Mamy oto interesujący
konflikt o pieniądze dla Lubuskiego. Jak wiele razy wcześniej, region jest
zakładnikiem partyjnych przepychanek. Albo marszałek spuści z tonu, a wojewoda
przypomni sobie w jakim województwie mieszka, albo lubuskie wiele na ich
zabawach w pisakownicy straci.
![]() |
Fot.: Lubuskie.pl |
Na trupie regionalnych aspiracji nie pożywi się nikt. Lubuskie potrzebuje środków na rozwój, a obecny konflikt prowokuje uzasadnione pytanie: po czyjej stronie są regionalni politycy? To co wyprawiają od początku pandemii, weszło już w fazę szaleństwa. Teraz obserwujemy kolejny etap tych igraszek.
Na pierwszy rzut oka, to gra w konkrety, ale zza pudru troski o sprawy regionu wyziera zwykłe politykierstwo. Tępa agresja z ostrymi apelami, pismami i konferencjami prasowymi, powinna zostać zastąpiona subtelnymi negocjacjami. Dlaczego? Ponieważ zawęże pole manewru i obszar do kompromisów.
„Tak naprawdę to, ile środków trafi do województwa lubuskiego, pozostaje w
gestii Marszałek Województwa” – nie pozostawia wątpliwości ministerstwo rozwoju
regionalnego. Przekładając zawiłe formuły o algorytmach na język polski – rząd
75 procent środków podzielił zgodnie z wcześniej ogłoszonym algorytmem, a dla pozostałych 25 procent pozostających w
rezerwie, zastosowany został algorytm odmienny. W efekcie, Urząd Marszałkowski
liczył na 983 miliony euro, a otrzyma najprawdopodobniej 861 milionów.
Zasługi marszałek Elżbieta Polak są bezdyskusyjne, jej determinacja w walce o środki
dla regionu szlachetna, ale działa w określonych warunkiach politycznych.
Jednym słowem: konfrontacyjna aktywność polityczna, to kurs na górę lodową.
Łatwość z jaką ona sama, a także jej partyjni hunwejbini rozdają ciosy na lewo
i prawo, byle wywołać polityczną awanturę na poziomie regionu, powoduje, że na
całość trzeba spoglądać z przymrużeniem oka. Nie pomogły też wstępne założenia,
że ze środków europejskich na rozwój gospodarczy regionu, aż 100 milionów
zostanie przeznaczone na budowę nowego Urzędu Marszałkowskiego.
Pomysłem na ucieczkę do przodu w kwestii negocjacji funduszy dla Lubuskiego
powinno być wyeliminowanie z samorządu partyjniactwa. Wzorców do naśladowania
można szukać u prezydentów Gorzowa i Zielonej Góry. Jeśli briefingi prasowe
władz województwa mają charakter stricte partyjny, a Platforma Obywatelska
wzywa do totalnej wojny politycznej, trzeba się liczyć z reakcją rządzących. W
lubuskim tyglu powinny się spierać interesy poszczególnych samorządów oraz branż
gospodarczych, a nie dwóch głównych partii politycznych. Owszem, te pieniądze
mogły być dla regionu rozwojową viagrą, ale
jego potencjał zabijają konflikty.
Tu na tapetę wrzucam wojewodę Dajczaka, który nie jest bez winy. W sprawie
unijnych funduszy dla regionu zrobił wiele, by traktować go tylko jako
przedstawiciela rządu w terenie, a nie mieszkańca Lubuskiego. Wielką chochlą
leje wodę oraz propagandę, zamiast usiąść do stołu i obniżyć temperaturę sporu.
Brak takich rozmów, to kroczenie w tył, a efekty odczujemy w przeszłości
wszyscy. Unijna kasa, algorytmy i definicje rezerwy, to dla wielu chińszczyzna.
Inaczej jest z pieniędzmi – kilkaset milionów mniej dla lubuskich samorządów,
przedsiębiorców oraz organizacji pozarządowych, to poważny cios w rozwój.
I dlatego nadal zastanawiam się: po
czyjej stronie są politycy? To łamigówka bez dobrego rozwiązania. Po pierwsze,
powinni być po stronie rozwoju regionu. Po drugie, nie powinni stawiać wyżej
partii, niż aspiracji mieszkańców miast i gmin. Tykle w teorii, bo polityczna
praktyka i tak wszystko zweryfikuje. Zły pieniądz, zawsze wypiera ten dobry.