Przejdź do głównej zawartości

Nie jestem święty i nie będę. Obiecuję. Dzisiaj przeżyłem dramat. Brakuje mi słów, ale kilka napisałem...


Ta sytuacja dyskwalifikuje bohatera jako adwokata, sędziego Trybunału Stanu, polityka partii wieszczącej niszczenie przez „dobrą zmianę” demokracji, ale też jako przyzwoitego człowieka. Tym ostatnim mógł po prostu nigdy nie być, bo sytuacja z dzisiaj to brutalne „seppuku”, po którym powinien odejść z polityki na zawsze.



         A było tak... Po tekście opisującym seksistowską pogawędkę Jerzego Wierchowicza i senatora Władysława Komarnickiego na Facebooku otrzymałem od tego pierwszego dziwną wiadomość na prywatnym komunikatorze. Straszył w niej doniesieniem do prokuratury, pozwem sądowym oraz zapowiadał, że w przypadku dalszej krytyki jego osoby, rozszerzy liczbę zarzutów (jak na PrtScr).

         Mogłem odpowiedzieć z grubej rury od razu, ale wówczas nikt by się nie dowiedział, że liderzy Koalicji Obywatelskiej w Lubuskiem są gorsi od tych, których oskarżają o łamanie standardów demokracji, wolności prasy oraz praworządności.

        Pal licho, że łamał w ten sposób nie tylko prawo prasowe, ale również Kodeks Etyki Adwokackiej, w którym stoi jak byk: „W korespondencji należy zachowywać właściwą formę. Nie wolno uzywać wyrażeń czy zwrotów obraźliwych ani grozić postępowaniem karnym lub dyscyplinarnym(...).Adwokat powinien zachować umiar, współmierność i oględność w wypowiedziach, tak aby nie uchybić zasadzie godności zawodu”, ale też w fachowej literaturze: „Adwokata obowiązuje zakaz kierowania do osób pism zawierających pogróżki o odpowiedzialności karnej, a nawet podatkowo-skarbowej w razie niezastosowania się osób wzywanych do żądań zawartych w pismach” (WKD 104/61 Palestra 1961, nr12 s.77).

       Mogłem odpowiedzieć z grubej rury, bo w tekście nie kłamałem i nie obrażałem, pisząc w interesie publicznym i oddając uczucia wielu polskich kobiet. Wiedziałem, że sędzia Trybunału Stanu i polityk z „ą” i „ę” na ustach, stąpa po cienkim lodzie. Po raz pierwszy postanowiłem zachowywć się jak bohater „Księcia” Machiavellego: zostałem lisem, a nie lwem. Z mieszanką zdziwienia i irytacji postanowiłem dowiedzieć się, co tak bardzo uraziło tego demokratę: robienie sobie przez niego jaj z kobiety czy fakt, że w mojej subiektywnej opinii, okazał się hipokrytą.

         Wystarczyło przybrać pozę przestraszonego, zgodzić się na wszystko i wyjść z czymś utrwalonym nie tylko na telefonie. Najpierw jednak musiałem zarzucić wędkę na prawdziwego demokratę, bo to ryba, która łatwo nie bierze. Napisałem więc, że chętnie się spotkam i nawet wykasuję tekst, co też pierwszy raz w historii i na użytek „łowów” uczyniłem. Odpowiedź nadeszłą szybciej niż myślałem, w niedzielę: „Oczekuję jutro w kancelarii celem omówienia warunków zakończenia sprawy” – napisał na messengerze. Oczywiście wszystko potwierdziłem, a do spotkania dobrze sie przygotowałem: od strony prawnej, technicznej i mentalnej.

       Dramat to gatunek niezwykle pojemny: od tragedii do komedii, ale w trakcie spotkania więcej było tej pierwszej. „Tam!” – wskazał srogim palcem, po czym rozpoczął: „Niech pan siada i nie ma pan prawa odezwać się nawet słowem”. Wierchowicza nigdy nie ceniłem jako polityka, ale również adwokata oraz mówcę. Nie był typem troglodyty, ale nie miał też sznytu intelektualisty. O gustach się jednak nie dyskutuje.

     Wstęp był niezwykle krótki i bez ogródek. „Jeśli pan tu dzisiaj nie podpisze oświadczenia, które zaraz przygotuję, ruszy przeciwko panu cała machina z pozwami(...). To samo czeka pana, jeżeli będzie pan o nas pisał bzury w całym okresie wyborczym(...). Pozew przeciwko panu w imieniu Platformy Obywatelskiej jako podmiotowi prawnemu złoży również senator Sługocki(...). Jest jednak taka szansa, że uda mi się go przekonać, aby przystał na podobne rozwiązanie i poprzestał na podpisaniu przez pana oświadczenia” – powiedział człowiek, w którego oczach nie było troski o demokrację i wolność mediów, ale dziwny wzrok, trochę na granicy obłędu.

       „Kto za panem stoi? Ten z dołu? (...) To pan był twórcą porażki opozycji w wyborach wymyślając ten komitet Kocham Gorzów dla niego?” – dopytywał w sposób i w formie na które nie pozwoliłby sobie nawet klient sklepu o nazwie „Małpka”. Nawiasem mówiąc, „tych” z dołu jest kilku, a są to mecenasi: Jacek Sobusiak, Jerzy Synowiec i Krzysztof Łopatowski. Nie wiedziałem o jaki dół chodzi, bo tak nisko w komunikacji werbalnej jak Jerzy Wierchowicz, jeszcze nigdy nie upadłem.
     
       Znalazłszy się w centrum jakiejś jednostki chorobowej, na to wskazywała mowa ciała, mimika, gesty i wyrzucane przez niego słowa – znam się na tym, bo to moja praca – nie bałem się jego argumentów prawnych, bo żadnych takich nie używał.

       Ja panu dzisiaj oświadczam, że to nie wszystko: jeśli w sieci pojawi się jakiś hejter pod nieznanym nickiem, to my z senatorem Komarnickim nie będziemy nawet tego sprawdzać, ale uznamy, że to jest pana robota i uruchomimy machinę prawną przeciw panu(...). Nie pójdzie pan do więzienia, ale nawiązki, grzywny i inne pana zniszczą(...). Mamy na to rok. Niech się pan modli, żeby nikt taki się nie pojawił” – perorował sędzia, adwokat i podobno obrońca demokracji przed PiS-em, czterokrotnie powstrzymując mnie przed otwarciem ust konstatacją w stylu: „Pan teraz milczy(...). Pan nie jest porządnym człowiekiem i nigdy nim nie był”.

        Co chwila wymieniał nazwiska senatora Władysława Komarnickiego i Waldemara Sługockiego, ale oni byli przeze mnie krytykowani – słusznie lub mniej słusznie – wielokrotnie, lecz nigdy nie zniżyli się do poziomu Wierchowicza. Poziomu -0, albo jeszcze niżej. Komplentne dno.

      Z uporem godnym lepszej sprawy próbował udowodnić, że przebywający w jego gabinecie bloger – nie wiadomo w jakiej roli: klienta, oskarżonego czy ofiary – nie jest człowiekiem, ale czymś – przedmiotem, najwyżej zwierzyną łowną, taką do odstrzału. Nie wiedział, że każde jego słowo idzie nie tylko w eter. Pokora lwa, który zamienił się w lisa, zmyliła instynkty hipokryty. Poczucie wyższości było tak dojmujące, że mało nie zwymiotowałem. I dobrze, bo odległość między karnym miejscem, dla zwierzęcia o nazwie „bloger”, była na tyle bliska, że mógłbym ubrudzić jego kiepski garnitur.

      Uspokoił sie już podczas drukowania oświadczenia, gdy do gabinetu weszło starsze małżeństwo. Byli mili, weszli z uśmiechem i serdecznością, co ja również odwzajemniłem ciepłym wyrazem twarzy. Szatan lub inne diabły, cytując klasyka, nie opuściły gabinetu na widok aniołów.  Ci ostatni, już po chwili zorientowali się, że znaleźli się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwej porze. „To pan Bagiński, który zaraz podpisze oświadczenie, że mnie szkalował w internecie” – wypalił, a serdeczna pani zrobiła minę zdziwionej, bo przywitałem ją, jak onegdaj rodzoną babcię.

Na szczęście to już był koniec, a piszący te słowa złożył podpisy pod oświadczeniami, które miały być dowodem ...chamstwa właśnie, ze strony człowieka, który ostatnie cztery lata z walki o „swobody obywatelskie” uczynił główną narracją swojej paradziałalności. Człowieka, który jest sędzią Trybunału Stanu i adwokatem.

„I niech się pan modli, żebyśmy ja i senator zostali wybrani, bo po przegranej ludźmi targają inne emocje” – te słowa nie wymagaja komentarza.

 I to byłby koniec, gdyby nie to, że godzinę później już po mojej konsultacji z czwórką prawników, otrzymałem wiadomość: „Senator Sługocki oczekuje analogicznego oświadczenia. Prosze jutro wejść do kancelarii i podpisać. JW.

  Nie wiem z kim zamienił się na głowy, ale jutro zamierzam pójść w inne miejsca. Bynajmniej, wszystko co zrobię, nie pomoże Wierchowiczowi i Komarnickiemu w kampanii wyborczej. Nie pomoże też Koalicji Obywatelskiej. Trudno będzie z takimi ludźmi mówić PiS-owi, że łamie kregosłupy dziennikarzom, ogranicza demokrację oraz wprowadza dyktaturę. Dyktaturę ciemnoty przeżyłem dzisiaj. W kanclearii adwokata, wiceszefa sejmiku, sędziego Trybunału Stanu.

  Nie byłem, nie jestem i wszystkim oświadczam: nigdy nie będę święty. W przeciwieństwie do J. Wierchowicza nigdy na takiego nie pozowałem. To nas różni. W swoich felietonach przejaskrawiam, piszę mocno i ekspresywnie, niektórych traktuję lepiej lub gorzej, ale to moje prawo. Nigdy nie kłamię, a jak przesadzę, to potrafię przeprosić. Pewnie i tutaj moglibyśmy znaleźć jakieś pole do rozmowy, ale nie było szans. Sami odpowiedzcie sobie Państwo na pytania dotyczące etyki pana Wierchowicza. Celowo nie mieszam tu pana Komarnickiego i Sługockiego, bo to są całkiem inne kwestie.

   Panie Wierchowicz, ja dotrzymuję słowa i tym samym publikuję oświadczenia, o co bezczelnie, chamsko i wbrew prawu Pan prosił. Publikuję też Pana korespondencję, czego nie robię nigdy, ale mogę też opublikować więcej, tylko chciałbym, aby po tym wszystkim została choć odrobina Pana wielkości z okresu pieknej karty walki na rzecz opozycji antykomunistycznej. 

  Może Pan jeszcze być porządnym człowiekiem, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie chce, by to Pan uczył PiS jak przestrzegać standardy. Ja również tego nie chcę, bo swobodę komentowania w zgodzie z prawem, także Pana chamskich zachowań, uznaję za swoje prawo, którego nie ograniczał mi nikt z PiS, ale Pan chciał to dzisiaj uczynić. 

   Jeśli po godzinie 16-ej wypił Pan już szampana, to życzę smacznego i niech się nie odbija. Teraz poprosze ministra Ziobrę o ochronę przed takimi jak Pan...



Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...