PiS-owski „Dyzma” nie jest
dla nikogo rozsądnego autorytetem, bardziej symbolem buty i bezczelności „dobrej zmiany” w mieście nad Wartą, ale
trudno odmówić mu częściowej racji, że nagrodą za błędy przy najważniejszych
inwestycjach w mieście, nie może być „degradacja”
na bezpieczną funkcję sekretarza. Tak zwani „koalicjanci” mają problem, ale prezydent Gorzowa jeszcze większy,
bo jak jest afera, to powinien być winny. Argument obarczania winą za
zaniedbania wiceprezydenta Artura
Radzińskiego, miał swoją datę ważności, ale jak bumerang powraca kwestia „grzechu pierworodnego”...
...którym są
umowy z trefną firmą „TAUMER”, a który popełnić miał dzisiejszy sekretarz
miasta Łukasz Marcinkiewicz - w
fazie przygotowywania miejskich inwestycji, pełniący funkcję wiceprezydenta do
spraw gospodarczych.
Prezydent Jacek Wójcicki jest ślepy lub głupi, bo
jeśli uważa, że w roku wyborczym uda mu się pełnić rolę „dziewicy” i „cichodajki” –
udając ponadpartyjnego, a jednocześnie nadstawiając partiom tyłka, to jest w
wielkim błędzie. Sprawa eksprezydenta Marcinkiewicza będzie „papierkiem lakmusowym” dla dalszego
trwania zgniłej i szkodliwej dla miasta „koalicji”
z której korzyści odnosi grupka osób. Jeśli były nieprawidłowości i są ich negatywne
dla miasta konsekwencje, to muszą być winni. Tak przynajmniej uważa, idący „na zwarcie” w ramach przedwyborczej strategii
kontrastu i odróżniania się, gorzowski „Misiewicz”
i przewodniczący Rady Miasta Sebastian
Pieńkowski.
„Ciagle namawiam prezydenta do wyciągnięcia
wniosków. Dalej w urzędzie pracują osoby, które są winne tych zaniedbań. Jeśli
ktoś przygotował taką umowę, to za nią odpowiada i powinny być wyciągnięte
konsekwencje i powinny głowy polecieć . Wszyscy wiedzą kto przygotowywał umowy
i prezydent nie wiem dlaczego, nie podjął ejszcze takich decyzji” – grzmiał
w partyjnym za publiczne pieniądze Radiu Gorzów.
Chocholi
taniec PiS-owskiego Dyzmy z intencją wycięcia Marcinkiewiczowi „skalpu”, nie wynika jednak z troski o
miasto, ale jego politycznych kalkulacji oraz osobistych kompleksów.
Gorzowski PiS
już kilkakrotnie próbował utrącić Marcinkiewicza, jako pierwszy podchody czynił
- znacznie bystrzejszy i bardziej inteligentny od Pieńkowskiego - Marek Surmacz, bo nazwisko
Marcinkiewicz, działa na większość działaczy tej partii tak samo, jak przez dłużników
odbierane jest logo banku, w którym zaciągnęłi kredyty, których nie potrafią i
nie będą mogli spłacić. W tej sytuacji trzeba krzyczeć, że wszystkie banki
oszukują.
Cele
? Uderzając w Marcinkiewicza – który nie jest bez winy, ale konsekwencje jednak
poniósł – łatwiej odwrócić uwagę od wątpliwych kompetencji PiS-owskiego wiceprezydenta
Artura Radzińskiego. Pozwoli to
wykopać głęboki rów, który oddzieli to co było – gdy nikt nie myślał o
wyborach, od tego co nastąpi za chwilę – gdy trzeba będzie obarczać Wójcickiego
wszystkim co najgorsze, samemu nie biorąc za to odpowiedzialności. Cel drugi – PiS
i jego gorzowski Dyzma kieruje swoją propagandę do twardego elektoratu i tylko żądanie
dymisji bliskiego współpracownika obecnego prezydenta, a także osiagnięcie
tego, pozwoli się uwiarygodnić.
Może
się to komuś podobać lub nie, ale nazwisko Marcinkiewicz jest w mieście nad
Wartą wartością samą w sobie, „logotypem”
rodziny, która dla miasta zrobiła więcej niż rodzina Pieńkowskich do czterdziestego
pokolenia wstecz. Nie dziwi więc, że niektórzy - z rewolucyjną żarliwością - tak
bardzo chcą się odciąć od „logotypu”
bez którego wszyscy – począwszy od Elżbiety
Rafalskiej, Marka Surmacza i Elżbiety Płonki, przez rodzinę Mirosława i Ewy Rawa, a na Romanie
Sondeju czy Władysławie Dajczaku kończąc – byliby nikim.
Nie
zmienia to faktu, że wszyscy miejscy „mędrcy”
szukający na siłę kontrkandydata dla Wójcickiego, pracują w rzeczywistości na
wynik Pieńkowskiego. Niech sami sobie odpowiedzą na pytanie, kto lepszy:
partyjny Dyzma bez doświadczenia, czy doświadczony samorządowiec bez
umiejętności słuchania oraz otaczania się mądrymi ludźmi. Choroba drugiego jest
do wyleczenia lub zneutralizowania, ale przypadłości pierwszego, nie wyleczy
nic.