Przejdź do głównej zawartości

Dni Gorzowa dla wszystkich, a nie tylko "przyjaciół zajączka"...

Strata pieniędzy, impreza jak na wsi, kultura dla mało wymagających, kiczowate atrakce oraz za mało czegoś, kosztem innych. Jeśli ktokolwiek ma wrażenie, że już to słyszał, to ma rację – bo dla wielu „ortodoksów”, wszystko co dzieje się w Gorzowie od listopadowych wyborów jest wiejskie i bez sensu, albo mogłoby się odbyć tylko dzięki poprzednikowi...

...który oczywiście we wszystkim miał rację, ale prezydent Jacek Wójcicki go „przechytrzył” i „ukradł mu” prezydenturę. Teraz zwiększył swoje polityczne portfolio powodów do samozadowolenia, a co za tym dalej idzie – z sukcesem zrealizował Dni Gorzowa na bulwarach, które wybudował eksprezydent Tadeusz Jędrzejczak.

Ta sytuacja zapewnia podstawę do zawierania iście Faustowskich paktów, gdzie nie liczy się dzisiaj, ale wczoraj, a ślepa lojalność jest ważniejsza niż społeczne zadowolenie. Owszem, może to tylko „okładka” – po której nie zależy oceniać całości – ale najwidoczniej w tym mieście, co zresztą jest słuszne, to całkowicie wystarczy.

Tegoroczne „Dni Gorzowa” były prawdziwym świętem mieszkańców, a nie okazją do zaprezentowania nowych kreacji miejskich „pudernic” lub też sposobnością do przybicia „misiaczka” z decydentami. Można się oburzać, że występował „Weekend” i „Endrju”, ale prawda jest taka iż właśnie tego słuchają mieszkańcy.

Ludzie zagłosowali nogami i obecnością, a „Dni Gorzowa” – kolejny już raz po majowych imprezach w „Parku Róż” – okazały się drugą turą wyborów w których urzędujący prezydent Wójcicki otrzymał więcej głosów niż w listopadzie.

Kontrast jest widoczny aż nadto. Kiedy zasłużony dla miasta prezydent Jędrzejczak wolał się wkradać w łaski lokalnych oligarchów – którzy dzisiaj „wypięli się” do niego plecami – organizując dla nich coraz to nowe festiwale próżności, jego następca nadstawił ucha, posłuchał i roztoczył swoim urokiem zwykłych mieszkańców, a nie tuszę prezesa honorowego Władysława Komarnickiego.

Efekt był piorunujacy – mieszkańcy kolejny raz powiedzieli: „Tak, takiego miasta chcemy !”.

Pojawiły się oczywiście głosy niezadowolenia. Dziwne, bo krytyka Wójcickiego przez stronników byłego prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka – do których zaliczał i zaliczać się będzie piszący te słowa – jest o tyle nieuzasadniona, że ten pierwszy stał się znakiem nowych czasów, a ten drugi jest „tylko” – choć w rzeczywistości bardzo „” – symbolem czasów, które odchodzą w niepamięć. Czasów konkretu, twardego czynu, ciężkiej pracy i mocnych słów oraz gestów.

Można się zżymać, że „Dni Gorzowa” były możliwe, bo prezydent Jędrzejczak wybudował bulwary nadwarciańskie, ale to wszystko jest bez sensu w konfrontacji z faktem, że na obiad w „Santa Fee”, „Marinero” lub „Livingroom” stać niewielu, a „miękka polityka” Wójcickiego spowodowała, że byli tam wszyscy: pijący piwo za 5 złotych na lewym brzegu Warty ubodzy, a także gustujący w whiskaczu za 100 złotych lanserzy.

Nawet muzyki klasycznej słuchali nie tylko ci, których stać na bilet za 80 złotych do Filharmonii Gorzowskiej, ale także osoby dla których odróżnienie filharmonii od harmonijki, a batuty od bata, jest sporym problemem.

Prezydent Wójcicki to zrozumiał i drugą turę wyborów – czy to się komuś podoba czy nie – wygrał z wynikiem lepszym niż w listopadzie.

Dlaczego ?

Bo miasto musi być zorganizowane dla wszystkich mieszkańców, a nie tylko dla robiących zakupy w zawarciańskim „H&H” lub „New Yorker” oraz zajadająch się przegrzebkami w „Don Giovanni”, by zaraz potem zasiąść w pierwszym rzędzie Filharmonii Gorzowskiej lub na premierze w teatrze J. Osterwy. Prezydent Wójcicki nie jest prorokiem nadwarciańskiego egalitaryzmu, ale doskonale wyczuł społeczne oczekiwania, podczas gdy jego poprzednik był zasmradzany dymem z cygara Władysława Komarnickiego.

Nastroje wśród stronników byłego prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka są fatalne, ale on sam nie ma powodów do niezadowolenia, bo swoje zrobił i zasług nikt mu nie odbierze. Zmiany były i będą, bo kończy się Gorzów wielkich pomników i monumentalnych przedsięwzięć na miarę „stolicy województwa”...


...zaczyna się miasto dla ludzi – może gorsze, a może lepsze – ale inne. To należy uszanować...


Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...