Coraz więcej gorzowskich przedsiębiorców budowlanych komunikuje problem z pracownikami. Podobne sygnały płyną z innych branż.
Gołym okiem widać, że rzeczywistość zaczyna skrzeczeć. Od zeszłego tygodnia
sporo pracowników z Ukrainy już wyjechało, niektórzy wyjeżdżają lub właśnie
zamierzają to zrobić, aby bronić kraju przed najeźdźcą. Zastanówmy się, co by
było, gdyby – co nie daj Boże, rosyjska agresja potrwała jeszcze kilkanaście
tygodni. Czy tego chcemy, czy z rzadka nie, jesteśmy uzależnieni od pracowników
z Ukrainy. Oczywiście kluczowy jest dramat Ukrainy i jej obywateli. Skutki
gospodarcze ponosilibyśmy w Polsce, w Lubuskiem i w mieście, bardzo długo.
Ba, zaczynamy je odczuwać już teraz, to znaczy w dniach, gdy rosyjscy
barbarzyńcy niszczą kolejne miasta wschodniego sąsiada. Nasza lokalna
gospodarka zaczyna chybotać – całe grupy pracowników z gorzowskich i
podgorzowskich firm wyjeżdżają na wojnę. Na efekty nie trzeba było czekać
długo. Opóźnienie w budowie drogi krajowej nr 22 , jest już sygnał o
trzymiesięcznym opóźnieniu hali sportowej, a za chwilę kolejny raz usłyszymy o
uzasadnionych sytuacją poślizgach w CEZiB-e oraz w centrum miasta.
Przedsiębiorcy z Gorzowa i okolic mówią o tym już wprost – wyjazd dużej liczby
wykwalifikowanych pracowników na wojnę tworzy istotny problem – zaczyna
brakować rąk do pracy.
Według różnych szacunków w Gorzowie i okolicach pracowało dotychczas około
20 tysięcy pracowników z Ukrainy. Część z nich, pewnie ku zdziwieniu bardzo
wielu Polaków, postanowiła wyjechać na wojnę. – Od poniedziałku nie mam jednej
trzeciej ludzi na budowie – konstatuje mi jeden z przedsiębiorców. Nie da się
wykluczyć, że nawet zakończenie wojny nie spowoduje, że place budów znów ruszą
pełną parą – zrujnowana Ukraina będzie wielkim placem budowy z prawdopodobnie
ogromnymi środkami na odbudowę. Warto więc oswoić się z myślą, że dawni
bojownicy przekują karabiny na betoniarki, a koktajle mołotowa na kielnie.
Szybko nie znajdziemy na to antidotum; szybciej zatęsknimy za tymi, którzy
wyjechali. Nawet jeśli do Polski wjedzie milion Ukraińców, uchodźcy wojenni to
całkiem inna kategoria gości – najczęściej kobiety i dzieci, ale też głównie z
rosyjskojęzycznego Wschodu. Ot, zwykłej bariery językowej szybko wyeliminować
się nie da, a problemem mogą być kwalifikacje – u jednych będą za dobre, by
pracować w przemyśle lub na budowach, a u innych niewystarczające lub będą
wymagać czasu na dostosowanie. Ekonomiści prawią, że na rynku będzie nawet 300
tysięcy etatów dla uchodźców. „Pożywiom uwidim”.
Ukraińcy w Gorzowie, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale
wzajemne poznawanie się. W dłuższej perspektywie, ta nowa sytuacja wystawia nas
na poważną próbę – ogólna sytuacja lepsza nie będzie, ale gości z Ukrainy
będzie dużo więcej; więcej będzie miejsc, świadczeń i praw wspólnych. To okazja
do zadania sobie pytania, którego politycy, samorządowcy i przedsiębiorcy,
unikali jak ognia: kiedy przestaniemy postrzegać Ukraińców tylko w kategoriach
taniej siły roboczej? Ten czas chyba nadszedł, zwłaszcza, że w kalkulacjach
Kremla kryzys migracyjny w Polsce na pewno był elementem całości. Podobnie jak
rozsiewanie fake newsów w tym obszarze. Prostowanie tych ostatnich, to to
syzyfowa praca.
Chcę być dobrze zrozumiany. Każde zdanie tego felietonu przesiąkniete jest
troską i empatią. Nie szukam dziury w całym, ale wojna i napływ uchodźców ma
swój rewers, konsekwencje dla naszego miasta i nas samych. Jak nigdy, bez
ozdobników i owijania w bawełnę, chcę stwierdzić wprost: bardziej niż
kiedykolwiek, każdy z nas powinien poczuć się trochę Ukraińcem. Nawet jeśli nie
będzie nam za jakiś czas łatwo, a początkowa euforia minie.
Gdzieniegdzie twierdzi się, że przybywający do Polski uchodźcy w dłuższej perspektywie, to problem. To bzdura, rzecz jasna. Pod każdym względem, nie mogło się Polsce przytrafić nic lepszego, ale o tym kiedy indziej.