Dla wielu poważnych przedsiębiorców, specjalistów i ekspertów, czy po
prostu ludzi spełnionych zawodowo, propozycja bycia radnym, jest tą z kategorii
kabaretowych. Radni zdecydowali się w przeszłości, że nie będą wpuszczać do
Gorzowa cyrków ze zwierzętami, ale sami uprawiają formy, o wiele bardziej
szkodliwe społecznie.
Przyszłość miasta, to banał,
zależy od jakości jego polityków. Od ich wiedzy, doświadczenia i kompetencji. I
najważniejsze, od posiadania przez nich wizji oraz pomysłów, trochę
ambitniejszych, niż remont chodnika, naprawa szkolnego płotu, czy załatanie
kilku dziur. Krowa, która nie je trawy, nie daje mleka. Politycy, którzy nie
czytają, nie są ciekawi świata, tego co „za płotem”, są nudni w połowie
kadencji, i z reguły niczego ambitnego nie zaproponują.
Nie mają swoich wizji i
projektów, także dlatego, że mieszkańcy tego od nich nie wymagają. Skutek jest
taki, iż radni biegają jak kot z pęcherzem, byle wymyślić kolejne efekciarskie
zagranie, najczęściej konferencję prasową w plenerze, o którym powiedzą w
radiu, pokażą w Teletopie lub napiszą w gazecie i portalach.
Była niegdyś u gorzowskich
decydentów wola ścigania się po wszystko, dzisiaj lepiej smakuje im bierność.
Prezydenci, radni i działacze partyjni, chcieli by w Gorzowie wszystko było
lepsze, niż w Zielonej Górze, nie dużo gorsze niż w Szczecinie, i zauważane w
Poznaniu. Z takich aspiracji powstała Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa, jako
„dziecko” Kazimierza Marcinkiewicza, a także Kostrzyńsko Słubicka Specjalna
Strefa Ekonomiczna, której „ojcem” jest Jerzy Korolewicz. Posiadanie wizji,
pozwoliło wyjść miastu z marazmu po upadku przemysłu – od „Stilonu”, przez
„Silwanę”, „Ursus” i „Stolbud”, a także, zaowocowało budową „Słowianki”,
Zakładu Utylizacji Odpadów, Gorzowskiego Ośrodka Technologicznego, nowoczesnego
stadionu zużlowego czy filharmonii.
W przeszłości, bycie miejskim
rajcą, było odpowiedzialnością, zaszczytem i przywilejem. Dzisiaj jest co
najwyżej dodatkowym dochodem, nadobowiązkowym zajęciem, immunitetem przed
zwolnieniem z pracy, czy zasiadaniem w gremium, gdzie zbiorowe IQ nie jest
większe, niż kilku uczniów najlepszego gorzowskiego liceum. Cały pomysł
większości składu obecnej Rady Miasta na rozwój Gorzowa, polega na tym, by złożyć
jak najwięcej interpelacji, jak najgłośniej krzyczeć, być jak najczęściej
zapraszanym do Radia Gorzów i Teletopu, a także zajmować pierwsze rzędy na
miejskich akademiach.
Taka pozorowana aktywność, wbrew pozorom, jest
czasochłonna, i prowadzi do zaniedbywania tego co jest istotą bycia radnym:
pracy nad uchwałami i strategiami, kontaktu z urzędnikami, zmieszkańcami
zwykłymi i mądrzejszymi od siebie, czy choćby czytania książek oraz
profesjonalnych opracowań, dzięki którym nasi wybrańcy, mogliby wymyslić coś
więcej, niż głupi bon mot.
Swoiste wyleasingowanie
autorytetu i uprawnień Rady Miasta, na potrzeby kilku miejskich koterii, nie
byłoby problemem, gdyby nie to, że kompromitują się również ludzie, od których
mieszkańcy mają prawo oczekiwać niezależności i własnego zdania, żeby wymienić
tylko Roberta Surowca, Jerzego Sobolewskiego i Jana Kaczanowskiego.
Pomysłem na
ucieczkę do przodu, byłoby, wymienienie co najmniej połowy obecnego składu
rady. Doświadczenia z Ludźmi dla Miasta, pokazują, że można wpaść z deszczu pod
rynnę, a lekarstwo może być znacznie gorsze niż choroba. Miasto nie obroni się przed
podobnymi typami, którzy zostają radnymi bo noszą nazwisko męża, matki, ojca
lub teścia, lub udało się im znaleźć „na fali”, jeśli na przyszłorocznych
listach wyborczych, nie znajdą się najlepsi z poszczególnych środowisk, a nie
najbardziej lojalni.
Inna sprawa, że ludzie rozsądni,
nie chcą być radnymi, bo wiedzą, że cena jaką za to zapłacą, będzie tym
większa, im bardziej będą kontrastowali z przeciętnością otoczenia. Jeśli ktoś
zarządza firmą, jest znanym specjalistą,
dobrym architektem, prawnikiem lub lekarzem, pracuje na odpowiedzialnym
stanowisku w korporacji, nie chce mieć do czynienia z gremium, gdzie polityczne
kompetencje oceniane są według kryterium lojalności grupowej, a mierzy się je w
decybelach, ilości kłamstw oraz występów w radiu, ewentualnie skonsumowanymi
zaproszeniami „na darmochę.
To oferta, przepraszam, ale głównie dla
nauczycieli, byłych sportowców, politykierów bez doświadczenie w sektorze prywatnym,
i byłych polityków. Można tylko współczuć, im osobiście oraz miastu, że osoby
pokroju Jerzego Synowca i Jerzego Wierchowicza, muszą te wszystkie męczarnie
znosić.
Może przesadzam. Ktoś powie, jak
w anegdocie o żołnierzu, któremu urwało nogę: „Dlaczego tak krzyczysz, innemu
głowę urwało, a nie krzyczy”. Krzyczę, bo od co najmniej dziesięciu lat znam
lepszy świat niż polityka, choć ten ostatni rozumiem lepiej, niż niz jej
uczestnicy. Skoro na lata do przodu, planować można w firmach, ot takich jak TPV
czy Faurecia, to powinno to być możliwe również w gremium, gdzie teoretycznie
zasiadać powinni najlepsi nad Wartą. Nie powinni mieć problemu z określeniem,
gdzie jako miasto jesteśmy, i dokąd zmierzamy. Niestety mają, bo klakierzy nie
mają własnego zdania, a co dopiero wizje. Mają jedynie interesy i interesiki.
Po co komu tacy radni ? Żeby się
pośmiać. Kluczowe pytanie, i odpowiedż, za Gogolem: „Z kogo się śmiejecie ? Z
siebie się śmiejecie”. Wyborcy...