"Woodstockowa" polityka, której nikt nie zapraszał, i sukcesy Lubuskiego, na najlepszym festiwalu w Polsce.
Kiedy proPiSowcy kibole atakowali izraelskich
zawodników – deprecjonując w ten sposób wizerunek Polski - na kostrzyńskim
festiwalu tworzyła się wspólnota tolerancji i zrozumienia. Miłośnicy wolności,
czyli wartości ostatnio Polakom reglamentowanej, mają powody do tego, aby na „Woodstocku” czuć się dobrze. Wszyscy wiedzą, że lepsze już
było i będzie tylko gorzej, bo opętana kumulacją władzy ekipa spod znaku Prawa
i Sprawiedliwości, nie prosi „złotej rybki”, by bardziej wydajna była „krowa
państwowa”, ale by zdechły „krowy opozycyjne”.
Jedną z ważnych cech festiwalu „Woodstock” – obok poczucia wspólnoty,
solidarności i powszechnej tam tolerancji dla inności - jest apolityczność.
Festiwalowy plac nie jest zainfekowany polityką, co oczywiście nie
oznacza, że w różnej formie młodzież swoich poglądów nie wyraża. Przykładów
jest bez liku. Gdy Jerzy Owsiak powiedział: „Pozdrawiamy
pana ministra, wiecie którego”, w
tłumie można było usłyszeć szczere okrzyki: „Jebać PiS”. Jeszcze gdzie
indziej, nad kilkoma namiotami pojawił się duży napis: „Ku czci tragicznie zmarłego Pawła Kukiza”, co było ostentacyjnym wyrażeniem dezaprobaty dla tego kabaretowego
polityka.
Co do zasady, na „Woodstocku” polityki się nie uprawia. Politycy, jeśli
tam bywają, to na zaproszenie Akademii Sztuk Przepięknych – co spotyka jedynie tych znanych i autentycznych, lub incognito –
co często było udziałem senatora Roberta Dowhana, eksprezydenta Gorzowa Tadeusza
Jędrzejczaka, czy prezydenta Nowej soli Wadima Tyszkiewicza. Całkiem
osobną grupą są urzędujący marszałkowie i wojewodowie – obecny woli odpusty,
święcenia płotów oraz konsekracje tego i owego - ale oni głównie ciężko pracują,
promując region i jego walory, co Elżbiecie Polak od lat udaje się
perfekcyjnie.
Można też znaleźć się tam na przysłowiowego „chama”, choć z zaproszeniem, robiąc „polityczną chamówę” na całego. Przydarzyło się to parlamentarzystom
Platformy Obywatelskiej: Grzegorzowi Schetynie, Borysowi Budce, Bartoszowi
Arłukowiczowi i Krystynie Sibińskiej. Wszyscy wyglądali na „Woodstocku”jak
jak postacie z Haska, koledzy i koleżanki Szwejka, co rzucało się w oczy,
nawet ślepym. Wizyta czołowych polityków Platformy Obywatelskiej na tegorocznym
„Woodstocki” przyjęta została z obojętnością, bez sympatii, lub chociażby zainteresowania
młodych uczestników festiwalu.
Liderzy Platformy, nie byli gejzerami aktywności – szukającymi kontaktu z młodymi
- ale ludźmi przestraszonymi sytuacją. Szerokim łukiem omijali "woodstockowiczów", wypatrując głównie dziennikarzy – lub samemu, przez dziesiątki
minut, robiąc sobie selfie z działaczami. Gdyby nie marszałek Polak, absolutnie
najbardziej naturalna i wyluzowana wśród polityków „woodstokowiczka” – wręcz wtapiająca się w tłum i nieustannie z kimś rozmawiająca - można by
odnieść wrażenie, że czegoś lub kogoś się boją.
„Chcemy tu być symbolicznie, zeby podkreślić, że polityka kocha muzykę” – powiedział na
zaimprowizowanej konferencji prasowej przewodniczący Schetyna, co zabrzmiało
groźnie, bo gdy polityka interesuje się czymś, co powinno być apolityczne, ma prawo budzić niepokój. Najbardziej uderza, że swoje polityczne deklaracje
wypowiadał bez żenady, tak jakby oczekiwał poklasku. Myślał, że młodzież łyka
wszystko, niczym brojlery paszę, ale to nie jest tak: nawet jeśli nie wszystko
rozumieją, to sporo wyczuwają, a już napewno fałsz i obłudę.
Chcięli potraktować festiwal jak walec do utwardzania elektoratu, ale
zachowali się jak słoń w składzie porcelany.
Były więc
obrazki, które pokazywały rozziew pomiędzy kreatorami ogólnopolskiej polityki,
a nowym pokoleniem wyborców.
Tym samym, dla obserwatora z zewnątrz – a piszący te słowa kimś takim
właśnie był –rojenia opozycji o kontakcie z młodym pokoleniem, szybko zostały skonfrontowane z
przyziemną rzeczywistością, gdzie politycy emocje wywołują – budząc
zainteresowanie, lub nie wywołują niczego – co jest gorsze niż złość. Prawda
jest taka, że nie przyjechali dlatego, że na festiwalu jest wielu młodych ludzi
– których języka nie rozumieją – lecz z powodu obecności tutaj przedstawicieli
wszystkich najważniejszych redakcji.
Wygląda na to,
jakby ważni opozycyjni politycy byli przeszkoleni w zakresie kontaktów z
wyborcami za pośrednictwem mediów tradycyjnych oraz tych społecznościowych, ale
posiadali deficyty w kontaktach spontanicznych – na ulicy, na piknikach,
festiwalach czy dożynkach. Tego można się nauczyć, są na ten temat ciekawe
szkolenia, ale trzeba wyjść z politycznego garnituru.
A to udaje się, nie od dziś, marszałek Polak.
„Zapraszam na Przystanek Woodstock do Kostrzyna nad Odrą, do
najbardziej tolerancyjnego i otwartego regionu w kraju” – mówiła podczas konferencji prasowej w Lubuskiej Strefie
na „Woodstocku”, a o strategii obecności regionu na festiwalu można powiedzieć tylko jedno: od lat jest przemyślana, jest w niej sens, i co
najważniejsze: budzi zainteresowanie. Najpierw było dojenie krów, później
pszczelarstwo, a w tym roku promocja regionu poprzez zamki i pałace. To ma
sens, to się sprzedaje – w przeciwieństwie do samych polityków.
Promocją jest sam festiwal, a także płynące z niego przesłanie. „Bądźmy tym najpiękniejszym
kawałkiem ziemi. Kawałkiem ziemi, ktory nas łączy i pokazuje, że wszyscy - bez
względu na kolor swojej filozofii, swojej religii i polityki, tu mają miejsce
na Woodstocku. Niech tu będzie duch przyjaźni i tolerancji, o którym teraz w
Polsce zapomina się, duch wzajemnej dyskusji” – rozpoczął tegoroczny
„Woodstock” jego szef Jerzy Owsiak,
po czym dodał: „Ten kraj jest tak samo
wasz. Dbajcie o Polskę ! Chamówa, foch i psykowanie do niczego nie prowadzą(...).
Uśmiechajcie się do siebie” .
Dawno już tak mądrze i odważnie nie powiedział żaden
biskup, a gdyby nawet ów słowa wypowiedział, nikt by mu nie uwierzył.
W Polsce
cały czas trwa casting na politycznego lidera antyPiS-u, choć od dawna
wiadomo, że w sejmowym nurcie polityki kogoś takiego nie ma. W samorządzie
owszem, takich ludzi w Polsce jest bardzo wielu, ale partyjni bonzowie, wolą trzymać ich na odległość.