Nowy prezydent wie, że sam i jedynie z zapleczem dziewcząt oraz
chłopców z rozpalonymi głowami – ale bez doświadczenia w prawdziwej polityce - nie
zdoła zrobić nieczego.
Potrzebuje wsparcia na miarę dużej partii, ale bez partii – by nie zburzyć
misternie budowanego wizerunku „włodarza obywatelskiego”.
Rodzina Marcinkiewiczów wydaje się być do tego zadania przygotowana
najlepiej: ma w swoich szeregach więcej kompetentnych i doświadczonych
członków, niż wszystkie gorzowskie ugrupowania razem wzięte...
...a to dlatego, że cokolwiek by o tym rodzie nie powiedzieć, to
polityka i działalność publiczna była i jest tam „religią” oraz pieczołowicie pielęgnowaną tradycją. Nie ma tam mowy
o politycznym zaangażowaniu „na chwilę”,
„z doskoku” i tak „na niby”. Można nawet pokusić się
o „proroctwo”, że tak zostanie
jeszcze przez długie dziesięciolecia, a personalna decyzja prezydenta Jacka Wójcickiego rozpoczyna w tym
obszarze kolejny i całkiem nowy etap.
Po
zaskakującym wyniku samorządowych wyborów, nadszedł czas na to, by zaskakiwać zaczęli sami politycy, a dokładniej ten, który przebojem wszedł
na gorzowskie salony. „Polityczny
majstersztyk”, to powiedzieć zbyt mało, aby ocenić
wiceprezydencką nominację nowego prezydenta Gorzowa dla Łukasza Marcinkiewicza.
Inaczej mówiąc, brat byłego premiera Mirosław Marcinkiewicz miał więcej szczęścia niż
ekswiceprzewodniczący Rady Miasta Arkadiusz
Marcinkiewicz. „To miasto umiera, a
moje dzieci nie chcą tu wracać, bo nie ma po co” – mówił w październiku
w audycji red. Romana Błaszczaka „Fabryczna
19” A. Marcinkiewicz. „Gdyby w 2010 roku
zaproponowano mi kandydowanie, to może bym się zgodził” – mówił znów o
powrocie i starcie w wyborach prezydenckich w tym samym programie b. premier Kazimierz Marcinkiewicz.
Wiceprezydent Łukasz Marcinkiewicz – brzmi dumnie w przypadku każdej
innej rodziny, ale nie w odniesieniu do tej, która wydała premiera,
wiceministra edukacji, byłego dyrektora generalnego Ministerstwa Łączności, a
także miejskich radnych. To przedstawiciel całkiem nowego pokolenia w
polityce.
Dość powiedzieć, że jego przełożony pracował w całym swoim
życiu tylko na jednym stanowisku: wójta Deszczna, a on sam na kilku i to w
wielu miejscach. Nie jest to zarzut w odniesieniu do Jacka Wójcickiego, a
raczej komplement i pochwała odwagi podejmowania decyzji, bo w byciu liderem,
szefem, pracodawcą i przełożonym, najważniejsze jest w sumie jedno: umiejętność
odpowiedniego doboru współpracowników, a zwłaszcza takich, którzy w wielu
dziedzinach mogą być lepsi od szefa.
„Osoby, które powołałem na
stanowiska są merytoryczne i dobrze przygotowane, a przede wszystkim bardzo
konkretne” - to opinia samego prezydenta.
Owszem, można
w takich aliansach doszukiwać się ukrytych intencji, koalicji
oraz zapętleń i więzów, ale taka postawa zwiększ tylko poziom absurdu, którego
oparów jest w gorzowskiej polityce wystarczająca ilość. Pojawiły się wśród
internetowych komentarzy sugestie typu: „Marcinkiewicze
dogadali się z Wójcickim”, ale takie rozkładanie na czynniki proste decyzji
prezydenta Wójcickiego, to przejaw infantylności i braku zrozumienia, co w
rzeczywistości wydarzyło się 16 listopada w mieście nad Wartą.
Temat na długi wywód, ale jedno można
napisać z całą pewnością: nikt nie dokonał siłowego przewrotu, wybory
nie zostały sfałszowane, a wyborcy – nie wnikam w ich intelekt, ani nawet czy
go mają – ostentacyjnie opowiedzieli się za zmianami.
W tym kontekście decyzja Wójcickiego, to słuszny krok w kierunku wyjścia
z „politycznego getta”, które od
wielu lat stygmatyzowało wszystkich według prostych schematów: nasz – obcy,
lojalny – podejrzany, przytakujący – mający własne zdanie. Jak gdyby nie
istniał podział inny: mądy – głupi, przydatny dla miasta – bezużyteczny i
koniunkturalny, mający pomysły – lizus.
Zapomniano o starej zasadzie: gdzie wszyscy myślą podobnie, prędzej czy
później nie będzie myślał nikt. Prezydent Tadeusz
Jędrzejczak był liderem miasta absolutnie wybitnym – doświadczeniem, wiedzą
i wizjami przyszłosci mógłby obdzielić kilka kolejnych Rad Miasta – ale zastępcy nawet nie starali się mu dorównać.
Pozytywnym wyjątkiem był wiceprezydent Stefan Sejwa. "Wiceprezydentem się bywa, a nie jest na zawsze" - powiedział w dniu wręczania mu odwołania z funkcji.
Jeśli wiceprezydent Ł. Marcinkiewicz się sprawdzi, to za cztery lata
wyborcy nie będą musieli wybierać „chłopaka
z plakatu”, ale pełnokrwistego fachowca i polityka z dużym doświadczeniem w
biznesie, administracji oraz jeszcze mocniejszym nazwiskiem.
Nie bez
znaczenia jest fakt, że ojciec nowego wiceprezydenta, to radny Sejmiku
wojewódzkiego rządzącej koalicji PO-PSL. Może mu to pomóc, ale w przypadku dalszych
prób degradacji Gorzowa do roli niewielkiego miasta powiatowego -gdzieś na
północy województwa- zaszkodzić może całej
rodzinie.
Życząc dobrze miastu, warto życzyć dobrze również rodzinie. Jeśli misja się powiedzie, to pytanie o wynik wyborów za cztery lata, będzie tym z kategorii retorycznych...