Przejdź do głównej zawartości

Wyścig wkrótce się rozpocznie...

Mimo, że do wyborów samorządowych co najmniej rok i nie wiadomo na jakich będą się odbywać zasadach, partie przeglądają kadry w poszukiwaniu kandydatów na prezydentów oraz burmistrzów. Nie zawsze najlepszych spośród siebie, często po prostu znanych i lojalnych. Najwięcej emocji budzić będą wybory w Gorzowie i  Zielonej Górze. Tu poezja przedwyborczego chwalenia się już urzędujących włodarzy, zmierzy się z brutalną prozą, którą wygłaszać będą ci, którzy chcieliby zająć ich miejsca. Szczelina przez którą mogą się przesmyknąć istnieje, bo pomiędzy prawdą dokonań oraz prawdą obietnic, jest także prawda zaniechań...

FOT.: portalsamorzadowy.pl/RZG/RadioZachod/Facebook/
Gorzow24/Gorzowianin

...co mocnym kandydatom w Winnym Grodzie i nad Wartą, może ułatwić zadanie w starciu, z formalnie bezpartyjnymi: Jackiem Wójcickim oraz Januszem Kubickim. Pytanie, czy urzędujący prezydenci, zmierzą się z „gigantami” z Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej, SLD i PiS-u, czy raczej wypuszczonymi na polityczny wybieg „kucykami”.

KTO PO WŁADZĘ, A KTO PO DARMOWĄ PROMOCJĘ ?

Nie jest to jeszcze etap na dywagowanie - kto wygra, ale raczej – kto chce lub ma szansę stanąć w szranki i uzyskać rekomendację partii politycznej. Faworytami będą urzędujący prezydenci, którzy nie będą oficjalnymi kandydatami partii. Prezydent Zielonej Góry został liderem Bezpartyjnych Samorządowców, a prezydent Gorzowa będzie się starał prezentować jako przedstawiciel wszystkich mieszkańców, choć w kontrze do swojego byłego komitetu wyborczego Ludzie dla Miasta.

Dla Kubickiego i Wójcickiego, to będzie walka o utrzymanie władzy, ale dla całej reszty, nie bez znaczenia będzie tło wyborczej rywalizacji tj. zaistnienie przed wyborami parlamentarnymi.

 Godna przegrana, to nic dyskwalifikującego, ale blamaż, to pewny „wilczy bilet” od wyborów na lata. Start i przegrana w wyborach prezydenckich, może być „trampoliną” do Sejmu i Senatu, ale też „zapadnią”, która kandydata ze słabym wynikiem zrzuci na samo dno partyjnych wpływów. Gdyby wyborcze akcje prezydentów Gorzowa i Zielonej Góry miały niską wartość, to rozmawianie o partyjnych kontrkandydatach dla nich, byłoby niepotrzebnym rytuałem – do walki stanęłliby najbardziej znani i cenieni liderzy.

ZE STADIONU DO RATUSZA...

Platforma Obywatelska potencjalnych kandydatów ma wielu, mogąc ich wyciskać ze swoich struktur jak pastę z tubki, ale wszystko determinują wewnętrzne układy i kalkulacje: nie zawsze chodzi o to, by postawić na najlepszego, ale takiego, który po ewentualnej wygranej nie odetnie „pępowiny” od zaplecza. Przykładów jest bez liku: J. Kubicki odciął się od Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a  J. Wójcicki, pogonił „na drzewo” gorzowskie ruchy miejskie.

Wewnątrzpartyjnym zagrożeniem, mogą być nawet kandydaci, którzy przegrają, bo to potencjalni konkurenci do miejsc na listach wyborczych do Sejmu i Senatu.

W Gorzowie PO zachowuje się jak prostytutka udająca dziewicę – niby nie ma miejskiej koalicji z PiS-em i SLD, ale wszyscy wiedzą, że jest. To z rekomendacji Krystyny Sibińskiej, wiceprezydentem - po długich poszukiwaniach nawet w Gubinie - został działacz z Krosna Odrzańskiego Radosław Sujak. Jeszcze bardziej skomplikowana jest sytuacja w Zielonej Górze. W poprzednich wyborach Platforma Obywatelska oficjalnie poparła Janusza Kubickiego, ale tym razem nie może on na to liczyć, bo do walki szykują się zdolni z drugiego szeregu.

Wykluczony jest ponowny start w wyborach Elżbiety Polak w Zielonej Górze i Krystyny Sibińskiej w Gorzowie.

Pierwsza miałaby bardzo duże szanse, ale ma uraz po gorzkiej porażce w roku  2010. Druga z pań, w wyborach personalnych – gdzie liczy się osobowość i temperament - jest praktycznie niewybieralna. W tej sytuacji, sporą chrapkę na start ma wiceprzewodniczący Rady Miasta Robert Surowiec - bez wątpienia osoba kompetentna, rozumiejąca miasto i nie wywołująca emocji, ale sam kampanii nie pociągnie, a chętnych do wspierania go w strukturach nie będzie zbyt wielu. Inna sprawa, że to „materiał politycznie zużyty”, człowiek pozbawiony charyzmy i sprawiający wrażenie znudzonego. Gdyby kandydatów PO mieli wskazywać członkowie, sympatycy i wyborcy, to byłby nim zapewne były wicemarszałek województwa, a dzisiaj Miejski Rzecznik Konsumentów Tomasz Gierczak, ale i jemu brak trochę „ikry”. Słusznie i przez wszystkich chwalony za pracowitość oraz zaangażowanie, lecz nikt nie wie, jak zachowa się w sytuacji kryzysowej, a kampania wyborcza będzie permanentnym kryzysem. Mocną stroną Gierczaka jest lojalność, a to wyklucza jego start, gdy kandydować będzie Wójcicki.

Jeśli wierzyć plotkom, nad Wartą możliwy jest scenariusz z jednym z dwóch kandydatów, przy czym oba warianty wydają się tyleż egzotyczne, co nieprawdopodobne.

W pierwszym z nich ze stadionu im. Edwarda Jancarza do Ratusza z napisem „Pro Publico Bono”, miałby wjechać  prezes „Stali Gorzów” Ireneusz Maciej Zmora, co może dać  Platformie Obywatelskiej sukces, a w drugim – kandydatem byłby były wojewoda, dziś prezes Szpitala Wojewódzkiego Jerzy Ostrouch. Ostatni wariant wydaje się mało realny, bo to przepis na porażkę większą niż wystawienie w wyborach Sibińskiej.

W ZIELONEJ GÓRZE PRAWYBORY

W Zielonej Górze jest bardziej transparentnie, niż nad Wartą i aż się prosi, by chociaż w tej kwestii, gorzowscy liderzy Platformy Obywatelskiej, wzięli przykład z tych w Winnym Grodzie.  „Szukamy kandydata na prezydenta Zielonej Góry i zamierzamy na pół roku przed wyborami przeprowadzić prawybory” – ogłosił w październiku ub.r. lider tej partii w Lubuskiem senator Waldemar Sługocki.

Pozostaje zagadką, chociaż z mniejszą ilością niewiadomych niż w Gorzowie, kto w takich prawyborach wystartuje i kto otrzyma rekomendację w Zielonej Górze: Mariusz Marchewka czy Marcin Pabierowski.

Obaj reprezentują nowe pokolenie polityków, są znani i posiadają niezbędne kompetencje. Marchewka, w styczniowym wywiadzie dla red. Przemysława Kobusa z RZG mocno się krygował. „Gdyby wybory odbywały się dzisiaj, powiedziałbym absolutnie nie, ale wybory będą w późniejszym czasie. Jeśli będzie kandydat, którego poglądy będą mi bliskie, to uznam, że mój start jest niepotrzebny. Jeśli takich kandydatów nie będzie, to można to rozważyć” – skonstatował szef Rady Nadzorczej Szpitala Klinicznego.
       
         Ewentualne prawybory to jedno, bo to doskonała forma przedkampanijnej promocji partii, a „partyjna demokracja”, to drugie. Senator Sługocki, pytany o Pabierowskiego przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej” nie wykluczył, iż to właśnie on mógłby zostać kandydatem PO. „Niewykluczone, o ile wygra prawybory partyjne” – stwierdził.

SIODŁO DLA KROWY, CZYLI SEBA W PREZYDENTY

W lubuskich strukturach PiS-u praca wre na całego: jedni szukają haków na Wójcickiego i Kubickiego, a jeszcze inni pracują nad zdeprecjonowaniem wizerunku wewnątrzpartyjnych konkurentów. W Gorzowie Marek Surmacz, delikatnie rzecz ujmując, nie pomaga Sebastianowi Pieńkowskiemu – który jednak przy swoim koledze doświadczeniem, wiedzą oraz umiarem, wypada bardzo blado – a w Zielonej Górze Piotr Barczak odprawia peregrynacje od Kurii Biskupiej przez kolejne parafie, licząc iż dzięki naciskowi duchownych, uda mu się wyeliminować z gry Jacka Budzińskiego.

Generalnie, relacje dwóch ostatnich są poprawne, ale mocno na dystans. Gdyby decydowała młodzież, środowiska nauczycielskie czy mieszkańcy osiedla na którym mieszka Budziński, już dziś byłby ogłoszony kandydatem. To jednak nie takie proste, bo ekswiceprezydent Barczak ma silne wsparcie byłej prezydent Bożeny Ronowicz i duchowieństwa, co dla twardego elektoratu PiS nie jest bez znaczenia.

Podskórna walka trwa także nad Wartą. Surmacz kandydować nie zamierza, ale nie jest tajemnicą, że z kandydaturą wiceprzewodniczącego Pieńkowskiego nie jest mu po drodze. Zresztą, prezydencki fotel pasuje do Pieńkowskiego jak siodło do krowy - ale ten czując wiatr w żaglach - nie traci nadziei, że to właśnie on dostanie szansę powalczenia o możliwość puszczania w niego „bąków”.
       
         „Czekam na decyzje partii politycznej. U nas jest pełna procedura i ona niedługo się zacznie. Jest kilku kandydatów, a ja jestem jednym z nich” – oświadczył kilka dni temu u Andrzeja Pierzchały z Radia Zachód, a więc dziennikarza, który w przeciwieństwie do większosci ludzi, nie składa się głównie z wody, lecz w całości z PiS-owskiej wazeliny. W ściganiu się do łask „dobrej zmiany”, byle tylko zostało to dostrzeżone, ten dziennikarz przekracza wszelkie granice groteski.

    Decydować będzie Zarząd Okręgu. Niemal wszystkim znane są „ekscesy” Pieńkowskiego, ale to raczej nie zablokuje jego kandydatury. Politycy PiS wiedzą, że ten kandydat – aby być dla wyborców politycznego środka „zjadliwym” – nie wymaga politycznego wizażysty, ale potrzebuje politycznego chirurga. Nie wszystko da się jednak wyciąć i skorygować.

 Inne alternatywy są rozważane, bo chodzi o kandydata na prezydenta Gorzowa, który byłby zdolny do zebrania głosów nie tylko elektoratu PiS, ale brani pod uwagę Krzysztof Kielec i Roman Sondej, nie wykazują szczególnego zainteresowania. Decydujące i tak będzie zdanie Elżbiety Rafalskiej i Marka Asta. Tyle, że kandydaci PiS-u nie są faworytami w lubuskich stolicach. Więcej, jeśli kandydatami zostaną Pieńkowski i Barczak, jest spora szansa na to, że główne miasta Lubuskiego uda się od „dobrej zmiany” uchronić.
               
NA KOGO POSTAWI „WÓDZ CZERWONOSKÓRYCH” ?

          Kryterium absolutnej dyspozycyjności wobec „wodza czerwonoskórychBogusława Wontora oraz nijakość, to jedyne kryterium, jakie stawiane jest przyszłemu kandydatowi SLD na prezydenta Zielonej Góry. W Gorzowie jest jeszcze gorzej, bo tu działacze już dawno zwinęli w Radzie Miasta sztandary i chociaż szef lokalnego koła SLD Maciej Buszkiewicz odgraża się, że lewica wystawi własną listę, a po kątach opowiada, że kandydatem tej partii na prezydenta będzie Tadeusz Jędrzejczak, to wiadomo, że nie on będzie o tym decydował, a w takim razie Jędrzejczak kandydatem nie będzie.

Po pierwsze –Wontor nie pozwoli, by zbytnio urósł, co na rok przed wyborami do Sejmu nie jest bez znaczenia.  Po drugie – były i zasłużony dla miasta prezydent, zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że nawet gdyby bardzo chciał, to nie ma kto mu zrobić kampanii wyborczej i jeszcze mniej jest takich, którzy wyłożą na to pieniądze. Lewica poprze więc Jacka Wójcickiego, bo to leży w interesie Marcina Kurczyny i warto wiedzieć, że w tym akurat przypadku, słowo „interes” znaczy więcej, niż mozna o nim przeczytać w słownikach, co oczywiście nie oznacza, iż ktoś łamie prawo.

Dobrych rozwiązań nie ma lewica w Zielonej Górze. To znaczy ma, ale nie są koherentne z wizją Wontora. Kandydatem odpowiadającym na potrzeby lewicowego elektoratu mógłby być Tomasz Nesterowicz, znany i ceniony radny - co podobno w ramach zakopywania „toporów wojennych” lider SLD mu obiecał – ale zdaniem większości rozmówców Nad Wartą, wiara w prawdziwość takich deklaracji, nie różni się niczym, od deklaracji: „kocham cię”, wypowiadanej przez panie lekkich obyczajów.

Według działaczy lewicy, Bogusław Wontor nie zgodzi się na kandydowanie w Zielonej Górze kogokolwiek, kto mógłby mu w 2019 roku zagrozić w wyborach parlamentarnych. Kandydatem zostanie nie ten, kto chce i ma szansę, ale kogo wskaże lider SLD. Sytuacja podobna do filmu „Dawno temu w Ameryce”, gdzie gangsterzy na sali porodowej przenosili dzieci do innych łóżek i śmiali się, że właśnie zdecydowali o ich przyszłości.

Kandydatem lewicy będzie więc któryś z „gadżetów” przewodniczącego i nie jest wykluczone, że będzie to Radosław Brodzik. Lojalny i sprawdzony, raczej nie wyjdzie poza scenariusz napisany przez „wodza czerwonoskórych”.

TYSZKIEWICZ JAKO „ZWIERZYNA ŁOWNA”

               Platforma i Nowoczesna w obu stolicach powinny współpracować. To wydaje się jednak mało prawdopodobne.
               
              Gorzowskie struktury tej partii rozpatrują różne warianty i choć najlepszym dla miasta oraz samej Nowoczesnej, byłaby kandydatura popularnego Jerzego Synowca, to jest mało prawdopodobne, aby kancelarię przy ulicy Szkolnej, zamienił na gabinet przy Sikorskiego. Czy miałby szanse ? Zdania są podzielone. Według jednych, tak – bo jest znany, lubiany oraz zawodowo spełniony, a przy tym ma przyjaciół, którzy chętnie i bezinteresownie wsparliby jego kampanię finansowo. Inni uważają, że ta perfekcyjność i doskonałość, spełnienie zawodowe i majątek, to w mieście zawistników wada, a nie zaleta.

Sam zainteresowany nie powiedział ostatniego zdania, ale w gorzowskiej Nowoczesnej były rozważane także inne oryginalne alternatywy.

Jedną z nich, zresztą rozpatrywaną na zebraniu tej partii - choć raczej nie zorientowaną na zwycięstwo – jest kandydatura eksprezesa Gorzowskiego Rynku Hurtowego Mariusza Domaradzkiego. Ciążyć mu będzie łatka zmieniającego partie, ale nikt też nie odmówi mu wysokich kompetencji: studia doktoranckie z ekonomii, znajomość języków obcych, własny biznes oraz doświadczenie w zarządzaniu spółką prawa handlowego. Partie zmieniał, ale nie dla stanowisk i korzyści. Można czynić mu zarzuty w wielu kwestiach, ale poza dyskusją, właśnie do przedstawicieli tego pokolenia, które reprezentuje on sam, ale także inni: Gierczak, Pabierowski, Katarzyna Miczał, Marchewka, Stanisław Czerczak, Leszek Sokołowski czy Nesterowicz, należy polityczna przyszłość regionu. Oni nie muszą prosić partii o posady, oni odnajdą się wszędzie i w każdych okolicznościach.

Wśród kandydatów Nowoczesnej w Zielonej Górze, wymieniany jest megamedialny i zasłużony prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz.

Kilka razy zmienił wersję: raz twierdził, że to jego ostatnia kadencja w „Dolinie Krzemowej” Lubuskiego, innym razem konstatował, że ma jeszcze sporo do zrobienia. Jeśli wystartuje – może pokonać Kubickiego, ale znający Tyszkiewicza nie pozostawiają wątpliwości: w Nowej Soli wygraną ma pewną i wszystko prawie to samo – tytuł, wynagrodzenie i zawodowe spełnienie, a w Zielonej Górze nic nie jest pewne – szczególnie wtedy, gdy „rycerze dobrej zmiany” uznali go za „zwierzynę łowną”.

JAKA PIĘKNA KATASTROFA

Jeszcze w 2014 roku pisano, że Gorzów jest „stolicą ruchów miejskich”. Dzisiaj już wiadomo, iż to symbol niedojrzałości tej formy aktywności samorządowej, a wiceprzewodnicząca Związku Stowarzyszeń „Kongres Ruchów Miejskich” Marta Bejnar-Bejnarowicz – wymieniana kilka tygodni temu jako najpoważniejsza kontrkandydatka prezydenta Gorzowa – stała się ikoną braku transparentności w samorządach.

Radnej nie kompromitują zarzuty o to, że jej mąż wygrywał miejskie przetargi, ale milczenie. Od wszystkich oczekiwała wyjaśnień, niemal w każdej sprawie, lecz sama nabrała wody w usta.

JAKOŚ TO BĘDZIE

Nie ma sensu prorokować, jak będzie w rzeczywistości. Prawo Greshama, mówiące, iż gorsze wypiera lepsze, może się w końcu nie sprawdzić, ale to zależy od wyborców. 

Ci zaś, nie zawsze dostaną do oceny i wyboru kandydatów z najwyższej półki, ale nie dlatego, że ich w partiach nie ma. Po prostu, ci najlepsi nie zawsze chcą kandydować, bo polityka jest dla nich ważna, ale nie najważniejsza. Poza tym, nikt nie wie jak najbliższe wybory samorządowe będą przebiegać, według jakich zasad i czy włodarze Gorzowa oraz Zielonej Góry, będą mogli wziąć w nich udział.


Popularne posty z tego bloga

Error. Rzecz o polityce

Rozważając temat polskiej polityki i zachodzących w niej procesów, razem z moim rozmówcą, z wykształcenia informatykiem, zwróciłem uwagę na pewne analogie do działania komputera. W obu przypadkach kluczowym zjawiskiem jest proces. Zarówno w funkcjonowaniu polityki, jak i w systemie komputerowym, procesy są niezmiernie liczne. Procesor nie obsługuje ich jednocześnie, ale przełącza się z procesu na proces, co pozwala na skoordynowanie działań i umożliwia użytkownikowi wykonywanie określonych zadań. W polityce, rolę procesora pełnią politycy, a użytkownikami są obywatele. To oni w wyborach przekazują władzę politykom, aby w określonych procesach, wykonywali powierzone im zadania. Mój rozmówca, informatyk, zwrócił uwagę na fakt, że oprócz procesora, kluczowym elementem w komputerze jest system operacyjny. Dzięki niemu możemy realizować bieżącą kontrolę nad procesami. Jest dla komputera tym, czym dyrygent dla orkiestry: ustala tempo i harmonię między różnymi instrumentami. W komputerze, s...

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Aborcja. Biznes, który nie lubi życia!

Chciałoby się wykrzyczeć: wreszcie! Wreszcie ktoś z samego serca lobby aborcyjnego, opisał prawdziwe intencje organizacji proaborcyjnych oraz ich sponsorów. Jeszcze nikt tak dosadnie i konkretnie nie powiedział, że w całej propagandzie aborcyjnej, chodzi przede wszystkim o duże pieniądze. - Aborcja, jak wszystko w kapitalizmie, jest biznesem – powiedziała w przypływie szczerości, Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że uczyniła to na antenie TV Republika i w programie na żywo. Chwilę wcześniej, wyciągnęła opakowanie tabletek aborcyjnych i jedną z nich publicznie zjadła, najpierw bezprawnie dokonując jej promocji. Sytuacja miała miejsce w telewizyjnej debacie tuż po emisji filmu pt. „Wyrok na niewinnych”, który opisywał historię głośnego procesu sądowego w USA. Efektem rozprawy przed Sądem Najwyższym było zalegalizowanie aborcji. Główną postacią filmu jest dr Bernard Nathanson, w przeszłości zagorzały zwolennik legalizacji aborc...