Przejdź do głównej zawartości

Jak się wkręcić na fotkę i udawać "zacnego" ?

Nie jest niczym odkrywczym, że wraz z wiekiem przychodzi złagodzenie stosunku do samego siebie. Normalny człowiek uświadamia sobie, że ma ograniczenia, a całe życie – nawet jeśli było wyjątkowe – nie predestynuje go do bycia kanonizowanym, koronowanym lub ogłoszenia nieomylnym. W tym kontekście nie powinno nikogo dziwić, że dla opisania pewnych zjawisk, zachowań i wypowiedzi, publicysta musi sięgnąć po termin „narcyzmu”...
Nie pierwszy raz wkręcił się, by zrobic  sobie fotkę.  Golloba  już  ujeżdżac  się  nie
da, ale Kasprzaka można wykorzystac.  Cel  uświęca  środki, a sztukę wpraszania się
posiadł tak samo, jak sztukę zwiewania  -  w  nocy 13  grudnia 1981 roku, gdy uciekł z
Polski  do  DDR,  bo  "tam maił biurko",  ale  do  dziś  nie  wiadomo,  co... w biurku....
    Wszystko po to, by opisać w ten sposób zjawisko stare jak gorzowska Katedra i nurt rzeki Warta – sytuację w której uznany przedsiębiorca, ale wywołujący rozbawienie jako polityk, próbuje podporządkować otaczającą rzeczywistość do swoich marzeń oraz imaginacji. Sytuacja o tyle niebezpieczna, że owa postawa zyskuje uznanie opiniotwórczych środowisk, chociaż bohater grzęźnie de facto pomiędzy jawą, a gorączką, realizmem i urojeniami.

              Gdyby chodziło tylko o wiceprzewodniczącego Władysława Komarnickiego, to by było zaledwie „pół biedy”.

               Tymczasem trzeba zauważyć, że uzurpuje on sobie prawo do wypowiadania się w imieniu całego Gorzowa, a to już uderza w powagę wszystkich: prezydenta miasta Jacka Wójcickiego, parlamentarzystów Witolda Pahla, Krystyny Sibińskiej i Heleny Hatki oraz samorządowców.

          Nie jest to próba obrażenia lub poniżenia, ale zdemitologizowania sylwetki człowieka, który osiągnął w życiu zawodowym wiele, lecz jego życiowe wybory w żaden sposób nie powinny być przykładem dla pokoleń przyszłych.

NIE SPEŁNIŁEM OBIETNIC. I CO MI ZROBICIE ?

             Spośród trzech spraw z którymi na sztandarach szedł do jesiennych wyborów, we wszystkich zawalił lub po prostu – niczym Stefek Burczymucha lub „Jasiu bez pola” – załatwić ich nie mógł, bo też nie miał, nie ma i nie będzie miał na to żadnego wpływu: Akademia Gorzowska, wsparcie finansowe „Stali Gorzów” z budżetu województwa oraz zabieganie o silną pozycję subregionu gorzowskiego.

           Dzisiaj próbuje odwrócić przysłowiowego „kota ogonem”, implementując sobie werbalne protezy w stylu: „Mam przyrzeczone”, ale całość prezentuje się jak komunikat szatniarza z kultowego „Misia” Stanisława Barei: „Nie mamy pańskiego płaszcza. I co pan nam zrobi ?”.

           Inaczej mówiąc , to nie problem Komarnickiego, że obiecywał rzeczy niezależne od niego, ale mieszkańców. Przecież on się do niczego nie zobowiązywał, podobnie jak szatniarz z „Misia” do pilnowania płaszcza, a poza tym – zdaje się lapidarnie mówić wyborcom: co mi zrobicie ?

             Nic to jednak, bo lokalne media zdają się problemu nie zauważać.

       Zjawisko już dawno opisał w „Folwarku zwierzęcymGeorge Orwell, a jego kwintesencją był utwór ułożony przez Minimusa i zadedykowany Napoleonowi: „Sierot dobroczyńco! Szczęścia krynico! Panie wiadra z pomyjami! Dusza ma płonie miłością do Ciebie. Nie opuścisz nas w potrzebie, bo tyś jest jak słońce na niebie. O, jak szczodrze szafujesz tym, co Twe stworzenia miłują: świeża słoma w przegrodzie, moc trawy na zagonie”.

        Przełomem mogła być kwestia ubiegłorocznego „Balu Charytatywnego”, gdy o rozliczenie zebranych na nim środków zapytał uznany adwokat Jerzy Synowiec, ale adresat pytania szybko przystąpił do ataku, pytającego określił brzydkimi epitetami, powiedzial coś o dacie do której wszystko rozliczy, a potem temat „umarł śmiercią naturalną”.

            Trudno się dziwić.

           Prawda jest taka, że stosunek wielu polityków, dziennikarzy oraz ludzi biznesu do wypowiedzi i działań wiceprzewodniczącego Komarnickiego, przypomina piramidę.

         Podstawę tworzy najliczniejsza grupa – która traktuje go z przymrużeniem oka, poklepując po plecach i nie oponując nawet w sytuacjach najbardziej ekscentrycznych, a przy tym utożsamiająca go z sukcesami „Stali Gorzów”. Górę piramidy tworzą klakierzy dla których jest on szansą: na darmowy bilet, na dowartościowanie się w towarzystwie lub ogrzanie jego światłem odbitym.

„WŁADECZEK SZKODZI, BARDZO DZKODZI” ...

          Można by za Nikosiem Dyzmą skonstatować: „Władeczek szkodzi, bardzo szkodzi”, ale przydatna jest też parafraza stwierdzenia Krzysztofa Vargi, że „epidemia paździerzu” przeorała gorzowską politykę od spodu, niemal dzień po wyborach.

        „Jestem zwolennikiem skutecznego działania, a nie takiego krzyczenia, że nas tutaj wszyscy krzywdzą. Jak na wiosne zobaczy pan na naszych kewlarach zawodników po raz pierwszy napis <Lubuskie> to znaczy, że jest pewna skuteczność moich rozmów”-  mówił W. Komarnicki w grudniowej rozmowie z red. Sebastianem Górnym z Telewizji TELETOP.

          „Ten napis będzie za darmo na naszych kewlarach ?” – dopytywał dziennikarz.

       „Nie za darmo, za pieniadze” – nie pozostawił wątpliwości wiceprzewodniczący Sejmiku Województwa Lubuskiego.

           Swoją opinię powtórzył 19 stycznia br. w wywiadzie dla „MyGorzow”.

      „Nie spocznę dopóki nie zobaczę na kewlarach naszych zawodników logo województwa lubuskiego. A to dlatego, że dotychczas nasi zawodnicy reprezentując nasze województwo nie byli sponsorowani ze strony Urzędu Marszałkowskiego. Do tej pory sponsorowany był tylko Falubaz”- perorował ujeżdżający raz co raz najlepszych zawodników eksprezes „Stali Gorzów”.

         Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy w lutym br. marszałek Eżbieta Polak – oczywiście zgodnie z administracyjną sztuką i obowiązującym prawem – poinformowała prezesa „Stali Gorzów” Ireneusza Macieja Zmorę, że oobiecywane przez Komarnickiego pieniądze są do wzięcia, ale w drodze konkursu z innymi klubami.

             Reakcja była natychmiastowa, a z pomocą przyszło Radio Gorzów.

            „Zapewniam, że nie będzie już tak, że był wyróżniony <Falubaz>, a <Stal> nic nie dostała. Jesli będzie na plastronach u nich, to i u nas” – zakręcił 20 lutego br. W. Komarnicki w rozmowie z red. Piotrem Bednarkiem.

WOJEWODA OSOS NA SZACUNEK U KOMARNICKIEGO SZANS NIE MA
         
        Bohater utworu „Niewidomy od urodzeniaC.S. Levisa, zaraz po odzyskaniu wzroku, powiedział iż „nie jest w stanie zrozumieć, czym jest światło”. To jakby kwintesencja bufonady i narcyzmu, gdzie człowiek widzący tylko siebie – nawet gdy wypowiada się o innych – nie jest w stanie dostrzec niczego poza sobą, bo dla niego to nie istniej.
        
         Ferowanie przedwczesnych osądów, to domena głupców.
       
         Wiceprzewodniczący Władysław Komarnicki głupcem nigdy nie był, nie jest i byłoby nadużyciem tak go określać. Tak też zapewna o sobie mysli ...

Dosadnie to ujął w jednym z felietonów Stefan Kisielewski:  „Głupiec, który przyznaje się iż jest głupcem, przestaje nim być. Wniosek z tego taki, że głupcy rekrutują się spośród tych, którzy twierdzą iż głupcami nie są”.

          A jednak w kwestii wojewody lubuskiego wypowiedział tylko głupstwa, a urzędująca od pięciu tygodni wojewoda Katarzyna Osos powinna się przed nim wstydzić, bo szacunku mieć nie będzie.

            Dlaczego ? Opowiedział o tym w wywiadzie dla Telewizji TELETOP...

          „Nie traktuje poważnie wojewody, który wie pan, sam nie wie co robi. Niestety jest taki dziwny kreowany wizerunek, bieganie za strażakami, bieganie za policjantami, jakieś zabawy z dziećmi. To jest taki PR śmieszny i niepoważny. Marzy mi się poważny wojewoda, który będzie się zajmował bardzo poważnymi sprawami” – stwierdził w rozmowie z red. S. Górnym.
       
         Nikt jeszcze nie zapytał jak ocenia wojewodę K. Osos w roli modelki do prezentacji kamizelek odblaskowych, a także jej udział w licznych spotkaniach z policjantami i strażakami.

            Znając jednak jego skłonność do robienia kariery w PZPR – a potem ogłaszania iż to jego największy błąd życiowy – oraz szybką zmianę zdania w sprawie lotniska w Babimoście - gdy za swój krytyczny o tym porcie wywiad w „MyGorzow” dostał burę od marszałek E. Polak, możliwy jest każdy wariant.

SZPOTAŃSKI: STRASZNY MIAŁ DZIEŃ TOWARZYSZ SZMACIAK” ...

       Jedynym publicznym i nie partykularnym osiągnięciem polityka „w czepku urodzonego” jest nadmuchanie bańki z napisem „JA”, pod której cieżarem dyszy jak parowa lokomotywa, bojąc się tego iż znajdzie się w końcu taki, co przebije ją niewielką szpilką prawdy i faktów.

         Nie jest trudno, co pokazał były prezydent Tadeusz Jędrzejczak w trakcie ubiegłorocznego spotkania z premierem Donaldem Tuskiem.

          „Zawsze wraz z żoną i całą rodziną głosowaliśmy na Platformę Obywatelską” – oświadczył na spotkaniu w Filharmonii Gorzowskiej.

               Zareagował T. Jędrzejczak, a sala niemal zabiła Komarnickiego śmiechem.

           „Wizyta pana premiera przyniosła taki nieoczekiwany efekt, że urok pana premiera spowodował ogłoszenie, że oto pan prezes Komarnicki i cała jego rodzina zawsze głosowała na Platformę Obywatelską, a zawsze mówił iż głosował na kogoś innego” – stwierdził były prezydent, któremu Komarnicki zawdzięcza wszystko, a szczególnie amerykańską karierę od towarzysza do „prawie senatora”.

            Było więc jak u Janusza Szpotańskiego: „Straszny miał dzień towarzysz Szmaciak. Ach, wprost odchodził od rozumu, kiedy uciekać musiał w gaciach, ścigany wyzwiskami tłumu”.

WSZĘDZIE MNIE ZAPRASZAJĄ, BO JESTEM GOŚCIEM PRZEZ DUŻE „G”

                Mylą się ci, którzy sądzą iż zasiadanie w konstytucyjnym organie państwa, jest dla Komarnickiego „Świętym Graalem”.

               To nie Senat, ale rozbudzona do poziomu niekontrolowalności potrzeba Masłowa – potrzeba uznania – jest jego celem jedynym i nadrzędnym. Jeśli nie dostanie tego jako senator, to – wiedząc iż nie da mu tego premierostwo – sięgnie po brytyjską koronę, tron papieski, islamski kalifat lub pojedzie na Filipiny - by dać się ukrzyżować jak Jezus Chrystus.

            Dla Komarnickiego bycie postrzeganym jako „Ktoś” – owa  możliwość zaistnienia na dużej politycznej scenie, którą zna jedynie z telewizji i opowieści – to coś więcej niż dla Greków mitologiczna góra Olimp.

           Temu właśnie służy sztuczne kreowanie się, by inni myśleli, że... „Władka wszędzie chcą”.

           1 marzec 2015 roku – spotkanie prezydenta Bronisława Komorowskiego z najlepszymi sportowcami, którzy oficjalnie udzielili mu wsparcia. Zaproszenie otrzymał żużlowy wicemistrz świata Krzysztof Kasprzak, który – jak pozostali sportowcy – mógł zabrać żonę lub dziewczynę, a także trenera lub szefa klubu.

           Nieoczekiwanie na portalu społecznościowym wszyscy przeczytali, że najważniejszy był kto inny. „Jestem Gosciem (duża litera to pisownia oryginalna W.K.) wspólnie z moją Małżonką w Centrum Olimpijskim w Warszawie(...).To zaproszenie uważam jako podziekowanie za wiele lat mojej pracy spolecznej na rzecz ukochanej STALI” – napisał na swoim profilu.

             „Zapraszani byli sportowcy, a nie działacze i to oni decydowali, kto na spotkaniu z prezydentem pojawi się razem z nimi” – to oświadczenie z Kancelarii Prezydenta RP, która podkreśliła w piśmie do NW iż nie było żadnych zaproszeń okolicznosciowych.

            Czyli W. Komarnicki po prostu „się wkręcił”...

          „Irek nie dostał nawet zaproszenia, a ponieważ jest człowiekiem z klasą nie jeździ tam, gdzie go nie zapraszają” – mówi członek klubu „Stal Gorzów”, dodając jednocześnie iż K. Kasprzak ma już dość „peregrynacji” ze sobą, ale czyni to tylko „dla dobra sprawy”.

           Bywa iż dochodzi do sytuacji śmiesznych.

           Lunch po spotkaniu ciała statutowego Ekstraligii Żużlowej. Zebrani wybierają się do restauracji „Stary Dom” w Warszawie, której właścicielem jest znany aktor Piotr Adamczyk. Wszystko było dobrze do momentu, gdy aktor nie pojawił się na sali.

          „Było trochę obciachu jak Władek dopadł Adamczyka i zaczął traktować jak kumpla, podkreślając przy tym tą swoją wielkość, a on jakby znów grał Jana Pawła II tuż przed śmiercią, wywracał oczami” – opowiada NW jeden z ważnych działaczy sportowych.

MOŻNA POGADAĆ O KOSTRZYNIE TAM, GDZIE NAS NIE NAGRAJĄ...

             Nie inaczej podczas spotkania z wiceministrem Zbigniewem Rynasiewiczem  w sprawie przeprawy mostowej w Kostrzynie, choć w Radiu Gorzów W. Komarnicki stwierdził: „Byłem na spotkaniu z ministrem Juliaszewiczem”.

       Fakty są takie, że na spotkanie z wiceministrem został doproszony przez parlamentarzystów Witolda Pahla i Krystynę Sibińską w ostatniej chwili w ramach „zadaniowania”, a całe spotkanie dzieki niemu przerodziło się w groteskę.

          „Przyjedzie pan do nas, spotkamy się w miejscu gdzie nie nagrywają i nalejemy sobie tego co pije się z lodem, a wtedy zrozumie pan jak ważną sprawą dla Kostrzyna jest ten most” – miał powiedzieć do ministra według ważnych samorządowców PO.

          Okazało się, że zbytnia promocja w miejscach gdzie powaga jest ważniejsza niż powabność, może być formą znęcania się nad inteligencją.

         Dzieje się tak wówczas, gdy progi poważnego urzędu przekracza ktoś, kto dotychczas w tych progach robił sobie tylko zdjęcia. Wtedy łatwo o przekroczenie nie tylko progu ministerialnych drzwi, ale także progu przyzwoitości.

         Politycznej „karmy” zmienić się nie da. Specjalnością miejskich polityków było dotychczas „pieniactwo”, ale teraz jest to zwykły „lans”, pozorowanie i granie tylko na siebie.

 To smutne, że przyszłość subregionu gorzowskiego zależy od ludzi, którzy widzą jedynie czubek własnego nosa...



Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...