Gorzów mnie tu ściągnął, a ja widocznie
byłem potrzebny. Wyjazd jest już postanowiony. W dawnych czasach wszyscy
kulturą żyli, bo kultura była ważnym elementem życia. Dzisiaj ważniejszy jest
zysk i pieniądz. Wsparcie mam tylko od
przyjaciół, ale ja niczego nie oczekuję. Nawet album wydałem za własne
pieniądze, bo przewodniczący Pieńkowski
powiedział, że wsparcia nie będzie, gdyż w tytule jest Gorzów, a nie Gorzów
Wielkopolski.
Rozmowa z JERZYM
ZGORZAŁKIEM, artystą malarzem, którego Gorzów właśnie traci, choć
wiele dzięki niemu zyskał.
N.W.: Jest w Polsce tyle pięknych miast, a
Pan wybrał właśnie Gorzów, dając mu sporo, a chyba wcale dużo nie otrzymując.
Ktoś by powiedział: wariat albo artysta...
J.Z:
Tak, ja też wszystkim pół żartem, mówię: odbiło mi. W rzeczywistości,
był to trochę przypadek, którego nie żałuję. Gorzów mnie tu ściągnął, a ja
widocznie byłem potrzebny.
N.W.: Z Gorzowa podobno się głównie ucieka,
choć ja tak nie uważam, a Pan postanowił się tutaj osiedlić.
J.Z.:
Takie gadanie. Wszyscy uciekają w całej Polsce, bo taka jest tendencja i
sytuacja w kraju. Chociaż nie ukrywam, że boli mnie, iż władze nie robią dla
takich miast jak Gorzów wiele, by tu życie gospodarcze, kulturalne i społeczne
kwitło. Gdyby młodzi ludzie mieli pracę adekwatną do swoich kwalifikacji, to by
nie uciekali, bo akurat Gorzów jest miastem pięknym, a także przyjaznym. Niezależnie,
czy to jest Platforma Obywatelska, c zy Prawo i Sprawiedliwość, lub jeszcze
jakaś inna formacja, to mamy do czynienia wciąż z tymi samymi ludźmi w
parlamencie, którzy przestali rozumieć zwykłe sprawy, zwykłych ludzi.
N.W.: Ooooo, nie tylko dusza artysty, ale i
polityka drzemie w Zgorzałku...
J.Z.:
Artyści zawsze byli jakoś
koło polityki, wyrażając to i owo, choć estetyka polityki jest w ostatnim czasie
słabej jakości. Wśród elit jest
duszno, mało jest ludzi nowych, którzy by coś nowego wnieśli. Znałem niegdyś
Bronisława Geremka, czy Jerzego Szmajdzińskiego, to byli ludzie mający szerekie
horyzony, a dziś już takich jest coraz mniej. Brakuje w polityce ludzi z
otwartymi głowami, potrafiących myśleć dalekosiężnie, wrażliwych, i
nieegoistycznych.
N.W.: Może dlatego, ludzie kultury mają
jakby mniej do powiedzenia. Kiedyś głos znanego aktora lub literata, miał
wartość i znaczenie, dziś przebija się szmira, i majteczki w kropeczki.
J.Z.:
W dawnych czasach wszyscy kulturą żyli, bo kultura była ważnym elementem
życia: przy zakładach były domy kultury, na każdej dzielnicy była taka
instytucja, promowano kulturę wśród zwykłych ludzi, i była ona dla nich
dostępna. Dlatego ludzie tworzący sztukę, byli autorytetami, byli słuchani. Dzisiaj
ważniejszy jest zysk i pieniądz, rządzący krajem i miastami mówią głośno: po co
wydawać tyle na kulturę ? Nie rozumieją, że bez kultury społeczeństwo chamieje,
staje się skarlałe, i takie mniej wartościowe. Zgadzam się, kultura nie
przynosi zysku dzisiaj, ale przynosi go w dłuższej perspektywie czasu. Nie ma
narodu bez własnej kultury. Tej wielkiej, i tej mniejszej.
N.W.: Mam znajomego przedsiębiorcę z
Gdańska, który ufundował i utrzymuje „Galerię Pionovą”. Czuje to, potrafi się
dzielić własnymi zyskami, by wspierać rzeczy ponadczasowe. W Gorzowie taż mamy
takich ludzi, ot Jerzego Synowca na przykład.
J.Z.:
To są ludzie spełnieni zawodowo, którzy mają wyższe potrzeby i czują, że
człowiek powinien nie tylko jeść i spać, ale ma również inne potrzeby. Kultura
wielkich zysków nigdy nie przyniesie. Niestety, w społeczeństwie jest
zauważalny trend odwrotu od sztuki. Nośnikiem kultury zawsze byli ludzie
biznesu, tak było w wiekach średnich i później, tak jest dzisiaj, ale problemem
jest to, iż politycy są kilka poziomów niżej od nich. Popatrzmy na te wszystkie
kościoły, pałace, czy mniejszej wagi dzieła w muzeach, to są sprawy ufundowane
przez ludzi bogatych, którzy czuli więcej niż zwykli ludzie. Nie inaczej było z
politykami, oni interesowali się sztuką i kulturą, a dzisiaj politycy chodzą do
galerii, teatru czy opery, raz kiedyś i tylko wtedy, gdy mają gwarancję
obecności mediów.
N.W.: Politycy, ot na przykład nasi
gorzowscy, nie czuję świata kultury, nic nie robią w tym obszarze ?
J.Z.:
Przecież, że robią i to sporo. Proszę, przykład pierwszy z brzegu:
chętnie wyrzucą kilkadziesiąt lub kilkaset tysięcy na sztuczne ognie nad Wartą,
bo lud potrzebuje igrzysk, ale nie dołożą się do organizacji prawdziwego wydarzenia
kulturalnego. Ja nie uzurpuję sobie prawa do niczego, bo jestem zwykłym
Zgorzałkiem, który coś tam maluje...
N.W.: ...bez przesady, utalentowanym
Zgorzałkiem, który maluje rzeczy absolutnie wybitne, to się zgodzę.
J.Z.: Niech będzie, ale do rzeczy. Organizuję
wernisaż, i uczestniczy w nim prezydent Wójcicki, któremu dziękuję za to, że
przyszedł. Odnoszę wtedy nawet wrażenie, że on chciałby coś zrobić, chyba nawet
czuje trochę sztukę, ale jest ograniczany. Sam w pojedynkę niczego nie zrobi, a
opór materii murzędniczej lub niezrozumienie, są duże. Te obrazy, które maluję,
nie są dla mnie, ale dla miasta. Ja je sprzedaję za taką lub inną cenę, i one
znikają z Gorzowa. Miasto chce być kulturotwórcze, chce się promować konkretnymi
markami, a ja pytam: o co tu chodzi, jeśli wy nie potraficie dostrzec sztuki,
która tu powstaje ? Smutno mi w takich sytuacjach.
N.W.: Dla Pana Gorzów jest „przystanią”,
czy jest „w sam raz” ?
J.Z.:
Dla mnie Gorzów, to miasto, które powinno być nasze i dla nas. Jeżeli
jest to miasto nasze, to dbamy o nie, a jeśli wszystko co tu się dzieje jest
dla nas, to dbamy jeszcze bardziej. Brakuje mi promocji historii Gorzowa w
szkołach, a to jest niezbędne, by budować tożsamość. Spójrzmy na to, jak dobrą
robotę wykonuje regionalista Robert Piotrowski, ale jego talent i działalność
powinna zostać wykorzystana, codziennie w szkołach na lekcjach obywatelskich, i
powinno mu się za to dobrze zapłacić...
N.W.: ...upss, załpacić ? Żyjemy w
określonych realiach, w mieście, gdzie jak już komuś zapłacą za to, iż
udostepnił swój talent oraz umiejetnosci, to pada na niego fala krytyki.
Przecież za Ewangelią: „godzien robotnik
swojej zapłaty”...
J.Z.:
Właśnie. Ja utrzymuję tą galerię, proszę bardzo, nie mam się czego
wstydzić i mogę tu przyjmować gości, bo wszystko jest na poziomie. Zrobiłem to
z własnych środków, bo był Nocny Szlak Kulturalny, a ja chciałem pokazać, że
można. Po imprezie, zainteresowanie jakby zanikło, a dziennikarze nie rozumieją
o co tu chodzi.
N.W.: Dziennikarze ? Hmmm, gdzie Pan ich
widział, w muzeum w gablocie z napisem: „Kiedyś w Gorzowie” ?
J.Z.:
Bez przesady, jest kilku przyzwoitych ludzi pióra i mikrofonu. Oooo na
przykład pani Iza Patek. Czuje kulturę i wykonuje kawał
dobrej roboty. A poza tym. Jest w
mieście telewizja, są rozgłośnie radiowe, ale czy kogokolwiek interesuje w tym
mieście coś więcej, niż kłótnie polityków ? Oni by przyszli do galerii
malarstwa, gdybym ja klienta potraktował wiadrem farby, ale nie po to, aby
zobaczyć Gorzów w oczach artysty. Tak ludzie kształtujący opinię o mieście,
dbają o nie w swojej codziennej pracy.
N.W.: Czyli problemem są także
dziennikarze, ludzie bądź co bądź opiniotwórczy, którzy nie mają własnych
opinii na temat klutury, której najzwyczajniej nie rozumieją ?
J.Z.: Ależ to jest ich powinność, by
pokazywać twórczość ludzi tu żyjących. Nie mówię o sobie, ale o Winieckiej, i
innych artystach tworzących w Gorzowie. Kto napisał, że Winiecka ma tu na
placyku swoją galerię ? Nikt. A Plust,
czy wspaniały grafik Bajserowicz ? Kto o nich wie, oprócz garstki ludzi,
interesujących się sztuką ? Pewnie, lepiej promować w Radiu Gorzów gadających
to samo od lat radnych i działaczy politycznych, którzy tym gadaniem nic nie
wnoszą. Wymienieni artyści wnoszą wiele, ale nie promuje się ich, bo się ich
nie rozumie. Przecież te grafiki Bajserowicza są absolutnie wspaniałe,
niezwykłe !
N.W.: Może to również wina środowiska, które
adoruje siebie, a trudno mieć żal do dziennikarzy, dla których sztuka jest
czymś abstrakcyjnym, a artyści tacy jak Pan, Bejsarowicz, Winiecka czy Plust,
to ludzie ze świata, którego nie rozumieją. Panie Jerzy, to jest Gorzów ! Tu
się zazdrości lepszym i życzy im źle, bo jak on będzie kulał, to ja będę
chodził lepiej. Po co Panu ten Gorzów ?
J.Z.:
To nie ja szukałem Gorzowa, ale Gorzów znalazł mnie.
N.W.: Brzmi fajnie, dobre na wyborczy
plakat, ale Pan jest artystą, a nie politykiem. Jak Gorzów Pana znalazł ?
J.Z.:
Po prostu, przejeżdżałem przez Gorzów, ujrzałem kilka miejsc, i od razu
stwierdziłem: kurcze, tu jest pięknie ! Pojeżdzilem sobie po Gorzowie,
zatrzymałem się w tym hotelu na Wieprzycach, bo tam z pieskami mnie przyjęli,
fajna sprawa. Wcześniej, rozmawiałem z Arturem Radzińskim, i widziałem w
agencji nieruchomości ten jego dryg społeczny. Pomógł mi znaleźć miejsce,
jakiego nie znalazłem ani w Warszawie, ani w Niemczech, zwłaszcza za te
pieniądze. To jest atut Gorzowa: piękno w dobrej cenie!
N.W.: To jak jest z tym Gorzowem ? Piszemy
i komentujemy, że coś jest do du...y, a Pan wyłapuje wspaniałe miejsca, które
świadczą o czymś innym, że tu jest fajnie: bo jest kawałek Rzymu – bo są
wzgórza, ciut Paryża – bo uliczki, i wiele innych skojarzeń- które odkłamują
narrację narzekaczy.
J.Z.:
Gdyby ci wszyscy ludzie przestali narzekać, ale wzięli się za robotę ?
Świat wyglądałby inaczej. Tu w Gorzowie jest trochę kultu bylejakości. Weźmy tą
dyskusję o marce miasta: „Gorzów przystań” czy „Gorzów w sam raz”. Pierwsze ?
Przyjechaliśmy i jesteśmy, ale nikt nie zastanawia się co dalej. A drugie ?
Jakoś tam będzie, mi wystarczy, bo tu jest mój kawałek i reszta mnie nie
interesuje. Właściwe hasło, to tylko niewielki element, który trzeba wypełnić
treścią. Gorzów ma być nasz i dla nas, a więc dla pokoleń. Powiedziałem to w
Wydziale Promocji Urzędu Miejskiego...
N.W.: ...i pewnie mieli to gdzieś, bo oni
są od promocji prezydenta, a nie miasta. Czy Pan otrzymuje jakieś wsparcie ze
strony miasta ?
J.Z.:
Wsparcie mam tylko ze strony przyjaciół, którzy mnie otaczają. Ale ja
niczego nie oczekuję, bo nawet album wydałem za własne pieniądze, a
przewodniczący Pieńkowski powiedział, że wsparcia nie będzie, gdyż w tytule
jest Gorzów, a nie Gorzów Wielkopolski. Przecież, to jakieś żarty na bardzo
niskim poziomie. Nie chce mi się tego nawet komentować, bo ja jestem artystą, a
nie politykiem. Ten pan, sam sobie i politycznemu środowisku, wystawił brzydkie
świadectwo.
N.W.: Rozumiem, ale politycy nie pomagają,
dlaczego: bo nie rozumieją ?
J.Z.: Nie
mają pojęcia ! Nie tylko politycy, ale nawet osoby odpowiedzialne za promocję
miasta. Mówią mi: oooo takie grafiki by się przydały w mieście. Grafiki ! O co
chodzi ? Nie rozumieją nawet, że to nie są grafiki, ale pejzaże. Myślę, że
najważniejsza jest wrażliwość na kulturę i tego nie da się nauczyć z książki,
jeśli ktoś tego nie ma, a odpowiada za promocję, to szkoda tego miasta. Szkoda
mi nawet prezydenta Wójcickiego, bo ten człowiek został wsadzony na dużego
konia...
N.W.: ...a tego konia wszyscy klepią z
różnych stron.
J.Z.: Przecież Wójcicki bardzo by chciał
dobrze, ale nie zawsze ma możliwości. Sam niczego nie zrobi, przyjechał tu z
niewielkiego Deszczna, i przyszło mu się zderzyć z innym środowiskiem, z innymi
problemami. Miał mieć wsparcie wśród tych Ludzi dla Miasta, ale co się okazało
? Wyszło bardzo słabo, a ci ludzie pokazali swoje złe oblicze. Poznałem Artura
Radzińskiego, cokolwiek o nim powiedzieć, to wiem, że jest to człowiek chcący
dla miasta wiele. To jednak nie wystarczy, był nieustannie atakowany, także w
blogu Nad Wartą.
N.W.: Potwierdzam, był... Tyle złych emocji
w mieście pięknych widoków. Skąd w takim razie bierze Pan inspirację do malarstwa
?
J.Z.:
Rozmawiamy godzinę, mam różne przemyślenia, a w tym kilka ciekawych
pomysłów. Cholera, łapię się na tym, że rozmawiamy, a ja po chwili widzę już
gotowy obraz. Mam tak nawet teraz...
N.W.: ...no ja rozumiem, jak siedzi obok
Pana taki model, to chce się go namalować...
J.Z.:
...ha ha, siedzi przede mną skromność w czystej postaci.
N.W.: Wracamy do pejzaży. Skoro tak, to
niech Pan powie, które z miejsc jest w Gorzowie tym najpiękniejszym ? Absolutnie,
już namalowanym, lub jeszcze nie...
J.Z.:
Jest pewien nieśmiertelny temat, który w Gorzowie znajduje swoje
odzwierciedlenie na obrazach. To jest widok rzeki, dwóch wież kościołów i
drzew. Proszę, wisi za tobą. Chodzi o to, co jest wyznacznikiem tego pięknego
miasta: zieleń i rzeka.
N.W.: A może obraz bolejącej Katedry ?
J.Z.:
Historia zna takie obrazy. Ale ja nie przyjechałem tutaj, aby być
dokumentalistą. Jestem raczej turystą. Jestem tu od pięciu lat, i już mnie
kręci, by iść dalej, bo chcę to życie wykorzystać jak najbardziej do końca.
N.W.: W pięć lat, stworzył Pan więcej, niż
wielu przez piętnaście.
J.Z.:
Tak już mam, i od zawsze robiłem takie cykle, o miejscach w których dane
mi było być. Tam przez jakiś czas mieszkałem, i tam malowałem. Na przykład
goszczono mnie w Bieszczadach, i potem była wystawa obrazów w Przemyślu. Do
dzisiaj spotykam ludzi, którzy pamiętają tamtą wystawę, a przecież wiele
obrazów zostało zakupionych dla polskich ambasad, i tam zaświadczają o pięknie
Polski. Miałem też cykl mazurski czy łomżyński. To jest historia, a te obrazy
zostaną na lata.
N.W.: Panu skromność nie pozwala tego
powiedzieć, ja mogę...
J.Z.: ...tak, skromność, to Twoja główna cecha przecież, ..hi hi
N.W.: Odnoszę wrażenie, że obecność Jerzego
Zgorzałka w Gorzowie, przez te pięć czy sześć lat, to jednak spora szansa dana
miastu: trochę tych pejzaży już powstało, one będą istniały, choć szkoda, że
poza miastem.
J.Z.:
To jest dramat i tragedia postrzegania sztuki w Polsce. Spójrzmy na
miasta zachodniej Europy. Tam ściąga się artystów, by oni swoją twórczością
dokumentowali stan rzeczy. Nie mówię o fotografii, bo to inna dziedzina.
Malarze też nie oddają często siebie w twórczości, ale idą na łatwiznę. Inna
sprawa, że artystów się dzisiaj nie ceni, bo często nie pokazują nic od siebie,
ale tylko kopiują. To często nie jest sztuka, lecz kopia kopii. Ilu możemy mieć
Kandyńskich. Każdy chce być dzisiaj Kandyńskim.
N.W.: i niektórzy myślą, że nim są. Może
jakość sztuki, to konsekwencja niewielkiego popytu społecznego na nią. Ludzie
wolą telewizję i internet, niż chodzenie po galeriach.
J.Z.:
Ludzie nie chodzą, bo nie rozumieją sztuki, boją się ośmieszenia, i
dlatego potrzebne są takie miejsca jak ta galeria. Miałem tu kiedyś człowieka,
który powiedział, że nie chodzi do Miejskiego Ośrodka Sztuki, bo tego nie
rozumie. Porozmawialiśmy trochę, a on przyszedł dwa miesiące później do mnie, i
pyta się, czy mam dobrą kawę. Od słowa do słowa, przeszlismy na temat malarstwa
– tego dawnego i dzisiejszego, a on mnie zaskoczył niewyobrażalną wiedzą o
twórczości Paula Gauguina. Znał jego historię, dosłownie wszystko. Cała rzecz
polega na tym, by sztuka była dostępna, wtedy ludzie zechcą się w niej
zanurzać, jak ten człowiek od Gauguina.
N.W.: Mamy przecież w Gorzowie sporo takich
miejsc.
J.Z.:
Miejsca to jedno, ale każde z nich trzeba wypełniać treścią i atmosferą.
Tu zaczął panować w świecie kultury straszny marazm, ludzie pozamykali się w
sobie, a nie ma dla artysty niczego gorszego, niż być zamkniętym w sobie.
Popatrzmy na Gorzów kilkadziesiat lat temu: był „Stolik numer 1”, o którym
wiele mówi i pisze Piotr Setblin-Kamiński. Kto oprócz niego o tym wie, i
promuje tych ludzi, którzy byli kiedyś solą gorzowskiego dyskursu o wszystkim ?
On, i jego czytelnicy, a przecież ten stolik, to tak wybitne postacie, jak
Andrzej Gordon, ale też inni. Nie ma kontynuacji w przekazywaniu informacji o
ważnych dla kultury miasta ludziach, a wtedy mamy sytuację, że artyści zamykają
się w sobie, bo odnoszą wrażenie, że nikt się nimi nie interesuje.
N.W.: Przyzna Pan jednak, że i środowisko
gorzowskich artystów, ludzi interesujących się kulturą, jest mocno zawistne
pomiędzy sobą. To się objawia na różnych poziomach, a za symbol może posłużyć
Muzeum Lubuskie, Filharmonia. Brakuje sporów o sztukę i kulturę, są o
personalia i nominacje...
J.Z.:
To niszczy kulturę. Nie chcę się wypowiadać na temat personaliów, ale
uważam, że szefami placówek tak ważnych, powinni zostawać ludzie, którzy to
czują. Bedąc dyrektorem, nie można swojej pracy traktować od i do, bo to jest
coś więcej, niż zwykła praca, to nie jest posada urzędnicza. Rozmawiałem z jedną
z takich osób, zresztą ona przyczyniła się trochę do tego, iż znalazłem się w
Gorzowie, bo zanim tu przyjechałem, pozwoliłem sobie wykonać telefon do
wydziału kultury. Miała przyjść i zobaczyć, co ja tutaj mam, ale kilkakrotnie
usprawiedliwiła się sprawami prywatnymi. Oooo proszę, ot menadżer kultury w
mieście nad Wartą ! Co do muzeum ? Robiono tam ostatnio aukcję i zgłosił się do
mnie ktoś, abym przekazał obraz. To chyba jakieś nieporozumienie. Ja mam restaurować obiekty ? A na co idą nasze
podatki ? O muzeum powinny dbać władze publiczne, a ja jako artysta powinienem
dostawać zapłatę za swój obraz, a nie oddawać go komuś, aby go sprzedał. Oni
nie są Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy.
N.W.: Pana obrazy są na sprzedaż, ot tak,
po prostu komercyjnie ? Można przyjść, i kupić sobie Zgorzałka ...
J.Z.:
Jestem artystą, i z czegoś muszę żyć, a z emerytury byłoby to bardzo
trudne. Dla każdego artysty, sprawa związana z zakupem jego dzieł, jest czymś
osobistym, to jest również mobilizacja. Wielu ludzi mówi: „Piękne to”, a ja
wtedy: „To proszę to kupić, skoro takie piękne.
N.W.: Przypuszczam, że nie może się Pan
odgonić od chętnych do zakupu z Ratusza ?
J.Z.:
To jesteś w wielkim błędzie. Miasto nie kupiło żadnego obrazu, ale dla
sprawiedliwości oddam, choć to trochę śmieszne, że Wydział Promocji zamówił u
mnie piętnaście rysunków. Pomyśleli, że to będzie lepsze do oprawienia i
przekazania komuś w prezencie. Coś w rodzaju: „Masz, narysuj i odwal się od nas”.
Na tym skończyła się nasza współpraca.
N.W.: To jest właśnie ten popyt na kulturę,
w tym wypadku, ze strony ludzi odpowiedzialnych za promocję miasta.
J.Z.:
Rozmawiałem z prezydentem o obrazach, które – moim skromnym zdaniem –
powinny zdobić jego gabinet, bo jak nas widzą, tak nas piszą. Jak wchodzimy do
gabinetów ważnych prezesów czy urzędników, tam jest mnóstwo prawdziwej sztuki,
a nie „dzieł” made in IKEA. Prezydent mi powiedział, ze gdyby to powiesił, to
by go „zakrakali”.
N.W.: Gwarantuję, ze nie kłamie.
J.Z.:
Mam ten komfort, że moje obrazy wiszą w wielu innych miejscach Gorzowa,
gdzie je wypożyczyłem, ale i tam się nie obyło bez kontrowersji. Jeden z
prezesów spółdzielni musiał się tłumaczyć, bo mieszkańcy powiedzieli, że on to
kupił i to za ich pieniądze. A co by się stało, gdyby kupił ? Nic, tylko
problemem jest to, że ludzie nie rozumieją sztuki, i do nich wiele rzeczy nie
dotrze nigdy.
N.W.: Witamy w Gorzowie...
J.Z.:
A więc właśnie. Jest naszą sprawą mówić o tych rzeczach, także o tym, że
artyści sami się nie wyżywią, ktoś musi ich wspierać. W gabinetach ważnych osób
w mieście, powinna być dobra sztuka. Tak jak było kiedyś, a dziś więcej jest
bylejakości, niż czegoś na poziomie. Biorę udział w wielu imprezach, z wasnej
inicjatywy, i po to, aby pokazywać sztukę.
N.W.: Nie tylko malarz, ale i
marletingowiec.
J.Z.:
Takie czasy, gdzie artysta musi być nie tylko artystą, ale również
marketingowcem. Co z tego, że będzie tworzył wielkie dzieła, jak nikt się o tym
nie dowie, nikt do niego nie przyjdzie, bo nie będzie wiedział, gdzie ma
przyjść.
N.W.: internet pewnie trochę pomaga ?
J.Z.:
Internet jest dobry, ale to nie jest to samo. W sieci nie widzi się
wielu rzeczy, które są widoczne, gdy mamy do czynienia z dziełem bezpośrednio.
Musi być żywy kontakt z dziełem, a obraz jest dobry, jeśli mówi nam codziennie
coś nowego, gdy oglądamy go pod różnym kontem światła. Różne mamy stany
duchowe, i inaczej postrzegamy obraz rano, a inaczej wieczorem. Wisi takie
dzieło na ścianie dwadzieścia lat, a my po takim czasie dostrzegamy coś nowego,
bo byliśmy w stanie euforii. Ja też maluję miejsca, które widzieli inni
artysci, ale każdy z nas oddaje to inaczej.
N.W.: Wyjazd z Gorzowa, to już postanowione
?
J.Z.: I
nieodwracalne.
Jerzy Zgorzałek,
malarstwem para się już około 45 lat. Swoje umiejętności poszerzał i utrwalał w
pracowni wielkiego pejzażysty i pedagoga Jerzego Baurskiego. Ma za sobą wiele
liczących się wystaw, publikacji prasowych oraz telewizyjno-radiowych. O jego
twórczości został nakręcony 50 min. film dokumentalny. Malarz jest członkiem
Guild Railway Artists w Angli.