Przejdź do głównej zawartości

Jest kolejne wsparcie dla przedsiębiorców z Gorzowa

To, co mamy dziś nad Wartą, to jest prawdziwy kryzys. Nie kryzys jednej lub drugiej partii, albo tego lub innego polityka, nawet nie kryzys budżetowy. To jest najprawdziwszy, wręcz podręcznikowy kryzys ludzi, którzy po raz pierwszy od wielu lat, mają problem ze związaniem końca z końcem. Cieszy fakt, że nie po raz pierwszy, władze miasta stanęły na wysokości zadania.

  

             Zamknięte lokale gastronomiczne, kluby fitness, na przysłowiowym lodzie zostali artyści i tzw. prekariusze – wielu przedsiębiorców znalazło się w dramatycznej sytuacji. Los ich nie rozpieszczał przez ostatnie lata; najpierw remonty ważnych ulic, później pierwsza fala pandemii, a teraz powtórka z „rozrywki”. 

          Każda pomoc jest na wagę złota, choć bliżej jej do kroplówki. Nie mają komfortu radnych, którzy tracąc klientów, pracę lub zlecenie, mogą liczyć na blisko dwa tysiące comiesięczen diety. Tak źle w Gorzowie nie było od czasów upadku przemysłu w latach dziewięćdziesiątych. Nie będzie łatwo przejść suchą stopą, ale do koła ratunkowego, niektórzy przyczepiali odważniki.

            Najbardziej zdumiewająca jest postawa radnych, którzy od dawna sypią w szprychy piach, albo odwracają drogowskazy. To już niemal tradycja, że jak jest coś do rozdysponowania, to udają „Świętych Mikołajów”. Prezydent Jacek Wójcicki zaciągnął opinii UOKiK-u oraz urzędu pracy, a następnie zaproponował, aby wesprzeć konkretne branże. 

        Radnym to nie wystarczyło, i rozpoczął się festiwal dopisywania kolejnych PKD – od taksówkarzy, przez biura turystyczne, a na kosmetyczkach kończąc.  Konwersacje odklejonych od rzeczywistości rajców, przypominały po trosze dialogi wieśniaków ze sztuki S. Mrożka: „Może by tak co zasiać? Ee, mówicie kumie? Albo i zaorać... Ale co? A choćby i pole. Lii tam...”. Niektórzy radni spadli poniżej linii obciachu, ale to w mieście nad Wartą standard.

            „Co zrobić w takim razie z tymi, którzy mieli być Mikołajami na święta, ale nimi nie będą? Albo klaunami w lato, ale też nimi nie byli?” – zauważył prezydent Wójcicki, po czym przeszedł do ofensywy. 

           Przegłosowane rozwiązanie opiera się tylko na jednym kryterium: o wsparcie mogą się ubiegać wszyscy, których przychody spadły o minimum 50 procent, przy czym otrzymają je ci najbardziej poszkodowani. Żadnej urwaniłowki i podziału na branże. „Jeszcze się przekonamy, czy to dobre rozwiązanie” – stwierdził Radosław Wróblewski z PO, który w życiu nie wystawił jeszcze ani jednej faktury. „To sprawiedliwe rozwiązanie” – to już opinia Sebastiana Pieńkowskiego z PiS.

          Problem polega na tym, że wszystkim pomóc się nie da, a dla tych najbardziej potrzebujących, kluczowy jest czas. Pierwsza „Gorzowska Dycha” była strzałem w dziesiątkę, a przykładem programu spartaczonego są „Lubuskie Bony Wsparcia”. Owszem, były gdzieś, tam i siam, jakieś konferencje prasowe, podpisywane umowy oraz konkursy, a teraz oceniane są podobno wnioski, ale póki co, pieniądze otrzymali tylko ci, którzy wnioskami się zajmują. Wszyscy pękają z ciekawosci, ale nikt nie wierzy, że gotówka znajdzie się na kontach przedsiębiorców przed styczniem. 

          Tym bardziej cieszy fakt, że „Gorzowska Dycha Bis”, to nie jest bełkotliwa obietnica dla przyjaciół króliczka, ale realna pomoc. Nie zastąpi wsparcia państwa, ale jest poważnym i dobrym sygnałem; dla wielu niemal finansowym respiratorem. Grubo ponad milion złotych dla przedsiębiorców bez rozróżnienia na branżę, to pewne ryzyko, ale jeszcze większym ryzykiem byłoby pomaganie wszystkim tylko po trochu.

            Można od biedy założyć, że opozycyjni wobec prezydenta radni chcą dobrze. Nie powinni jednak kołysać miejską łódką, gdy wokół jest bardzo niespokojnie, a w wodzie kandydaci na topielców. Radni Marta Bejnar-Bejnarowicz i Krzysztof Kochanowski nie poparli uchwały, wstrzymując się od głosu, i jak zawsze czakając na moment w którym będą mogli powiedzieć: mieliśmy lepszy pomysł, mówiliśmy wam o tym. Są bezlitośni dla inteligencji swoich wyborców, ale trzeba mieć nadzieję, że wyborcy będą równie bezlitośni dla nich.








Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...