Lubuska prawica nie jest już
tą samą, co kilka lat temu. Przede wszystkim nie jest jednością, ale znacznie
gorsze dla niej jest rozleniwienie działaczy. Tak jakby zaczęli się obawiać, że
jakimś cudem ich formacja może nie wygrać kolejnych wyborów. Ewidentnie nie
dostrzegają potencjału drzemiącego wśród lubuskich burmistrzów, starostów i
wójtów.
![]() |
Fot.: Zachod.pl/Wikipedia/RZG.pl |
Inaczej mówiąc – głosy o śmierci prawicy są mocno przedwczesne i jeszcze
bardziej przesadzone. Kilka podobieństw do Akcji Wyborczej Solidarność w jej
schyłkowym okresie jest, ale dzisiejsza siła Zjednoczonej Prawicy jest
nieporównywalnie większa.
Wśród obserwatorów
lubuskiego życia politycznego trwają dyskusje, czy Zjednoczona Prawica w
Lubuskiem jest jeszcze zjednoczona. Pierwszy wniosek jest taki, że jest mocno
skłócona i nie ma na siebie pomysłu. To ją różni od tej ogólnopolskiej. Drugi
wniosek: czołowi politycy odpuścili sobie bazę – miejsca skąd się wywodzą. Nie
da się na dłuższą metę działać w gorzowskich i zielonogórskich strukturach partii,
pracując w warszawskim KRUS-ie (Marek
Surmacz) lub KOWR-e (Małgorzata Gośniowska-Gola). To samo
dotyczy działaczy szczebla powiatowego i gminnego, którzy obejmując posady w
licznych urzędach, odpuścili kontakty w swoich rodzimych kołach.
Dotyczy to nawet małych gmin - aktywni dotychczas działacze PiS-u zaczęli szukać zajęć w innych samorządach, wszędzie tam, gdzie można lepiej zarobić. Czasu na działalność partyjną już nie ma. Zresztą z kim? Ze zwykłymi aktywistami ze wsi, którzy nie wszystko rozumieją...
Tam nie dzieje się nic.
Obraz partii rządzącej poza dużymi miastami nie jest dobry – szeregowi
działacze zostali pozostawieni sami sobie, a przecież kontakty ze znanym
politykiem z Gorzowa lub Zielonej Góry, były dla nich do niedawna jedyną
zapłatą za aktywizowanie sąsiadów, rodziny oraz niezdecydowanych. Lubuscy
politycy PiS-u kompletnie nie korzystają z tego co zasiali – wśród strażaków,
kół gospodyń wiejskich, w parafiach, licznych stowarzyszeniach oraz wszędzie
tam, gdzie ludzi Platformy Obywatelskich szczuje się psami.
Jest trochę jak w rozmowach chłopców w znanej
sztuce Sławomira Mrożka. „Może by zasiać coś? E mówicie, kumie? Albo i
zaorać... Ale co? A choćby i to pole. Jiii tam...”.
Formalnie liderów PiS jest dwoje: europoseł Elżbieta Rafalska oraz poseł Marek Ast. Byłej minister w Lubuskiem
praktycznie nie ma – zajmują ją obowiązki w Brukseli i Strasburgu, w regionie
bywa tylko w weekendy. Za to poseł Ast zajęty jest pracą w Komisji
Ustawodawczej oraz Radzie Doradców Politycznych przy premierze. Gdyby w partii
był chociaż jeden człowiek na miarę byłego sekretarza partii Roberta Palucha, mogliby spać spokojnie
– niestety nikt taki się nie uchował. Kandydaci byli i są: w Gorzowie zadatki
na kogoś takiego ma Sebastian Pieńkowski,
a w Zielonej Górze Piotr Barczak.
Łatwo jednak nie mają, bo gdy czasu nie mają prawdziwi liderzy, do głosu
dochodzą wiarusi (np. Elżbieta Płonka);
młodsi nie mają już z nimi o czym rozmawiać.
Degrengolada widoczna jest również poza PiS. Odkąd
w niebyt popadli regionalni działacze Porozumienia (Helena Hatka, Mirosław
Zelisko, Stanisław Iwan, Andrzej Kail i wielu innych), którzy
nie załapali się do Republikanów, nikt w PiS-ie nie ma apetytu na narybek od
koalicjanów. Smak i apetyt popsuł Łukasz
Mejza. W tej sytuacji trudno będzie o regionalny rebranding wizerunku Zjednoczonej
Prawicy, jeśli nie ma nowych twarzy. Póki co, jedyną nową twarzą jest
wicewojewoda Olimpia Tomczyk-Iwko.
Reszta okazała się wizerunkowymi „gębami” – Mejza, Anacki i Pędziwiatr.
Tak więc, PiS w Lubuskiem został z Solidarną
Polską, która zaczyna rosnąć w siłę i spora w tym zasługa samej wicewojewody
Tomczyk-Iwko. Jej sposób działania jest trochę inny niż pozostałych polityków
prawicy – dużo czasu spędza w terenie, nie nosi się wysoko, jest otwarta na
nowe środowiska. Podobną drogę chce iść Sławomir
Giżycki z Republikanów. Argumentów ma mniej, ale nie można mu odmówić
talentów – ma doskonałe kontakty z lubuskimi samorządowcami, co jest konsekwencją
pracy w Kancelarii Premiera, a dokładniej – współpracy z ministrem Michałem Cieślakiem. Im bardziej PiS
pod nieobecność czołowych polityków: Rafalskiej, Asta, Jerzego Materny czy Surmacza, staje się organizacyjnie słaby, tym
silniejsi mogą być koalicjanci.
Media.
Prawica ma w regionie wszystko – problem w tym, że wbrew platformerskiej
propagandzie, prawie z tego nie korzysta. Kolejne wpadki liderów lubuskiej Koalicji
Obywatelskiej, a także wątpliwości wokół funduszy europejskich czy dorabiania
sobie przez radnych wojewódzkich w marszałkowskich spółkach, to są gotowe
materiały na newsy ogólnopolskie. Tymczasem w TVP Gorzów trwa wyścig z TV TRWAM
- kto wyemituje więcej modlitw oraz relacji z uroczystości religijnych. W
najbardziej zsekularyzowanym regionie, wygląda to tak, jakby promować „japonki”
na Spilbergenie.
Inwestycje. Tu znów pójście na łatwiznę i oczekiwanie,
że wszystko zrobi się samo. Owszem, wojewoda Władysław Dajczak dwoi się i troi, ale urzędową komunikacją takich
spraw załatwić się nie da – potrzeba profesjonalnego PR-u. PiS-owskich sukcesów
na tym polu jest bez liku, ale nie ma komu donośnie i umiejętnie komunikować,
że ewentualne inwestycje światowych gigantów w Gorzowie, to efekt cięzkiej
pracy m.in. Sebastiana Pieńkowskiego. Wewnętrzne spory powodują, że nie ma
chętnych do chwalenia się sukcesami kolegi.
Nie jest rolą publicysty podpowiadanie
czegokolwiek partiom politycznym – to chłodna analiza, na dzisiaj tylko jednej
formacji, będą kolejne. Możliwe, że działacze PiS-u zaczęli się obawiać, że
jakimś cudem ich partia może w 2023 roku nie wygrać kolejnych wyborów. W takiej
sytuacji wielu woli się nie wychylać, licząc na to, że jeśli stracą obecny
status, to chociaż nie zostaną całkowicie wypłukani z kadrowej karuzeli na
niższych szczeblach w administracji i spółkach.
Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że
gdy liderzy lubuskiego PiS-u nie zrozumieją, że odpłynęłi i odpływają im nie
tylko działacze – ci bez etatów, ale również wyborcy, to zacznie się walka pomiędzy
koalicjantami. Ta o miejsca na listach już za kilka miesięcy.