Gdyby lubuska lewica nagle zniknęła, regionalna polityka mogłaby tego
nawet nie odnotować. Nie bardzo wiadomo, co wnosi do niej były poseł i lider
SLD, choć wiadomo, co z niej wynosi – pensję doradcy marszałek województwa. Zepchnięci
na margines lubuskiej polityki SLD-owcy, szukają pomysłu na wybory samorządowe,
bo tylko wejście do sejmiku, pozwoli im utrzymać się w grze.
![]() |
FOT.Na pdts. gazetawyborcza.pl |
Strategii jest
kilka: dogadać się z Partią Razem oraz Inicjatywą Polską Barbary Nowackiej – w Lubuskiem raczej niemożliwe, czekać na
zjednoczoną opozycję - i dostać udział w
parytetowym „torcie”, czy wreszcie - przykleić
się do zjednoczonej opozycji. Wszystkie opcje wydają się mało prawdopodobne,
podobnie jak sukces pod szyldem Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Dlaczego ? Bo
SLD jako partia, praktycznie w Lubuskiem nie istnieje, choć posiada w swoich
strukturach wielu zdolnych ludzi: Tomasza
Nesterowicza, Radosława Brodzika,
Piotra Tykwińskiego czy Cezarego Wysockiego w Zielonej Górze, Roberta Włodka w Słubicach, czy Macieja Buszkiewicza i Jarosława Hoffmana w Gorzowie, ale też
wielu innych. Mało kto wie, że członkiem gorzowskich struktur SLD jest znany
regionalista Robert Piotrowski Niestety,
znacznie większe jest saldo tych, którzy byli wartościowi, ale w konsekwencji
stylu zarządzania ugrupowaniem, odeszli.
„Pogłoski o naszej śmierci są przesadzone.
Nie mamy się z czego podnosić, bo nie upadliśmy, a w naszych szeregach jest
sporo aktywnych ludzi” – mówi NW lider gorzowskiego SLD M. Buszkiewicz. „Mamy w partii, sporą grupę
czterdziestolatków, i mógłbym wymienić bardzo wiele nazwisk” – dodaje.
Można nie lać
krokodylich łez za działaczami pamiętającymi PZPR, ale nie sposób nie pytać o
to, dlaczego z partii odeszli m.in.: Katarzyna
Miczał, Monika Twarogal, Franciszek Jamniuk, czy Leszek Sokołowski. Wszyscy są aktywni,
sporo przed nimi, ale gdzie indziej.
Problemem jest
styl przówdztwa, a właściwie jego braku, w osobie eksposła Bogusława Wontora. W przeszłości był silny słabością pozostałych.
Dzisiaj, gdy dookoła rozkwitają inicjatywy obywatelskie - w których mile
widziani są ci, których sam zwalaczał – jest najsłabszy ze wszystkich. Gdyby
nie autorytet, wpływy i pieniądze, niezwykle zasłużonego dla regionu europosła Bogusława Liberadzkiego, byłby na
absolutnym marginesie.
„Partia
istnieje dzięki profesorowi. Bywa, spotyka się, płaci za duże spotkania” –
mówi NW członek Rady Wojewódzkiej SLD. W ostatnim czasie miał miejsce Zarząd
Wojewódzki SLD, podejmując temat wyborów samorządowych. Wyszło słabo, bo w trakcie
konwentyklu, z funkcji zrezygnował szef partyjnych struktur w Powiecie
Zielonogórskim Roman Karasiow. „Te posiedzenia wyglądają jak spotkania na
cmentarzu” – mówi Nad Wartą były ważny działacz partii.
Sporym echem w
szeregach partii, odbił się konflikt przewodniczącego Wontora z byłym
skarbnikiem RW SLD Janem Bednarkiem.
Lider partii, czując się zniesławiony zarzutami o nieprawidłowe gospodarowanie
środkami partyjnymi, złożył przeciw ostatniemu zawiadomienie do zielonogórskiej
prokuratury. Kiedy zostało umorzone, odwołał się i zawnioskował, by śledztwo
prowadziła prokuratura ze Świebodzina. „Przesłuchują
nas wszystkich, padają dziwne pytania o partię i przewodniczącego. Ogólny obraz
jest słaby i chyba Boguś nie zdaje sobie sprawy, że robiąc takie rzeczy więcej
traci, niż zyskuje” – mówi NW działacz, który tydzień temu przesłuchiwany
był w prokuraturze.
Jeśli dodać,
że częstymi gośćmi w prokuraturach, w związku z nieprawidłowościami finansowymi,
są inni liderzy partii: burmistrz Sulęcina Dariusz Ejchart, czy eksstarosta sulęciński Patryk Lewicki, to nie trudno o konstatację, że na pracę partyjną
czasu pozostaje niewiele. Lewicki w SLD już nie jest, bo większość jego kłopotów, to nie przejaw osobistych błędów, ale zbyt dużego zaufania do innych.
Partię utrzymuje
w regionie przy życiu, sejmikowa koalicja z PO i PSL, ale na tym aliansie
skorzystało niewielu. Inaczej, lubuska lewica niektórym się opłaca. Posada czlonka
zarządu odpowiedzialnego za marszałkowskie „biuro podróży” dla Tadeusza Jędrzejczaka, i kilka posad
dla działaczy SLD w Urzędzie Marszałkowskim i wydziale zamiejscowym w Gorzowie,
to żaden koszt, za świety spokój.
„Jeśli
wódz Bogusław Wontor dalej będzie grał główne skrzypce, to lewicy grozi niebyt.
Już dzisiaj, są to niestety odpryski” – mówi NW były wiceszef lubuskiego
SLD Edward Kraszewski. Z punktu
widzenia komisarza PO Waldemara
Sługockiego czy marszałek Elżbiety
Polak, osłabiony Wontor w roli szefa koalicyjnej partii, bywa użyteczny. W
roli lidera opozycji, podczas zbliżającej się dużymi krokami kampanii wyborczej,
jest niegroźny: nie chce go „dobra zmiana”,
szerokim łukiem omija go Platforma i Nowoczesna, a Bezpartyjni z Januszem Kubickim, w roli jednego z
liderów tej formacji, śmieją mu się w twarz.
„Mamy problem, ale żeby nie być gołosłownym,
podam przykład. Po śmierci Jacka Karbownika, do dzisiaj nie ma sekretarza
wojewódzkiego SLD, bo nikt tej funkcji nie chce wziąć” – mówi rozmówca NW,
podkreślając, że w przeszłosci, to była funkcja zarezerwowana dla najlepszych: Tytusa Fokszana czy Krzysztofa Sikory.
Sytuacja
ogólnopolska też nie jest najlepsza. Nie pomaga to, że Państwowa Komisja Wyborcza
odrzuciała partyjne sprawozdanie finansowe za 2016 rok. To już kolejny okres
rozliczeniowy, gdy partia otrzyma z budżetu dużo mniej, niż powinna, a na rok
przed wyborami samorządowymi, to decyzja dla SLD zabójcza. Ponad 6 milionów dla
centrali, to zaledwie kilkanaście tysięcy złotych dla lubuskich struktur, ale i
bez tych pieniędzy, jedynymi obiektami w których działacze będą się mogli
spotykać, będą te postZSMP-owskie, w Łagowie i Lubniewicach.
Lewica w
Lubuskiem jest najlepszą ilustracją tego, co się dzieje z partią, gdy każdy „grabi
pod siebie”. Wontor – regionalnie, Marcin
Kurczyna – bardzo koniunkturalnie i „po
gorzowsku”, Jan Kaczanowski –
społecznie i geriatrycznie, a reszta jest marginalizowana. Poza dyskusją, nie
ma w regionie żadnej innej partii, która przez 28 lat wolności, miałaby w
swoich szeregach tak wielu i tak bardzo utytułowanych działaczy. Niech jej
polityczna ziemia lekką będzie...