Kiedy onegdaj pluł, ja
milczałem jak kamień. Kiedy postanowił pochwalić i pogratulować – zgodnie z
powiedzeniem: nie zadawaj się z idiotą, bo cię pomylą – postanowiłem kamieniem
rzucić. Ów „gentelman” o nikczemnym wzroście
wymierzył poważny cios mojej inteligencji, a ja przez kilka tygodni tkwiłem w
publicystycznym stuporze.
![]() |
ZNACIE TĄ KOSZULKĘ ? Jak nie wiecie o kogo chodzi, to szukajcie konferencji prasowej "Stilonu"... |
Odyseusz przykuwał się do masztu, by
nie ulec syreniemu śpiewowi. Ja zamykałem klapę komputera, by nie kusiło
napisać o tym gamoniu ani słowa. Piękna kariera trefnisia z trybun stadionu
przy Olimpijskiej, szybko się skończyła, ale z jego społecznościowego profilu,
wciąż wydostaje się fetor. Płytki gość, postanowił silić się na głębokie
przemyślenia niskich lotów. Gołym okiem było widać, że terapia na Walczaka nie
dała efektów, a on sam, jak kania dżdżu, potrzebuje leków, procentów lub
atencji.
Mowa o eksprezesie klubu
piłkarskiego. Postanowił on ni z gruszki, ni z pietruszki, zaatakować nie tylko
mnie, odwołując się do przewin z lat minionych – których nigdy się nie
wypierałem i które z mocy prawa nawet nie istnieją – ale również swojego
dobrodzieja Jerzego Synowca. Ten ostatni,
używając języka biblijnego: wyprowadził bidulę z gnoju i posadził przy stole
książąt. Na krótko, bo eksprezes i jednocześnie szef firmy o której w
internecie można przeczytać tylko złe opinie, miał prezentować umiejętności
menadżerskie, a pokazał – szczególnie ostatnio – te menelskie.
Swoją prezesurę w znanym gorzowskim
klubie piłkarskim rozpoczął od oświadczenia, że jest niezłomny i będzie
walczył z „ośmiornicą”, po czym niezłomnie przy ośmiorniczkach lub tylko
procentach, trzeźwiejąc lub wytrzeźwieć nie chcąc, zaczął opowiadać bzdury. Pozował
na Don Kichota, okazał się co
najwyżej osiołkiem Sancho Pansy.
Zaciskał zęby ze złości, że poprzednicy klub okradali, samemu pozując na
donatora, chociaż donacje okazały się pożyczkami, a ich zwrot skrupulatnie
egzekwował. Cóż, eksprezes nie wielbąłd, a pić trzeba.
Ludzie z jego mentalnym rozeznaniem
procentów, widzą głównie białe myszki, ale on chciał się wybielić. W ferworze
walki, misji lub po prostu „na kacu” wpadł w orgię rzucania kupy w wentylator,
bo to jedyny sposób na to, by obryzgała wszystkich. To jednak drobiazg wobec
oświadczenia, że posiada zdjęcie piszącego te słowa, które mógłby opublikować. Proszę
bardzo. Człek o nikczemnym wzroście i
mózgu wielkosci orzecha, o innych narządach nie wspominając, o czymś
takim mógłby tylko marzyć.
Czubki
nie mają łatwego życia. Podróżują po innej trajektorii, często poza zasięgiem
ludzi normalnych. „Gratulacje
dlapozostałych uczestników(...), a w szczególności dla Roberta Bagińskiego, z
którym miałem przyjemność stoczyć pojedynek” – napisał na swoim profilu
człowiek bez honoru, na co jego znajomi musieli się pukać w czoło, bo kilka dni
wcześniej, zanim łaskawie postanowiłem podać mu rękę, pluł głównie jadem. Dziś
wychodzi na idiotę. Albo nim zawsze był, lecz dobrze się krył.
„Kiedy
świnie mają skrzydła”, to film o palestyńskim rybaku, który zamiast ryby, wyłowił
z morza dorodną świnię. Z różnych powodów, także religijnych, nie mógł jej zjeść.
Postanowił na niej zarobić, ale znalezienie kupca na świnię było trudne. Czy to
nam kogoś nie przypomina? Małpa z brzytwą zawsze kogoś potnie, a świnia ze
skrzydłami, zrobi na Facebooku kupę. Pan Piotr strzelał ostro, ale głównie na
oślep. Teraz niech czeka na cywilny pozew, bo powołał się na orzeczenia, które
z mocy prawa nie istnieją. Boksował znacznie powyżej wagi, a grając w tenisa
stołowego, zapomniał, że ja osobiście wolę inne klocki.
Swoje bzdury Piotr B. kieruje wyłącznie do ludzi własnego pokroju, ale infekuje tym wszystkich dookoła. Jego prawdziwy talent polega na braku talentów. Ma szansę, jakiej nie posiadają jego poprzednicy - być bezkarnym, a wszystko z powodów zdrowotnych. Mam nadzieję, że po tym tekście, już nigdy nie zechce mnie chwalić, a wszyscy mnie znający, nie pomylą mnie z takim idiotą...