Przejdź do głównej zawartości

Tak pracują radni Sejmiku Województwa

Sejmik, to doskonała miejscówka dla politycznych wyg. Szkopuł w tym, że z obecności przedstawicieli Północy w lokalnym parlamencie, wynika bardzo niewiele. Ocenę utrudnia fakt, że publikują dużo zdjęć, które na poziomie politycznego teatru, czynią z nich osoby niezwykle aktywne i sprawcze.




      Jak kania dżdżu łakniemy tego, by osoby na które głosujemy, miały z nami choć minimalny kontakt. Jeśli chodzi o radnych wojewódzkich, lubuszanie od dawna ulegają zbiorowej hipnozie: o nic ich nie pytają i nieczego od nich nie wymagają. Sejmikowa demolka oraz spór o rację bytu marszałek Polak, uświadomiły wielu osobom, że ktoś taki jak radny wojewódzki w ogóle istnieje. Trzy najbliższe lata, to dla nich piękna perspektywa; problemem jest zrozumienie ich przydatnosci.

    Od lat obserwuję lubuską politykę. Z racji tego, że w trakcie tworzenia się samorządu wojewódzkiego byłem w jej ścisłym centrum, a teraz obserwuję jej aktorów w roli publicysty, spoglądam na nią w szczególny sposób. Pierwsze skojarzenie, które przychodzi mi na myśl, to oglądanie meczu pomiedzy „Stalą” i „Falubazem”, w którym nie kibicuję ani zawodnikom z Winnego Grodu, ani tym znad Warty. Interesują mnie ich umiejetności, strategie gry czy spryt, aler podchodzę do tego bez emocji.

           Radni sejmiku nie często są wywoływani do tablicy. Chętnie chwalą się nie swoimi sukcesami, ale jak coś pójdzie nie tak, znikają; ewentualnie wina leży po stronie zarządu województwa lub urzędników. Województwo rozwija się nie dzięki ich aktywności oraz zaangażowaniu, ale pomimo ich obecności w sejmiku.

"Radni sejmiku nie często są wywoływani do tablicy. Chętnie chwalą się nie swoimi sukcesami, ale jak coś pójdzie nie tak, znikają; ewentualnie wina leży po stronie zarządu województwa lub urzędników".

           Dla samorządowców są personami z innego wymiaru; tacy „fajnopolitycy”.  Obszarów do pracy oczywiście nie brakuje, ale wielu z nich ma problem z przyporządkowaniem gminy do nazwiska konkretnego włodarza. Sejmikowi radni bywają u nich od wielkiego dzwonu, a konkretnie na dożynkach – o ile te odbywają się w czasie poprzedzającym jakieś wybory. Niektórych z nich trudniej spotkać w terenie, niż wybrańców do Sejmu i Senatu. Ich siła sprawcza jest kpiną, a zaangażowanie i komunikacja z samorządami subregionu gorzowskiego, to już niemal szyderstwo. Niewielu burmistrzów i wójtów jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, w czym pomógł mu ten lub inny radny wojewódzki. Ale kto by się nimi przejmował, skoro oni sami swoją rolę w procesie zarządzania województwem postrzegają z przymrużeniem oka.

        Północ regionu jest w sejmiku silna znanymi nazwiskami oraz ich doświadczeniem w polityce – byli parlamentarzyści, prezydenci, wojewodowie, a nawet ministrowie: Marek Surmacz, Tadeusz Jędrzejczak, Helena Hatka, Mirosław MarcinkiewiczJerzy Wierchowicz, Jan Świrepo czy Marcin Jabłoński. Absolutnie pierwsza liga lubuskiej polityki, ale szanse na przypomnienie sobie ważnego przedsięwzięcia, które zainicjowali jako radni, są bliskie zera.

          Problemem jest to, że odcięli wszelkie cumy od bazy, i ostatecznie nie wiadomo, czy w sejmiku są za karę, czy w ramach rekompensaty za to, że nie załapali się gdzie indziej. Inna sprawa, że sejmik trawiony jest chorobą, która niszczy też parlament; radni pozbawieni są podmiotowości. Są trybikami bez znaczenia, a ich wartość dostrzegana jest dopiero w sytuacji rozchybotania, a więc kryzysu politycznego.

"Odcięli wszelkie cumy od bazy,  ostatecznie nie wiadomo, czy w sejmiku są za karę, czy w ramach rekompensaty za to, że nie załapali się gdzie indziej".

         Może niektórzy zachodzą w głowę, po co pchać się do sejmiku, skoro prawie to samo można robić w Radzie Miasta. Odpowiedź jest prosta, tam można być głośnym jak w klasztorze kamedułów, a skuteczności i tak nikt nie zmierzy. Ich aktywność jest jak obraz „Upadek Ikara” Pietra Bruegela: niby coś wielkiego, ale na obrazie widać tylko  rolnika, rybaka, okręty i łodzie. Gdyby nie tytuł dzieła, nikt by nawet nie wiedział, że Ikar chciał cokolwiek osiągnąć.

         Popatrzcie do czego doszliśmy – fatalne wrażenie robi fakt, że radni Hatka i Surmacz są w regionie gośćmi, ale udają troskę o region. Dość przypomnieć, iż w poprzedniej kadencji trzeba było zmienić statut sejmiku, ponieważ radny Surmacz przyjeżdżał tylko po to, aby podpisać listę obecności, po czym odjeżdżał do Warszawy. Sporo emocji wzbudza młody i aktywny radny Łukasz Mejza z Bezpartyjnych Samorządowców. Problem w tym, że ta aktywność nie zawsze przekładała się na obecność na komisjach. Bywało, że do Zielonej Góry docierali radni z Gorzowa, ale komisja nie odbywała się z braku kworum, ponieważ nie docierał Mejza z Zielonej Góry.

             Zresztą, wszyscy mają klawe życie, i żeby chciało im się raz lub dwa razy w miesiącu jechać do Zielonej Góry, otrzymują wysoką dietę. Dwa i pół tysiąca, to nie w kij dmuchał; do tego są jeszcze bonusy, gdy radny jest szefem lub zastępcą komisji, albo wiceprzewodniczącym sejmiku. Mocno śmieszyło oburzenie niektórych radnych, gdy w lipcu musieli obradować dwa razy, ponieważ Lubuscy Samorządowcy i przewodnicząca sejmiku Wioleta Haręźlak zwołali dwa dodatkowe posiedzenia.

            Niektórzy od lat praktykują technikę siedzenia na dwóch stołkach: w sejmiku oraz podległych władzom województwa instytucjom. Wszystko zgodnie z prawem, bo wystarczy nie być członkiem kierownictwa takiej instytucji, a jedynie pełnomocnikiem do spraw czegoś, co jest trudne do zweryfikowania. Ustawiają się w roli politycznych twardzieli, ale jednak na garnuszku marszałek województwa Elżbiety Polak

"Niektórzy od lat praktykują technikę siedzenia na dwóch stołkach: w sejmiku oraz podległych władzom województwa instytucjom". 

            Nie dziwi, że w takiej sytuacji, wiele pomysłów i wizji trzeba odłozyć na półkę, albo na święte nigdy. To nie jest przepis na reprezentowanie wyborców, ale spełnianie oczekiwań partii. Tutaj zaś kruk krukowi oka nie wykole, i wszyscy mają się dobrze. Nie trzeba być kimś ważnym, aby w lubuskim samorządzie napchać się jak chomik.

             Sceptyk powie, że przesadzam. Nie sądzę, bo w sytuacji sejmikowego przesilenia, gdy politycy z Południa chcą budować pozycję ”Trójmiasta” (Zielona Góra, Nowa Sól, Sulechów), głos radnych z Północy powinien brzmieć donośnie. Idealizm podpowiada ponadpartyjne porozumienie „partii Gorzów”, ale to polityczne science fiction - radni wolą lojalność wobec partii, niż wobec wyborców.

            Często śmiejemy się z tego lub innego radnego. Intryguje nas, jak taki nudziarz, marionetka, kretyn lub buc, może funkcjonować w lubuskiej polityce, albo dlaczego znalazł się na listach PO, PSL, SLD lub PiS. Zapominamy o jednej subtelnej prawdzie - o byciu w lokalnej polityce, tej z dala od Warszawy, nie decydują pochwały, pracowitość oraz szeroko pojęte rozgarnięcie, lecz spryt, by nie powiedzieć cwaniactwo. Najlepiej być mało wyrazistym lub nie protestować wobec szefów partii - tych w Gorzowie, ale też w Zielonej Górze. Nie wystarczy być w dobrej komitywie z Waldemarem Sługockim czy Markiem Astem, trzeba też zabezpieczać tyły na Północy, bo tutejsi liderzy też potrafią zaszkodzić.

"O byciu w lokalnej polityce, tej z dala od Warszawy, nie decydują pochwały, pracowitość oraz szeroko pojęte rozgar-nięcie, lecz spryt, by nie powiedzieć cwaniactwo".

             Można też sposobem, jak to skutecznie uczynił prawnik z Gorzowa Jerzy Wierchowicz.  Na listy wyborcze Koalicji Obywatelskiej dostał się jako członek Nowoczesnej. Następnie wychodził sobie funkcję wiceprzewodniczącego sejmiku z ramienia tej partii, po czym rzucił legitymację i zapisał się do Platformy Obywatelskiej. Dzisiejsza awantura w sejmiku, to również odprysk tej sprawy.

           Pewne jest to, że gdyby radni koaliciji z Północy potrafili dbać interes subregionu i Gorzowa, byłaby szansa na przeciągnięcie lubuskiego sukna na stronę Warty. Problem w tym, że oni wszyscy są regionalnymi patriotami, którzy za Gorzów oddadzą życie, ale nie zaryzykują posady, towarzyskiej marginalizacji lub obietnicy przyszłości - na przykład miejsca na liście do Sejmu i Senatu, lub po prostu ponownie do sejmiku.

            Radni szybko i łatwo znajdują uzasadnienie dla swojej pasywności, kolesiostwa i przedkładania interesu partii, ponad interes Gorzowa. Przekonują, że trzeba grać zespołowo, dzięki czemu zarząd województwa przychylniej spogląda na potrzeby miasta i subregionu. Ot, taka wyższa konieczność, która trwa już wiele lat. Rzeczywistość, zatrudnienie w instytucjach podległych marszałek, albo nadzieja na przychylność przy weryfikacji kandydatów do Sejmu i Senatu, potrafią zmienić dosłownie każdego.

            Nie ma potrzeby malowania diabolicznych obrazów marszałek Polak, czy wicemarszałków Łukasza Poryckiego lub Stanisława Tomczyszyna; oni robią swoje i wolą mieć po drugiej stronie kompetentnych partnerów, a nie grzecznych lizusów.



Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...