tylko trzy środowiska polityczne: postkomunistyczne – i ono ma się dalej całkiem dobrze, solidarnościowe – jest w agonii, a także to związane z panem: wokół ZChN, potem Przymnierza Prawicy i PiS. Ma pan poczucie, że gdyby nie pan, to nie byłoby karier Rafalskiej, Surmacza, Dajczaka, Stycznia, Sobkowa i wielu innych?

K.M.: To nie tak. Budowaliśmy środowisko, czyli ludzi podobnie myślących i podobnie działających. Starałem się rozwijać, debatować, spotykać ludzi,a  to buduje oraz tworzy wewnątrz i na zewnątrz. 

NW.: Oni chyba zapomnieli, nie tylko o panu, ale także ideałach, które legły u początku waszej aktywności?

K.M.: No tak, boją się mnie jak ognia. Ale to Jaroslaw Kaczynski niszczy Polskę, niszczy naszą wspólnotę i demokrację. Nigdy wcześniej po 1989 roku Polacy nie byli tak podzieleni i tak bardzo napuszczeni na siebie. Nigdy nie byli tak brunatni i nietolerancyjni, a także tak niesprawiedliwie traktowani i poniewierani przez władzę. Nigdy nie było takiego „chapania” pod siebie, takiego nepotyzmu i kolesiostwa, takich afer korupcyjnych i takiej prywaty. To niszczy nasz kraj i nas wszystkich. Jakoś tak mam, że zawsze staję po stronie wolności.

NW.: Panie premierze, był pan najbardziej przebojowym szefem rządu, dzisiaj w mediach społecznościowych sporo wokół pana sportu i nowych technologii. Niech mi pan powie, jak to jest, że świat się zmienia a w polityce jakby wciąż tak samo – tylko Facebooka nauczyli się obsługiwać, ale we wszystkim innym są dalejo w tyle?

K.M.: Gdy mieszkałem w Londynie asystentka Camerona zaprosiła mnie na imprezę. Okazało się, że w wieku 28 lat odchodzi z polityki do biznesu. Pytam: dlaczego, przecież zaraz Cameron wygra wybory i będziesz w rządzie? A ona na to, że musi z 10 lat popracować w biznesie, aby zdobyć doświadczenie i wtedy będzie mogła wrócić do polityki. Polscy politycy są leniwi, nie poznają świata i jego rozwiązań, nie inwestują w siebie. Dlatego Polska tak wyglada. 6 lat temu skończyłem studia na IESE Business School w Barcelonie i znów oglądam się za kolejną możliwością rozwoju. 

NW.: Trochę strach, że ludzie którzy nie nadążają, decydują o naszym losie?

K.M.: To my ich wybieramy

NW.: Miał pan kiedykowliek okazję rozmawiać z prezydentem Wójcickim?

K.M.: Nie, raczej nie. 

NW.: Co by mu pan powiedział dzisiaj, gdy za chwilę miasto będzie miało ulice i nowe torowiska, ale nie wiadomo jeszcze dla kogo?

K.M.: Powtórzę, żeby zeby codziennie rozmawiał z gorzowianami, bez względu na ich przekonania i poglądy, Po drugie, żeby otaczał się ludźmi w swoich dziedzinach dużo lepszymi od siebie, bo tylko tak doda coś do swoich pomysłów. I wreszcie po trzecie, żeby codziennie śmiało podejmował decyzje, bo rozwój, wzrost i zmiana, to przede wszystkim decyzja. Nawet zła decyzja wprowadza ruch, który można zmienić lub zmodyfikować. Inaczej nie wyprowadzi Gorzowa z bylejakości i marazmu. „Mój Gorzow” był miastem z charakterem. Dziś charakteru nie widzę .



Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...