Przejdź do głównej zawartości

Po co nam taki "Komar"?


Niektórzy, na samą myśl o ukąszeniu przez komara, odczuwają dreszcze. W czerwcu polscy naukowcy ostrzegli, że nad Wisłą pojawiła się wyjątkowo inwazyjna odmiana tego owada. W sensie politycznym, nad Wartą też zaczyna być groźnie.


            Ja osobiście komarów się nie boję i nawet na Madagaskarze, Sri Lance i w Kongo, moskitiery nie używałem. Po prostu, nie dajmy się zwariować i ponieść emocjom. Komary są niezbędne, by zapewnić równowagę w ekosystemach, a samce komarów zapylają podziwiane przez nas kwiaty. Są też pożywieniem dla innych gatunków. Tyle o owadach, bo choć świat zwiedziłem wzdłuż i wszerz, od lat obserwuję głównie ten polityczny.

        Jego uczestnicy raczej niczego nie czytają, ale ostatnio sięgnęli po „Piekną i bestię”. Odpowiedzi na polityczną niespodziankę tygodnia znaleźć tam nie mogą, bo przynajmniej w połowie jest inaczej. 

           Baśniowa bestia, niemal jak dziś, była kiedyś księciem, ale za łgarstwa i egoizm została zamieniona w monstrum. Tyle faktów nadających się do bieżących interpretacji. Inaczej z Piękną, tu współczesnych analogii już nie ma, bo w baśni się zakochała i odczarowała brzydala, a w realu ów monstrum właśnie rzuciła wyzwanie.

           Podróżując po tej trajektorii myślenia, postanowiłem zrobić coś niepopularnego, co w baśni miejsce miało, a w politycznym sezonie nie podejmie się tego nikt inny. Chcę odczarować pomarszczony jak firanka wizerunek senatora Władysława Komarnickiego. To człowiek zacny i bardzo zasłużony. Proszę uwierzcie mi na słowo: bardzo uczciwy! Niepotrzebnie wielu robi mu przykrości, twierdząc na przykład, że nie powinien startować w wyborach do Senatu, ale w castingu do „Jurrasic Park V”. Szeroką falą płynie krytyka, że niewiele z tego co dzieje się w izbie zadumy rozumie, ale mówią tak tylko ludzie źli. Tacy, co to nie rozumieją świata.

           Może jest tak, jak w książce Heriberta Illiga pt. „Wymyślone Średniowiecze”, gdzie autor dowodzi, że kilku wieków po prostu nie było. Zostały wymyślone przez papieży, a dowody ich istnienia: katedry, relikwie i księgi, najzwyczajniej sfałszowane.

             To moje odkrycie, oczywiście zmałpowane od prof. Illiga, zmusza do rewizji opinii także na użytek lokalny. Zgodnie z tą logiką: partii komunistycznej w Polsce nie było, a senator Komarnicki nie był dygnitarzem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, lecz mrówczo pracującym aktywistą Stowarzyszenia Rodzin Katolickich, kółka różańcowego lub innej nobliwej organizacji. Całą historię o jego karierze I sekretarza PZPR wymyślili działacze „Solidarności”. Kłamali, bo zazdrościli mu, że niczym Bill Gates z Microsoft, Steve Jobs z Apple lub Larry Page z Google, stworzył „Przemysłówkę” od zera. Stąd te kłamliwe oskarżenia, że się na niej uwłaszczył.

          Z tego właśnie powodu miałem ostatnio trzy bezsenne noce. Wiadomo, wyrzuty sumienia, bo coś się jednak o senatorze napisało. Śniło mi się, że gawiedź uwierzyła w te wszystkie bajki o komunistycznej przeszłości Komarnickiego, pozostawionych długach w „Stali Gorzów” i bankrutującej galerii „Manhattan”, a w konkury z nim stanęła jakaś piękna, wykształcona i przebojowa adwokat. Ba, grozę przeżyłem w dzień trzeci, gdy w śnie ujrzałem wyniki badań poznańskiej agencji, z których wynikało, że ów niewiasta nie jest bez szans. Dość tego. Wolałem się obudzić i nie czekać końca snu.

           Przy porannej kawie w górskim kurorcie, nieopodal miejsca, gdzie od ośmiu wieków wydobywano skamieliny, także uran, postanowiłem pomysleć. Co by było gdyby? Może to uran, a może kieliszek wina za dużo, ale bombę miałem wiekszą niż ta, którą straszy przywódca Korei Północnej. 

          Oto wnioski. W sensie estetycznym, zamiana Władysława Komarnickiego na mecenas Annę Synowiec, byłaby jak zamalowanie obciachowego muralu i powieszenie tam „Słoneczników” van Gogha. Gdyby ów projekt znanej mecenas zakończył się sukcesem, to byłoby to zabiegiem analogicznym do tego, czym jest przewietrzenie zatęchłego pomieszczenia, by nadać mu blasku, sznytu i otworzyć na otoczenie. I tyle. Niby nic, a jednak dużo.

         Zależeć na tym ostatnim powinno wszystkim, także krwawiącej Platformie Obywatelskiej, bo inaczej wyborcy pomyślą, że tej partii zależy nie tylko na rozdziale Kościoła od państwa, ale również polityki i polityków od społeczeństwa. Ciężko będzie wytłumaczyć politykom opozycji, dlaczego popierają 74-letniego gościa, który w życiu przekartkował tylko trzy książki: swoją, kucharską i telefoniczną, a młoda i doświadczona adwokat po uniwersytecie – z niemal pewną wygraną z kandydatem PiS, startuje bez poparcia najważniejszego ugrupowania opozycyjnego.
  
             I na koniec. Komary bywają natrętne i dokuczliwe. Głównie brzęczą, ale gdyby nie one, wysoko latające ptaki, a także ryby pływające nie tylko z prądem, nie miałyby pożywienia. Póki co, komary dokarmiają głównie ci, którzy latają nisko i pływają, jak zdechłe ryby i śmieci, głównie z prądem.



Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...