Co będzie, jeśli wygra urzędujący prezydent? Będzie
jak było przez ostatnie pięć lat, tylko dużo gorzej. Po ewentualnej reelekcji
Dudy, pomiędzy ludźmi wyrośnie ściana, i nie będzie to ściana ze styropianu lub
kartonu na którym premier drukuje trefne czeki, ale solidnego betonu wzajemnej
nienawiści. Ważę w swojej głowie plusy i minusy, dokładając kryterium: ten
wybór będzie lepszy, a tamten gorszy.
Kandydaci walczący o nasze głosy, są jak kelnerzy wyznaczający granice
naszego apetytu, gdy wręczają nam lepsze lub gorsze menu. Przed pierwszą turą
mieliśmy apetyt na coś świeżego i wyjątkowego, ale musimy wybierać z tego, co
nam zostało przed drugą. Duda serwuje wyłącznie konserwę, a Trzaskowski rośnie
jak na drożdżach. Jedni mogą pójść na łatwiznę i wybrać „turystyczną”, ale
oferta prezydenta Warszawy wydaje się znacznie zjadliwsza.
Kto zwycięży walkę o fotel prezydenta Polski? – pyta tak zwany Kowalski. Ma
dość polityki w wykonaniu dwóch największych partii, ale zdaje sobie sprawę, że
wybór Dudy lub pozostanie w domu, to przepis na wojnę domową – w przenośni i
dosłownie. Z sennego marazmu obudziła się młodzież, która licznie zapełniła
plac przed Katedrą w trakcie spotkania z Rafałem Trzaskowskim.
Na spotkaniach
jest rockandrellowo wyluzowany i mówi o wizji Polski jako wspólnoty, a jedyną
wizją Dudy jest budowanie wspólnoty na wzór tych plemiennych: my i obcy, przyjaciel
i wróg. Wbrew temu co można przeczytać i usłyszeć, prezydent Duda ma dużą
umięjetność inspirowania ludzi. Inspiruje ich do nienawiści wobec mniejszości,
osób o innych poglądach i przekonaniach.
Nie chciałem głosować na kandydata partii z którą mam kosę, ale byłbym
głupcem, oddając głos nieważny, który byłby faktycznie wsparciem kandydata,
który kosy chce uzywać do ścinania głów swoich przeciwników. Pięć lat temu Duda
fałszywie prezentował się jako polityczna nowalijka, deklarując uzdrowianie
polskiej polityki. Dzisiaj wiemy, że lekarstwo okazało się niebezpieczną
trucizną, a może być duzo gorzej.
Trzeba mieć do siebie dystans, trochę wiedzy oraz dobrych i złych
doświadczeń, aby umieć ocenić, co z medialnego hałasu jest faktycznie
obciążające dla kandydata na Prezydenta Polski, a co nie ma żadnego znaczenia.
Wiem, że warszawskie ścieki nie obciążają w tym kontekście Trzaskowskiego, ale
ułaskawienie pedofila w dobie totalnej walki z pedofilami, jest już zarzutem
poważnym.
Nie oddaję głosu na Trzaskowskiego bez obaw i wąpliwości, bo one pozostaną
tak długo, jak długo będzie on musiał spłacać dług wdzięczności dla kolegów z
Platformy Obywatelskiej. Ryzykiem jest paraliż najważniejszych instytucji, ale
dużo lepsza wojna polsko-polska przez trzy lata, niż cofnięcie Polski o
kilkadziesiąt lat wstecz.
W demokracji jest tak, że jak nie można kogoś pokonać, to należy dołączyć
do tego, kto ma na to szansę. Do niedzieli, nikogo oprócz Trzaskowskiego nie
będzie. Mój głos został już wysłany, choć wiem, że fala jest zbyt niska, a wiatr jeszcze zbyt mały, by spuścić „dobrą zmianę”
z nurtem politycznej rzeki.
Trzeba jednak zdobyć przyczółek na wyspie demokracji
w Pałacu Prezydenckim, zanim mętna woda PiS-owskiej polityki zainfekuje
wszystko dookoła. Jest się czego bać, bo słyszymy głosy o ograniczaniu roli
samorządów i uciszaniu mediów, a wszyscy poddawani jesteśmy prymitywnej
propagandzie publicznej telewizji i radia, której nie powstydziłby się ani
Joseph Goebbels, ani Jerzy Urban.
Ludzie dzisiejszej opozycji mają na swoim koncie grzeszki o różnym cieżarze
gatunkowym. Platformerska łapczywość na władzę dla władzy, a także wynikające z
niej profity finansowe, jest obrzydliwie duża. To jednak zupełnie inna para
kaloszy, i nie ma co się nad nimi pastwić dzisiaj, jeśli w niedzielę możemy stracić
wszyscy i wszystko.