Czysto teoretycznie
prezesura kluczowego klubu żużlowego w regionie, to przepustka i dobra pozycja
startowa w wyścigu o miejsce na politycznych salonach.
Od wielu lat - i na własny rzecz jasna użytek – rozgryzam sens oraz istotę nadwarciańskiej
polityki. Bogiem a prawdą, nie mam żadnego rozsądnego objaśnienia jej
specyfiki, ale wiem doskonale, że kręci się wokół stadionu żużlowego. Gorzowska
polityka jest tak specyficzna, że trudno ją porównać do każdej innej – tej w
Zielonej Górze, Szczecinie czy Poznaniu. Mieszkańcom weszło w krew, że mamy
polityków innych, bo promieniują czymś nie do przeoczenia, i wcale nie chodzi
tu o inteligencję, ani nawet alkohol. Są po prostu inni: ci lokalni, regionalni
oraz eksportowi do Warszawy. Trzeba powiedzieć jasno – są przaśni oraz trochę
pszenno-buraczani.
Nie chcę się kreować na Wyrocznię Delficką i sędziego w jednym, lecz od dawna świerzbią mnie palce na klawiaturze, by napisać o kuźni politycznych kadr nad Wartą.
Chociaż Lubuskie jest pełne środowisk oraz organizacji, które
polityczne z nazwy nie są, ale chciałyby taką rolę odgrywać, palma
pierwszeństwa bezapelacyjnie należy się „Stali Gorzów”. Powodów jest wiele, ale
wniosek jeden: ogon nie powinien merdać korpusem, politycy mają prawo dbać o kondycję
klubu, ale nie mogą być jego zakładnikami. Żużlowy karnet, to żaden luksus, ale
używanie go jako narzędzia do kupowania sympatii i politycznych stronników, nie
ma nic wspólnego z profesjonalnym PR-em.
Wielu działaczom, którzy normalną drogą szans na karierę polityczną nie mają, marzy się, by zrobić to na skróty – pławiąc się światłem odbitym od sukcesów zawodników oraz wizerunku klubu. Jeśli wierzyć plotkom i kuluarowym przechwałkom zainteresowanego, prezes „Stali Gorzów” Marek Grzyb ma chrapkę na miejsce w Senacie. Jakie ma szanse?
Wszelkie analogie do prezesa honorowego i senatora są nietrafione. Owszem, Władysław Komarnicki wszedł przebojem do Senatu wprost z żużlowej loży, ale inaczej niż Grzyb, przedtem dwukrotnie przegrał, umiejętnie lansował się na publicznych inwestycjach, był marszałkiem Sejmiku Gospodarczego oraz zawsze był pod kogoś podczepiony. Zanim został senatorem, zbudował sobie pokaźne grono zwolenników, a nie tylko pochlebców. Atutem Grzyba jest młodzieżowy sznyt, spory słuch społeczny oraz brak kompleksów. Deficyt erudycji, oczytania i dystansu do siebie, w niczym mu nie przeszkodzą w żużlowym targecie.
Polityka to dyscyplina znacznie mniej przewidywalna niż sport, tu mogą nie wystarczyć nawet umiejętności. Inaczej niż w żużlu, nie zawsze chodzi o zwycięstwo i dojazd do mety, ale często o to, by przeciwnik złamał biodro lub wylądował na bandzie. Polityczna śmierć nikogo nie zmartwi. Dzisiejszy splendor prezesa sportowego klubu, jutro może być kłopotem dla politycznych kolegów. Problemem może się więc okazać czysta polityka, a Grzyb uderzy w sufit partyjnego aparatu dla którego jest i długo jeszcze będzie ciałem obcym. W powszechnym odbiorze jest tylko znany, ale nie idzie za tym nic więcej.
Dwa
lata to sporo czasu na odrobienie lekcji, ale zamiast fotografów i
komputerowych grafików, potrzeba mu rozsądnych strategów. Jedną z ich
pierwszych rad powinno być zawieszenie broni na rozpoczętych frontach. Używanie
paragrafu jako bejsbola na znanego oraz szanowanego nad Wartą mecenasa, to droga
donikąd, zwłaszcza wtedy, gdy pełnomocnikiem zostaje ktoś pogubiony.
Kluczowe zadanie na dziś i jutro, to przekonanie lokalnych polityków, a potem wyborców, dlaczego chce ubiegać się o miejsce w Senacie. Z próżności i wyrachowania, czy jednak z jakichś poważniejszych pobudek. Zadanie numer dwa jest trudniejsze. Przedstawia się jako jeden z nas. Nikt tego nie kupi. Kandydat do Senatu musi być czujny, by nikt na mieście z niego nie dworował.
Jak w popularnej ostatnio anegdocie. Dużo o panu słyszałem – mówi kolejny
samorządowiec, polityk i lider opinii nad Wartą w rozmowie z prezesem Grzybem.
To trzeba udowodnić - to już anegdotyczna odpowiedź samego zainteresowanego.
Inaczej będzie jak w bajce „Lis i kozioł”, którą na użytek tego felietonu łatwo
sparafrazować: „Już był w ogródku, już witał się z gąską”. Nic nie jest
przesądzone. Wystarczy w lustro spoglądać, czytać gesty i grymasy, ale nie
rzucać w nie kamieniami. Wtedy wszystko jest możliwe.