Dlatego skutecznie bronię się przed symfonią hipokryzji w której pierwsze
skrzypce grają muzycy, którzy za kilka dni instrumenty zamienią na bejsbole. Nie
jestem człowiekiem zbytnio religijnym, ale głęboko wieczącym, także w innych
ludzi.
Chciałbym głeboko wierzyć, że
śmierć prezydenta Gdańska przemieni klasę polityczną. Ta ostatnia jest emanacją
społeczeństwa, które wielokrotnie już pokazało, że uwielbia wielkie narodowe
uniesienia, ale potem szybko wraca do normy.
Polityczne zawieszenie broni, od
Bałtyku po Karpaty, nie będzie trwało długo. Można oczywiście apelować i
marzyć, ale czy atmosfera po tragedii w Gdańsku nie przypomina deja vu? Choć nie tęsknimy za tym, wnet wróci
karmienie społeczeństwa smoleńskimi oskarżeniami, głupie paski w TVP Info,
niedorzeczne okładki w prawicowych gazetach, przesadzone tytuły w „Gazecie
Wyborczej” oraz oskarżenia opozycji względem „dyktatora z Nowogrodzkiej”.
Z tych nasion mogą wyrosnąć tylko
owoce nienawiści i wina leży po wszystkich stronach sceny politycznej. Za późno
już na wyhamowanie tego, można co najwyżej apelować naukę prowadzenia sporów. Jedyne
szczere, niekoniunkturalne i trwałe pojednanie polityczne , jakie miało miejsce
w wolnej Polsce, to zakopanie wojennych toporów, bezpośrednio po papieskim
pogrzebie przez byłych prezydentów: Aleksandra
Kwaśniewskiego i Lecha Wałęsę.
Na pogrzebie Pawła Adamowicza do
podobnych wydarzeń nie doszło.
Owszem, nawoływanie do zadumy i
spokoju ma swoją wartość, ale w ustach głównych aktorów politycznych horrorów w
Polsce, jest to propozycja z katalogu tych fałszywych. O wiele większą wartość
miałyby apele o umiejętność różnienia się, a nie milczenia, gdy mamy inne
zdanie.
Tymczasem, okazuje się, że
hipokryzji w naszym życiu publicznym, jest nie mniej, niż nienawiści. Właśnie
teraz, ta ostatnia ucichła, a ta pierwsza święci medialne triumfy. Apele o
obniżenie temperatury dyskusji politycznej mają głęboki sens, ale puszka
Pandory lub butelka z Dżinnem, nie zostały zamknięte na zawsze, ale co najwyżej
zakryte na chwilę, by nie zakłócać atmosfery żałoby i pogrzebu. Dobre i to, bo
gdy narkoza przestanie działać, polityków ogarnie przedwyborcza wścieklizna, a
wyborcy wrócą do swoich plemion. Mamy w tym roku podwójne wybory i proponuję,
by zapamiętać dobrze tych, którzy dzisiaj utyskują, że w polemikach dzieje się
źle.
Tak jasne postawienie sprawy, nie
oznacza od razu, iż jestem zwolennikiem werbalnej agresji. Po prostu pamiętam
konstatacje po śmierci papieża Jana Pawła II, tragedii w Smoleńsku, nastepnie
po morderstwie pracownika biura poselskiego PiS w Łodzi, a także samospaleniu
się Piotra S pod Pałacem Kultury. Wszyscy mówili o wszechobecnej nienawiści i
wszystko wracało po kilku dniach do normy, a więc atmosfery nienormalnej i
trudnej do zniesienia. Dzisiejsze potępienia nienawiści w dyskursie publicznym
przez polityków, to nic innego jak nienawiść zawoalowana, której erupcję
ujrzymy już w niedzielnych podsumowaniach tygodnia.
Nikt nie jest bez winy. Spróbujmy
zamknąć oczy i pomyśleć. A gdyby szaleniec, pod wpływem filmu „Kler”, zabił w
ostatnią niedzielę księdza w trakcie odprawiania mszy: czyja byłaby to wina ?
Albo inaczej, sprawa dosłownie sprzed gdańskiego zamachu. Promująca prawa
kobiet „Gazeta Wyborcza”, na pierwszej stronie publikuje tekst o kobietach w
NBP właśnie. Tytuł skandaliczny i nienawistny, jak na ten dziennik: „Dwórki,
sio!”. Wszelkie konwenanse poszły na urlop, bo liczyła się klikalność, ale znów
pomyslmy: gdyby jedną z tych pań ktoś na ulicy zaatakował?
Dlatego skutecznie bronię się
przed symfonią hipokryzji w której pierwsze skrzypce grają muzycy, którzy za
kilka dni instrumenty zamienią na bejsbole. Ktoś powie, że to myślenie
cyniczne, ale mi wystarczy, że nie jest magiczne. Choć chciałbym, aby politycy
oraz ich aktywni w internecie zwolennicy byli łagodniejsi, całą tą dyskusję
traktuję jako szytą grubymi nićmi. Wyciszenie emocji stoi w sprzeczności z
interesami polityków. Tak więc, nie należy wierzyć w cuda, ale sukcesem
wszystkich będzie sytuacja, gdy politycy zrobią co poniektórym pranie mózgu i
ociosają co bardziej ekstremalne z ich poglądów. Ot choćby po to, by już nigdy
poseł Porwich nie przewodził pod Katedrą manifestacji, w trakcie której o
uchodźcach krzyczano: „Zabić ich!”, a on sam deliberował potem z proboszem
tegoż przybytku, gdzie postawić pomnik prałata Andrzejewskiego.
I jeszcze jedno, to już z
powinności dziennikarskiej. Z ciekawością obserwuję jak karpie wołają o
przyśpieszenie Wigilii, dlatego teksty z ostatnich dni skrupulatnie
archiwizuję.
Oby atmosfera smutku i chwilowej refleksji,
nie przyczyniła się do stworzenia rządzącym luksusowej sytuacji, aby ograniczyć
swobodę wypowiedzi oraz wolności mediów. Warto wiedzieć, że nie każda krytyka
jest hejtem, a nie każdy hejt jest mową nienawiści. Inna sprawa, ze tej
ostatniej najwięcej jest w mediach narodowych, a jeśli ktoś nie wierzy, nie
musi oglądać obciachowych „Wiadomości” – wystarczy, że posłucha Radia Zachód i
jego „Otwartego mikrofonu”.
Trzeba docenić reakcję organów
ścigania na groźby względem samorządowców, ale nie wylejmy dziecka z kąpielą. W
małych miastach i gminach, to lokalni dziennikarze są najczęściej ofiarami
władzy, a nie odwrotnie. Tam grube słowo względem włodarza nie zawsze jest mową
nienawiści, ale już słowo burmistrza lub wójta o dziennikarzu, ma swoją wagę i
często nieprzyjemne dla niego konsekwencje. To tak, by w tej zadumie przy
„Requiem” Mozarta i mądrych programach telewizyjnych z filozofami, za bardzo
nie odlecieć. Warto widzieć nie tylko las, ale i drzewa, albo też odwrotnie –
widzieć drzewo, a nie tylko las.
Niech tego typu refleksje i
dyskusje nie odbywają się tylko od wielkiego dzwonu, ale częściej i nie zawsze
po tym, jak kogoś zabiją.