To, co mamy dziś nad Wartą,
to jest prawdziwy kryzys. Nie kryzys jednej lub drugiej partii, albo tego lub
innego polityka, nawet nie kryzys budżetowy. To jest najprawdziwszy, wręcz podręcznikowy
kryzys ludzi, którzy po raz pierwszy od wielu lat, mają problem ze związaniem
końca z końcem. Cieszy fakt, że nie po raz pierwszy, władze miasta stanęły na
wysokości zadania.
Każda pomoc jest na wagę złota, choć bliżej jej do kroplówki. Nie
mają komfortu radnych, którzy tracąc klientów, pracę lub zlecenie, mogą liczyć
na blisko dwa tysiące comiesięczen diety. Tak źle w Gorzowie nie było od czasów
upadku przemysłu w latach dziewięćdziesiątych. Nie będzie łatwo przejść suchą
stopą, ale do koła ratunkowego, niektórzy przyczepiali odważniki.
Najbardziej zdumiewająca jest postawa radnych, którzy od dawna sypią w szprychy piach, albo odwracają drogowskazy. To już niemal tradycja, że jak jest coś do rozdysponowania, to udają „Świętych Mikołajów”. Prezydent Jacek Wójcicki zaciągnął opinii UOKiK-u oraz urzędu pracy, a następnie zaproponował, aby wesprzeć konkretne branże.
Radnym to nie wystarczyło, i rozpoczął się festiwal
dopisywania kolejnych PKD – od taksówkarzy, przez biura turystyczne, a na
kosmetyczkach kończąc. Konwersacje
odklejonych od rzeczywistości rajców, przypominały po trosze dialogi wieśniaków
ze sztuki S. Mrożka: „Może by tak co zasiać? Ee, mówicie kumie? Albo i
zaorać... Ale co? A choćby i pole. Lii tam...”. Niektórzy radni spadli poniżej
linii obciachu, ale to w mieście nad Wartą standard.
„Co zrobić w takim razie z tymi, którzy mieli być Mikołajami na święta, ale nimi nie będą? Albo klaunami w lato, ale też nimi nie byli?” – zauważył prezydent Wójcicki, po czym przeszedł do ofensywy.
Przegłosowane rozwiązanie
opiera się tylko na jednym kryterium: o wsparcie mogą się ubiegać wszyscy,
których przychody spadły o minimum 50 procent, przy czym otrzymają je ci
najbardziej poszkodowani. Żadnej urwaniłowki i podziału na branże. „Jeszcze się
przekonamy, czy to dobre rozwiązanie” – stwierdził Radosław Wróblewski z PO,
który w życiu nie wystawił jeszcze ani jednej faktury. „To sprawiedliwe
rozwiązanie” – to już opinia Sebastiana Pieńkowskiego z PiS.
Problem polega na tym, że wszystkim pomóc się nie da, a dla tych najbardziej potrzebujących, kluczowy jest czas. Pierwsza „Gorzowska Dycha” była strzałem w dziesiątkę, a przykładem programu spartaczonego są „Lubuskie Bony Wsparcia”. Owszem, były gdzieś, tam i siam, jakieś konferencje prasowe, podpisywane umowy oraz konkursy, a teraz oceniane są podobno wnioski, ale póki co, pieniądze otrzymali tylko ci, którzy wnioskami się zajmują. Wszyscy pękają z ciekawosci, ale nikt nie wierzy, że gotówka znajdzie się na kontach przedsiębiorców przed styczniem.
Tym bardziej cieszy fakt, że „Gorzowska Dycha Bis”, to nie
jest bełkotliwa obietnica dla przyjaciół króliczka, ale realna pomoc. Nie
zastąpi wsparcia państwa, ale jest poważnym i dobrym sygnałem; dla wielu niemal
finansowym respiratorem. Grubo ponad milion złotych dla przedsiębiorców bez
rozróżnienia na branżę, to pewne ryzyko, ale jeszcze większym ryzykiem byłoby
pomaganie wszystkim tylko po trochu.
Można od biedy założyć, że opozycyjni wobec prezydenta radni chcą dobrze. Nie
powinni jednak kołysać miejską łódką, gdy wokół jest bardzo niespokojnie, a w
wodzie kandydaci na topielców. Radni Marta Bejnar-Bejnarowicz i Krzysztof
Kochanowski nie poparli uchwały, wstrzymując się od głosu, i jak zawsze
czakając na moment w którym będą mogli powiedzieć: mieliśmy lepszy pomysł,
mówiliśmy wam o tym. Są bezlitośni dla inteligencji swoich wyborców, ale trzeba
mieć nadzieję, że wyborcy będą równie bezlitośni dla nich.