Pojawia się zagrożenie sztampą, rutyną, a nawet obciachem i szmirą. Ten
jeden dzień w Gorzowie pokazał, jak mało „seksowny”
jest już Komitet Obrony Demokracji, którego ludzie już nie potrzebują, choć ten
bardzo potrzebuje ludzi. Przedwczesne wołanie: „Wilki, wilki !”, gdy te były jeszcze daleko w lesie i nie groziły
bezpośrednio owcom, przyniosło odwrotne efekty. Gdy polityczne drapieżniki
zaatakowały nasz dom Polskę, na całego – zmieniając zasady politycznej gry,
sposób komunikowania się i zagarniając kolejne obszary życia – nikt już nie
reaguje. Dlaczego ? Bo o ile „dobra
zmiana” potrafiła i jeszcze potrafi diagnozować potrzeby ludzi opisując je
kolejnymi „plus”, to opozycja jest
oderwana od rzeczywistości...
...i nie
potrafi stworzyć atrakcyjnego i zrozumiałego przekazu, którym w prosty – wręcz „łopatologiczny” sposób - można by
pokazać, co się straci, gdy ograniczy się konstytucyjne prawa obywatelskie. Masowy
udział w „Czarnym marszu” czy „Strajku kobiet” zgromadził w Gorzowie
setki wspaniałych kobiet, ale nie był przejawem ich patriotyzmu, lecz dobrze
pojętego „egoizmu” – chciały głośno
powiedzieć o należnych im prawach i godności, co zresztą uczyniły skutecznie. Politycy
Prawa i Sprawiedliwości mocno się ich boją, a ci z opozycji, jak zwykle,
chcięli załatwić swoje interesy ich obecnością, aktywnością i siłą.
Nudziarskie
gderanie o konstytucyjnych prawach, to opowieści nie mniej irytujące, niż
wspomnienia pradziadka – potrzebna jest nowa narracja o starych prawdach, a tej
nie dokonają ludzie myślący w kategoriach „wczoraj”,
ale ci potrafiący myśleć i rozmawiać językiem „jutra” – płytszym, gorszym, skrótowym, wkurzającym i mniej
inteligenckim, ale zrozumiałym dla tych, którzy w ostatnich wyborach gremialnie
poparli „dobrą zmianę”.
„Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym” –
mówił w niedzielne południe, podczas zorganizowanej przez Komitet Obrony
Demokracji akcji „Czytamy Konstytucję” eksposeł, a dzisiaj wiceprezydent
Warszawy i sędzia Trybunału Stanu Witold
Pahl, a słuchali tego działacze gorzowskiego KOD-u, którzy w ramach
wewnątrzorganizacyjnej demokracji, pozbawieni zostali jakiegokolwiek wpływu na kierunki
rozwoju ruchu w regionie. O jednolitym froncie i wspólnej aktywności z liderem
lubuskiego KOD-u Dariuszem Nockiem
nie ma co marzyć.
To tylko
obrazuje, w jak skomplikowanej sytuacji jest opozycja – parlamentarna i
pozaparlamentarna – która zajmuje się głównie sobą, a więc łatwo sobie
wyobrazić, że z partiami będzie jeszcze gorzej, choć te chętnie się przy KOD-ie
ogrzewają.
Ten romans z partiami i przejęcie ich sposobu
funkcjonowania, nie wyszedł lubuskiemu KOD-owi na dobre, bo ludzie chcieli
zobaczyć w tej organizacji nową jakość, której nie dawały im partrie
identyfikowane z Krsytyną Sibińską i
Waldemarem Sługockim z PO, Bogusławem Wontorem z SLD czy Jolantą Fedak z PSL. Otrzymali kolejny
zielonogórsko-gorzowski konflikt o władzę i ten sam zestaw polityków, którzy chętnie
czerpią z doskonałej sprawności organizacyjnej KOD-owców.
Trudno nie
odnieść wrażenia, że dla wielu „spóźnionych
obrońców demokracji” , udział w eventach Komitetu Obrony Demokracj, to
jedyna możliwość na to, by do politycznego CV wpisać sobie zasługi bojownika o
wolność i demokrację. „Będę zawsze
pamiętał dwanaście dwa tysiące piętnaście, a więc grudzień 2015 roku, gdy
zamiast szykować się na Wigilię, broniliśmy wolności mediów w Senacie” –
perorował podczas manifestacji senator Władysław
Komarnicki, który raczej nie walczy o nic dla społeczeństwa, ale o to, by
było jak niegdyś – kiedy decydował się na start w wyborach i wierzył, że będzie
po stronie rządzących, a nie w opozycji.
Regionalny KOD
wychodzi z ogólnopolskich ekscesów Mateusza
Kijowskiego i reszty, mocno poobijany, ale nie powinien wierzyć, że
Platformie Obywatelskiej, Nowoczesnej czy organizacjom lewicy, zależy na jego trwaniu. Zależy im na
megaaktywności Moniki Twarogal, Leszka Pielina, Katarzyny Miczał i wielu innych, ale nie na tym, by KOD był zbyt
silny. Inna sprawa, że KOD-owcy są niedojrzali politycznie, bo szczerzy i
uczciwi, i nie do końca rozumieją w co grają politycy, a ci walczą o to, by być
słyszalnymi poza portalami społecznościowymi, lokalnymi telewizjami - których
nikt nie ogląda - oraz partyjnymi spotkaniami.
KOD im to
dotychczas gwarantował, ale to się właśnie kończy, choć wcale nie musi – pod warunkiem,
że uda się znaleźć nową formułę. Jeśli ktoś nie zauważa tego, to jest w
najlepszym razie oderwany od rzeczywistości, a jeśli to dostrzega i nie
zamierza tego zmieniać, nie powinien się dziwić, że „seksapil” roztopił się i znikł.
Trzeba dawać
wiarę szczerości aktywistów KOD-u, bo są szczerzy, uczciwi w intencjach i
zaangażowani, ale nie należy mieć złudzeń, że komukolwiek z polityków kręcących
się wokół ruchu, zależy na czymś więcej, niż tylko wykorzystaniu ich
organizacyjnego potencjału. Co innego ludzie pokroju profesora Pawła Leszczyńskiego czy ekskuratora
oświaty Radosława Wróblewskiego, to
ideowcy, oddani sprawie i wielokrotnie już pokazali, że mają klasę.
Co dalej i jak
programować przyszłość ?
Łatwiej stwierdzić,
czego nie robić. Lepiej mniej i rzadziej publicznie, ale za to bardziej
intensywnie bez mikrofonów – w terenie, tam 10-15 kilometrów od Gorzowa i
Zielonej Góry, gdzie nikt nie emocjonuje się facebookowymi wpisami, blogami nad
Wartą, porannymi rozmawami oraz osobistymi relacjami tego czy tamtego polityka.
To jest trudniejsze, ale w Gorzowie i Zielonej Górze mieszka zaledwie jedna
czwarta mieszkańców całego województwa, reszta mieszka w innych ośrodkach.
I jeszcze ten
język, choć to akurat zależy od liderów krajowych, bo nie da się karmić ludzi
patosem. Trzeba to profesjonalnie opisać i trafić „w punkt”.
Jeśli KOD-owcy
będą liczyć na polityków, a politycy na ich zdolności operacyjne – a wszyscy
razem będą czekać na upadek PiS i przechytrzenie siebie nawzajem – efekty będą
katastrofalne. Potrzebna jest praca „u
podstaw” i w terenie, w różnych środowiskach. Pokazał to PiS w okresie ośmioletnich
rządów PO-PSL, tworząc Kluby Gazety Polskiej, Kluby Ronina, czy wspierając
Biura Radia Maryja. Platformerskie i wielkomiejskie kluby wzajemnej adoracji pod
nazwą Klub Obywatelski, to za mało, a właściwie nic. Dosłownie nic.
Powyborcza
żałoba i Kisielowskie „układanie się w
czarnej dupie”, musi się skończyć. Czas zakasać ręce i do roboty – nawet jak
nie przyjdzie żaden dziennikarz, bloger, reporter.
Kluczem są młodzi, a oni imprezki pod namiotem mają głęboko w du...e, a KOD-owskie "topienie kaczanny", to dla nich przejaw głębokiego obciachu. Nie mniejszy, niż dla dziennikarzy...
Kluczem są młodzi, a oni imprezki pod namiotem mają głęboko w du...e, a KOD-owskie "topienie kaczanny", to dla nich przejaw głębokiego obciachu. Nie mniejszy, niż dla dziennikarzy...