Dorobiliśmy
się nowego układu w mieście, gdzie droga do wielkiej polityki nie wiedzie przez
partie i za swoje, ale przez sportowy klub, a także za pieniądze podatników
oraz miłośników speedway’a. Trudno się dziwić, kolejni prezesi to postacie
nietuzinkowe. Wszyscy strzelali i strzelają przed nimi obcasami. Bywa, że
strzelają do siebie sami prezesi...
Aż się boję pisać dalej bloga. Mamy kolejne już konsekwencje noworocznych proroctw Nad Wartą. Najpierw poselstwo Łukasza Mejzy, a teraz awantura z senatorskimi ambicjami prezesa Marka Grzyba.
Niektórym zdarza się zareagować,
zanim pomyślą. Brzmi to jak papuzie gadanie, bo w przestrzeni publicznej
wiekszość mówi rzeczy bez sensu, ale od poważnych biznesmenów formatu Marka
Grzyba, oczekiwać można więcej. Mało który samorządowiec w Gorzowie ma odwagę mówić
i pisać prawdę, podobnie jak niewielu jest takich, którzy odmówią przyjęcia
darmowego karnetu. Mecenas Jerzy Synowiec
od lat robi jedno i drugie, a nawet jeszcze więcej: do sportu głównie dokłada z
własnej kieszeni, a klubową darmochą się brzydzi.
Aż dziwne, że prezes Grzyb wpisał
go na listę celów, zamiast sojuszników – obrzucił błotem, zamiast zaprosić na
kawę. Aberracyjny pogląd, że krytyka „Stali Gorzów” musi się wiązać z czymś
więcej, to nic innego jak ujęta w nauce projekcja: łakomczuch wytyka innym, że
za dużo jedzą, rozpustnik oskarża o zdradę. Jeśli Marek Grzyb nie chce, aby
wszystkie jego zalety wyczerpały się szybciej niż nadejdą wybory, powinien
zacząć ćwiczyć pokorę.
Poszło o tekst mecenasa Synowca
na portalu gorzow24.pl, który nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz, upomniał
się o powściągliwość „Stali Gorzów”, aby w trudnych czasach przeżyć mogły
również inne kluby. Przesłanie było jasne: nie bądźcie tacy pazerni!
Podobno w czasach Covid-19 wielu
zanika smak, a zatem w odpowiedzi, prezes Grzyb postanowił dorzucić do pieca,
nie zważając uwagi na czad, smród i co tam jeszcze. „To prywatna wojna. Nie chodzi o sport, ale o mnie” - wypalił w
Sportowych Faktach na WP. Zaskakująca była łatwość, z jaką postanowił tą tezę
udowodnić: „Mówi się, że rozpocznę karierę
polityczną i prawdopodobnie zmierzę się z żoną pana radnego w okręgu nr 21 w
wyborach do Senatu. Zapewniam, że ten temat nie został jeszcze przesądzony”.
Całość brzmi trochę jak zajawki wodzireja na Titaniku, który właśnie obrał kurs
na lodową skałę, ale prezes szedł w to dalej: „Nie znam rządów pana Synowca w Stali Gorzów, ale wiem jakie krążą w
mieście historie”.
Tym samym, ten sympatyczny i
utalentowany szef największego klubu nad Wartą, wszedł w buty swojego
protektora, który u schyłku nędznego życia, postanowił sączyć mu do ucha: „Maszeruj albo zdychaj!”. Znane bardziej
z Legii Cudzoziemskiej, ale najwidoczniej niektórzy uznali, że teraz też tak trzeba.
Odpowiedź Synowca była krótka i
lapidarna: „Nie mieszajmy w to polityki.
Jak będę chciał zdyskredytowac pana Grzyba, to zrobię to w trzy minuty. Nie
zamierzam jednak tego robić, bo nie widzę takiej potrzeby”.
Obaj panowie robią swoje: Synowiec reprezentuje interesy miasta oraz licznych środowisk sportowych, a Grzyb zabiega o rozwój klubu w którym jest prezesem. „To oczywiste, że reprezentuję interesy Stali Gorzów” – mówi w Sportowych Faktach. Grzyb chce zostać senatorem, czego nawet już nie kryje i do czego ma pełne prawo, ale po wyborach już go w mieście nie uświadczymy. Synowiec mieszka tu od zawsze i nie "wozi się" na Gorzowie, ale sporo mu oddaje.
To wyjaśnia wiele, kto jest w tej awanturze kim, komu należy ufać bardziej i dlaczego argumenty Synowca powinny być bliższe gorzowianom. Szkoda, że tak niewielu jest w mieście odważnych, aby powiedzieć to samo co znany mecenas, filantrop i radny.
Tak trudno pożegnać im się z darmowymi karnetami? Niestety, to główny powód...