Przejdź do głównej zawartości

Jerzy Zgorzałek: Gorzów mnie tu ściągnął, a ja widocznie byłem potrzebny

Gorzów mnie tu ściągnął, a ja widocznie byłem potrzebny. Wyjazd jest już postanowiony. W dawnych czasach wszyscy kulturą żyli, bo kultura była ważnym elementem życia. Dzisiaj ważniejszy jest zysk i pieniądz.  Wsparcie mam tylko od przyjaciół, ale ja niczego nie oczekuję. Nawet album wydałem za własne pieniądze,  bo przewodniczący Pieńkowski powiedział, że wsparcia nie będzie, gdyż w tytule jest Gorzów, a nie Gorzów Wielkopolski.

Rozmowa z JERZYM ZGORZAŁKIEM, artystą malarzem, którego Gorzów właśnie traci, choć wiele dzięki niemu zyskał.


N.W.: Jest w Polsce tyle pięknych miast, a Pan wybrał właśnie Gorzów, dając mu sporo, a chyba wcale dużo nie otrzymując. Ktoś by powiedział: wariat albo artysta...

J.Z: Tak, ja też wszystkim pół żartem, mówię: odbiło mi. W rzeczywistości, był to trochę przypadek, którego nie żałuję. Gorzów mnie tu ściągnął, a ja widocznie byłem potrzebny.

N.W.: Z Gorzowa podobno się głównie ucieka, choć ja tak nie uważam, a Pan postanowił się tutaj osiedlić.

J.Z.: Takie gadanie. Wszyscy uciekają w całej Polsce, bo taka jest tendencja i sytuacja w kraju. Chociaż nie ukrywam, że boli mnie, iż władze nie robią dla takich miast jak Gorzów wiele, by tu życie gospodarcze, kulturalne i społeczne kwitło. Gdyby młodzi ludzie mieli pracę adekwatną do swoich kwalifikacji, to by nie uciekali, bo akurat Gorzów jest miastem pięknym, a także przyjaznym. Niezależnie, czy to jest Platforma Obywatelska, c zy Prawo i Sprawiedliwość, lub jeszcze jakaś inna formacja, to mamy do czynienia wciąż z tymi samymi ludźmi w parlamencie, którzy przestali rozumieć zwykłe sprawy, zwykłych ludzi.

N.W.: Ooooo, nie tylko dusza artysty, ale i polityka drzemie w Zgorzałku...

J.Z.: Artyści zawsze byli jakoś koło polityki, wyrażając to i owo, choć estetyka polityki jest w ostatnim czasie słabej jakości.  Wśród elit jest duszno, mało jest ludzi nowych, którzy by coś nowego wnieśli. Znałem niegdyś Bronisława Geremka, czy Jerzego Szmajdzińskiego, to byli ludzie mający szerekie horyzony, a dziś już takich jest coraz mniej. Brakuje w polityce ludzi z otwartymi głowami, potrafiących myśleć dalekosiężnie, wrażliwych, i nieegoistycznych.

N.W.: Może dlatego, ludzie kultury mają jakby mniej do powiedzenia. Kiedyś głos znanego aktora lub literata, miał wartość i znaczenie, dziś przebija się szmira, i majteczki w kropeczki.

J.Z.: W dawnych czasach wszyscy kulturą żyli, bo kultura była ważnym elementem życia: przy zakładach były domy kultury, na każdej dzielnicy była taka instytucja, promowano kulturę wśród zwykłych ludzi, i była ona dla nich dostępna. Dlatego ludzie tworzący sztukę, byli autorytetami, byli słuchani. Dzisiaj ważniejszy jest zysk i pieniądz, rządzący krajem i miastami mówią głośno: po co wydawać tyle na kulturę ? Nie rozumieją, że bez kultury społeczeństwo chamieje, staje się skarlałe, i takie mniej wartościowe. Zgadzam się, kultura nie przynosi zysku dzisiaj, ale przynosi go w dłuższej perspektywie czasu. Nie ma narodu bez własnej kultury. Tej wielkiej, i tej mniejszej.

N.W.: Mam znajomego przedsiębiorcę z Gdańska, który ufundował i utrzymuje „Galerię Pionovą”. Czuje to, potrafi się dzielić własnymi zyskami, by wspierać rzeczy ponadczasowe. W Gorzowie taż mamy takich ludzi, ot Jerzego Synowca na przykład.

J.Z.: To są ludzie spełnieni zawodowo, którzy mają wyższe potrzeby i czują, że człowiek powinien nie tylko jeść i spać, ale ma również inne potrzeby. Kultura wielkich zysków nigdy nie przyniesie. Niestety, w społeczeństwie jest zauważalny trend odwrotu od sztuki. Nośnikiem kultury zawsze byli ludzie biznesu, tak było w wiekach średnich i później, tak jest dzisiaj, ale problemem jest to, iż politycy są kilka poziomów niżej od nich. Popatrzmy na te wszystkie kościoły, pałace, czy mniejszej wagi dzieła w muzeach, to są sprawy ufundowane przez ludzi bogatych, którzy czuli więcej niż zwykli ludzie. Nie inaczej było z politykami, oni interesowali się sztuką i kulturą, a dzisiaj politycy chodzą do galerii, teatru czy opery, raz kiedyś i tylko wtedy, gdy mają gwarancję obecności mediów.

N.W.: Politycy, ot na przykład nasi gorzowscy, nie czuję świata kultury, nic nie robią w tym obszarze ?

J.Z.: Przecież, że robią i to sporo. Proszę, przykład pierwszy z brzegu: chętnie wyrzucą kilkadziesiąt lub kilkaset tysięcy na sztuczne ognie nad Wartą, bo lud potrzebuje igrzysk, ale nie dołożą się do organizacji prawdziwego wydarzenia kulturalnego. Ja nie uzurpuję sobie prawa do niczego, bo jestem zwykłym Zgorzałkiem, który coś tam maluje...

N.W.: ...bez przesady, utalentowanym Zgorzałkiem, który maluje rzeczy absolutnie wybitne, to się zgodzę.

J.Z.:  Niech będzie, ale do rzeczy. Organizuję wernisaż, i uczestniczy w nim prezydent Wójcicki, któremu dziękuję za to, że przyszedł. Odnoszę wtedy nawet wrażenie, że on chciałby coś zrobić, chyba nawet czuje trochę sztukę, ale jest ograniczany. Sam w pojedynkę niczego nie zrobi, a opór materii murzędniczej lub niezrozumienie, są duże. Te obrazy, które maluję, nie są dla mnie, ale dla miasta. Ja je sprzedaję za taką lub inną cenę, i one znikają z Gorzowa. Miasto chce być kulturotwórcze, chce się promować konkretnymi markami, a ja pytam: o co tu chodzi, jeśli wy nie potraficie dostrzec sztuki, która tu powstaje ? Smutno mi w takich sytuacjach.

N.W.: Dla Pana Gorzów jest „przystanią”, czy jest „w sam raz” ?

J.Z.: Dla mnie Gorzów, to miasto, które powinno być nasze i dla nas. Jeżeli jest to miasto nasze, to dbamy o nie, a jeśli wszystko co tu się dzieje jest dla nas, to dbamy jeszcze bardziej. Brakuje mi promocji historii Gorzowa w szkołach, a to jest niezbędne, by budować tożsamość. Spójrzmy na to, jak dobrą robotę wykonuje regionalista Robert Piotrowski, ale jego talent i działalność powinna zostać wykorzystana, codziennie w szkołach na lekcjach obywatelskich, i powinno mu się za to dobrze zapłacić...

N.W.: ...upss, załpacić ? Żyjemy w określonych realiach, w mieście, gdzie jak już komuś zapłacą za to, iż udostepnił swój talent oraz umiejetnosci, to pada na niego fala krytyki. Przecież za Ewangelią: „godzien robotnik swojej zapłaty”...

J.Z.: Właśnie. Ja utrzymuję tą galerię, proszę bardzo, nie mam się czego wstydzić i mogę tu przyjmować gości, bo wszystko jest na poziomie. Zrobiłem to z własnych środków, bo był Nocny Szlak Kulturalny, a ja chciałem pokazać, że można. Po imprezie, zainteresowanie jakby zanikło, a dziennikarze nie rozumieją o co tu chodzi.

N.W.: Dziennikarze ? Hmmm, gdzie Pan ich widział, w muzeum w gablocie z napisem: „Kiedyś w Gorzowie” ?

J.Z.: Bez przesady, jest kilku przyzwoitych ludzi pióra i mikrofonu. Oooo na przykład pani Iza Patek. Czuje kulturę i wykonuje kawał dobrej roboty. A poza tym.  Jest w mieście telewizja, są rozgłośnie radiowe, ale czy kogokolwiek interesuje w tym mieście coś więcej, niż kłótnie polityków ? Oni by przyszli do galerii malarstwa, gdybym ja klienta potraktował wiadrem farby, ale nie po to, aby zobaczyć Gorzów w oczach artysty. Tak ludzie kształtujący opinię o mieście, dbają o nie w swojej codziennej pracy.

N.W.: Czyli problemem są także dziennikarze, ludzie bądź co bądź opiniotwórczy, którzy nie mają własnych opinii na temat klutury, której najzwyczajniej nie rozumieją ?

J.Z.:  Ależ to jest ich powinność, by pokazywać twórczość ludzi tu żyjących. Nie mówię o sobie, ale o Winieckiej, i innych artystach tworzących w Gorzowie. Kto napisał, że Winiecka ma tu na placyku swoją galerię ? Nikt.  A Plust, czy wspaniały grafik Bajserowicz ? Kto o nich wie, oprócz garstki ludzi, interesujących się sztuką ? Pewnie, lepiej promować w Radiu Gorzów gadających to samo od lat radnych i działaczy politycznych, którzy tym gadaniem nic nie wnoszą. Wymienieni artyści wnoszą wiele, ale nie promuje się ich, bo się ich nie rozumie. Przecież te grafiki Bajserowicza są absolutnie wspaniałe, niezwykłe !

N.W.: Może to również wina środowiska, które adoruje siebie, a trudno mieć żal do dziennikarzy, dla których sztuka jest czymś abstrakcyjnym, a artyści tacy jak Pan, Bejsarowicz, Winiecka czy Plust, to ludzie ze świata, którego nie rozumieją. Panie Jerzy, to jest Gorzów ! Tu się zazdrości lepszym i życzy im źle, bo jak on będzie kulał, to ja będę chodził lepiej. Po co Panu ten Gorzów ?

J.Z.: To nie ja szukałem Gorzowa, ale Gorzów znalazł mnie.

N.W.: Brzmi fajnie, dobre na wyborczy plakat, ale Pan jest artystą, a nie politykiem. Jak Gorzów Pana znalazł ?

J.Z.: Po prostu, przejeżdżałem przez Gorzów, ujrzałem kilka miejsc, i od razu stwierdziłem: kurcze, tu jest pięknie ! Pojeżdzilem sobie po Gorzowie, zatrzymałem się w tym hotelu na Wieprzycach, bo tam z pieskami mnie przyjęli, fajna sprawa. Wcześniej, rozmawiałem z Arturem Radzińskim, i widziałem w agencji nieruchomości ten jego dryg społeczny. Pomógł mi znaleźć miejsce, jakiego nie znalazłem ani w Warszawie, ani w Niemczech, zwłaszcza za te pieniądze. To jest atut Gorzowa: piękno w dobrej cenie!

N.W.: To jak jest z tym Gorzowem ? Piszemy i komentujemy, że coś jest do du...y, a Pan wyłapuje wspaniałe miejsca, które świadczą o czymś innym, że tu jest fajnie: bo jest kawałek Rzymu – bo są wzgórza, ciut Paryża – bo uliczki, i wiele innych skojarzeń- które odkłamują narrację narzekaczy.

J.Z.: Gdyby ci wszyscy ludzie przestali narzekać, ale wzięli się za robotę ? Świat wyglądałby inaczej. Tu w Gorzowie jest trochę kultu bylejakości. Weźmy tą dyskusję o marce miasta: „Gorzów przystań” czy „Gorzów w sam raz”. Pierwsze ? Przyjechaliśmy i jesteśmy, ale nikt nie zastanawia się co dalej. A drugie ? Jakoś tam będzie, mi wystarczy, bo tu jest mój kawałek i reszta mnie nie interesuje. Właściwe hasło, to tylko niewielki element, który trzeba wypełnić treścią. Gorzów ma być nasz i dla nas, a więc dla pokoleń. Powiedziałem to w Wydziale Promocji Urzędu Miejskiego...

N.W.: ...i pewnie mieli to gdzieś, bo oni są od promocji prezydenta, a nie miasta. Czy Pan otrzymuje jakieś wsparcie ze strony miasta ?

J.Z.: Wsparcie mam tylko ze strony przyjaciół, którzy mnie otaczają. Ale ja niczego nie oczekuję, bo nawet album wydałem za własne pieniądze, a przewodniczący Pieńkowski powiedział, że wsparcia nie będzie, gdyż w tytule jest Gorzów, a nie Gorzów Wielkopolski. Przecież, to jakieś żarty na bardzo niskim poziomie. Nie chce mi się tego nawet komentować, bo ja jestem artystą, a nie politykiem. Ten pan, sam sobie i politycznemu środowisku, wystawił brzydkie świadectwo.

N.W.: Rozumiem, ale politycy nie pomagają, dlaczego: bo nie rozumieją ?

J.Z.: Nie mają pojęcia ! Nie tylko politycy, ale nawet osoby odpowiedzialne za promocję miasta. Mówią mi: oooo takie grafiki by się przydały w mieście. Grafiki ! O co chodzi ? Nie rozumieją nawet, że to nie są grafiki, ale pejzaże. Myślę, że najważniejsza jest wrażliwość na kulturę i tego nie da się nauczyć z książki, jeśli ktoś tego nie ma, a odpowiada za promocję, to szkoda tego miasta. Szkoda mi nawet prezydenta Wójcickiego, bo ten człowiek został wsadzony na dużego konia...

N.W.: ...a tego konia wszyscy klepią z różnych stron.

J.Z.:  Przecież Wójcicki bardzo by chciał dobrze, ale nie zawsze ma możliwości. Sam niczego nie zrobi, przyjechał tu z niewielkiego Deszczna, i przyszło mu się zderzyć z innym środowiskiem, z innymi problemami. Miał mieć wsparcie wśród tych Ludzi dla Miasta, ale co się okazało ? Wyszło bardzo słabo, a ci ludzie pokazali swoje złe oblicze. Poznałem Artura Radzińskiego, cokolwiek o nim powiedzieć, to wiem, że jest to człowiek chcący dla miasta wiele. To jednak nie wystarczy, był nieustannie atakowany, także w blogu Nad Wartą.

N.W.: Potwierdzam, był... Tyle złych emocji w mieście pięknych widoków. Skąd w takim razie bierze Pan inspirację do malarstwa ?

J.Z.: Rozmawiamy godzinę, mam różne przemyślenia, a w tym kilka ciekawych pomysłów. Cholera, łapię się na tym, że rozmawiamy, a ja po chwili widzę już gotowy obraz. Mam tak nawet teraz...

N.W.: ...no ja rozumiem, jak siedzi obok Pana taki model, to chce się go namalować...

J.Z.: ...ha ha, siedzi przede mną skromność w czystej postaci.

N.W.: Wracamy do pejzaży. Skoro tak, to niech Pan powie, które z miejsc jest w Gorzowie tym najpiękniejszym ? Absolutnie, już namalowanym, lub jeszcze nie...

J.Z.: Jest pewien nieśmiertelny temat, który w Gorzowie znajduje swoje odzwierciedlenie na obrazach. To jest widok rzeki, dwóch wież kościołów i drzew. Proszę, wisi za tobą. Chodzi o to, co jest wyznacznikiem tego pięknego miasta: zieleń i rzeka.

N.W.: A może obraz bolejącej Katedry ?

J.Z.: Historia zna takie obrazy. Ale ja nie przyjechałem tutaj, aby być dokumentalistą. Jestem raczej turystą. Jestem tu od pięciu lat, i już mnie kręci, by iść dalej, bo chcę to życie wykorzystać jak najbardziej do końca.

N.W.: W pięć lat, stworzył Pan więcej, niż wielu przez piętnaście.

J.Z.: Tak już mam, i od zawsze robiłem takie cykle, o miejscach w których dane mi było być. Tam przez jakiś czas mieszkałem, i tam malowałem. Na przykład goszczono mnie w Bieszczadach, i potem była wystawa obrazów w Przemyślu. Do dzisiaj spotykam ludzi, którzy pamiętają tamtą wystawę, a przecież wiele obrazów zostało zakupionych dla polskich ambasad, i tam zaświadczają o pięknie Polski. Miałem też cykl mazurski czy łomżyński. To jest historia, a te obrazy zostaną na lata.

N.W.: Panu skromność nie pozwala tego powiedzieć, ja mogę...

J.Z.: ...tak, skromność,  to Twoja główna cecha przecież, ..hi hi

N.W.: Odnoszę wrażenie, że obecność Jerzego Zgorzałka w Gorzowie, przez te pięć czy sześć lat, to jednak spora szansa dana miastu: trochę tych pejzaży już powstało, one będą istniały, choć szkoda, że poza miastem.

J.Z.: To jest dramat i tragedia postrzegania sztuki w Polsce. Spójrzmy na miasta zachodniej Europy. Tam ściąga się artystów, by oni swoją twórczością dokumentowali stan rzeczy. Nie mówię o fotografii, bo to inna dziedzina. Malarze też nie oddają często siebie w twórczości, ale idą na łatwiznę. Inna sprawa, że artystów się dzisiaj nie ceni, bo często nie pokazują nic od siebie, ale tylko kopiują. To często nie jest sztuka, lecz kopia kopii. Ilu możemy mieć Kandyńskich. Każdy chce być dzisiaj Kandyńskim.

N.W.: i niektórzy myślą, że nim są. Może jakość sztuki, to konsekwencja niewielkiego popytu społecznego na nią. Ludzie wolą telewizję i internet, niż chodzenie po galeriach.

J.Z.: Ludzie nie chodzą, bo nie rozumieją sztuki, boją się ośmieszenia, i dlatego potrzebne są takie miejsca jak ta galeria. Miałem tu kiedyś człowieka, który powiedział, że nie chodzi do Miejskiego Ośrodka Sztuki, bo tego nie rozumie. Porozmawialiśmy trochę, a on przyszedł dwa miesiące później do mnie, i pyta się, czy mam dobrą kawę. Od słowa do słowa, przeszlismy na temat malarstwa – tego dawnego i dzisiejszego, a on mnie zaskoczył niewyobrażalną wiedzą o twórczości Paula Gauguina. Znał jego historię, dosłownie wszystko. Cała rzecz polega na tym, by sztuka była dostępna, wtedy ludzie zechcą się w niej zanurzać, jak ten człowiek od Gauguina.

N.W.: Mamy przecież w Gorzowie sporo takich miejsc.

J.Z.: Miejsca to jedno, ale każde z nich trzeba wypełniać treścią i atmosferą. Tu zaczął panować w świecie kultury straszny marazm, ludzie pozamykali się w sobie, a nie ma dla artysty niczego gorszego, niż być zamkniętym w sobie. Popatrzmy na Gorzów kilkadziesiat lat temu: był „Stolik numer 1”, o którym wiele mówi i pisze Piotr Setblin-Kamiński. Kto oprócz niego o tym wie, i promuje tych ludzi, którzy byli kiedyś solą gorzowskiego dyskursu o wszystkim ? On, i jego czytelnicy, a przecież ten stolik, to tak wybitne postacie, jak Andrzej Gordon, ale też inni. Nie ma kontynuacji w przekazywaniu informacji o ważnych dla kultury miasta ludziach, a wtedy mamy sytuację, że artyści zamykają się w sobie, bo odnoszą wrażenie, że nikt się nimi nie interesuje.

N.W.: Przyzna Pan jednak, że i środowisko gorzowskich artystów, ludzi interesujących się kulturą, jest mocno zawistne pomiędzy sobą. To się objawia na różnych poziomach, a za symbol może posłużyć Muzeum Lubuskie, Filharmonia. Brakuje sporów o sztukę i kulturę, są o personalia i nominacje...

J.Z.: To niszczy kulturę. Nie chcę się wypowiadać na temat personaliów, ale uważam, że szefami placówek tak ważnych, powinni zostawać ludzie, którzy to czują. Bedąc dyrektorem, nie można swojej pracy traktować od i do, bo to jest coś więcej, niż zwykła praca, to nie jest posada urzędnicza. Rozmawiałem z jedną z takich osób, zresztą ona przyczyniła się trochę do tego, iż znalazłem się w Gorzowie, bo zanim tu przyjechałem, pozwoliłem sobie wykonać telefon do wydziału kultury. Miała przyjść i zobaczyć, co ja tutaj mam, ale kilkakrotnie usprawiedliwiła się sprawami prywatnymi. Oooo proszę, ot menadżer kultury w mieście nad Wartą ! Co do muzeum ? Robiono tam ostatnio aukcję i zgłosił się do mnie ktoś, abym przekazał obraz. To chyba jakieś nieporozumienie. Ja mam  restaurować obiekty ? A na co idą nasze podatki ? O muzeum powinny dbać władze publiczne, a ja jako artysta powinienem dostawać zapłatę za swój obraz, a nie oddawać go komuś, aby go sprzedał. Oni nie są Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy.

N.W.: Pana obrazy są na sprzedaż, ot tak, po prostu komercyjnie ? Można przyjść, i kupić sobie Zgorzałka ...

J.Z.: Jestem artystą, i z czegoś muszę żyć, a z emerytury byłoby to bardzo trudne. Dla każdego artysty, sprawa związana z zakupem jego dzieł, jest czymś osobistym, to jest również mobilizacja. Wielu ludzi mówi: „Piękne to”, a ja wtedy: „To proszę to kupić, skoro takie piękne.

N.W.: Przypuszczam, że nie może się Pan odgonić od chętnych do zakupu z Ratusza ?

J.Z.: To jesteś w wielkim błędzie. Miasto nie kupiło żadnego obrazu, ale dla sprawiedliwości oddam, choć to trochę śmieszne, że Wydział Promocji zamówił u mnie piętnaście rysunków. Pomyśleli, że to będzie lepsze do oprawienia i przekazania komuś w prezencie. Coś w rodzaju: „Masz, narysuj i odwal się od nas”. Na tym skończyła się nasza współpraca.

N.W.: To jest właśnie ten popyt na kulturę, w tym wypadku, ze strony ludzi odpowiedzialnych za promocję miasta.

J.Z.: Rozmawiałem z prezydentem o obrazach, które – moim skromnym zdaniem – powinny zdobić jego gabinet, bo jak nas widzą, tak nas piszą. Jak wchodzimy do gabinetów ważnych prezesów czy urzędników, tam jest mnóstwo prawdziwej sztuki, a nie „dzieł” made in IKEA. Prezydent mi powiedział, ze gdyby to powiesił, to by go „zakrakali”.

N.W.: Gwarantuję, ze nie kłamie.

J.Z.: Mam ten komfort, że moje obrazy wiszą w wielu innych miejscach Gorzowa, gdzie je wypożyczyłem, ale i tam się nie obyło bez kontrowersji. Jeden z prezesów spółdzielni musiał się tłumaczyć, bo mieszkańcy powiedzieli, że on to kupił i to za ich pieniądze. A co by się stało, gdyby kupił ? Nic, tylko problemem jest to, że ludzie nie rozumieją sztuki, i do nich wiele rzeczy nie dotrze nigdy.

N.W.: Witamy w Gorzowie...

J.Z.: A więc właśnie. Jest naszą sprawą mówić o tych rzeczach, także o tym, że artyści sami się nie wyżywią, ktoś musi ich wspierać. W gabinetach ważnych osób w mieście, powinna być dobra sztuka. Tak jak było kiedyś, a dziś więcej jest bylejakości, niż czegoś na poziomie. Biorę udział w wielu imprezach, z wasnej inicjatywy, i po to, aby pokazywać sztukę.

N.W.: Nie tylko malarz, ale i marletingowiec.

J.Z.: Takie czasy, gdzie artysta musi być nie tylko artystą, ale również marketingowcem. Co z tego, że będzie tworzył wielkie dzieła, jak nikt się o tym nie dowie, nikt do niego nie przyjdzie, bo nie będzie wiedział, gdzie ma przyjść.

N.W.: internet pewnie trochę pomaga ?

J.Z.: Internet jest dobry, ale to nie jest to samo. W sieci nie widzi się wielu rzeczy, które są widoczne, gdy mamy do czynienia z dziełem bezpośrednio. Musi być żywy kontakt z dziełem, a obraz jest dobry, jeśli mówi nam codziennie coś nowego, gdy oglądamy go pod różnym kontem światła. Różne mamy stany duchowe, i inaczej postrzegamy obraz rano, a inaczej wieczorem. Wisi takie dzieło na ścianie dwadzieścia lat, a my po takim czasie dostrzegamy coś nowego, bo byliśmy w stanie euforii. Ja też maluję miejsca, które widzieli inni artysci, ale każdy z nas oddaje to inaczej.

N.W.: Wyjazd z Gorzowa, to już postanowione ?
J.Z.: I nieodwracalne.



Jerzy Zgorzałek, malarstwem para się już około 45 lat. Swoje umiejętności poszerzał i utrwalał w pracowni wielkiego pejzażysty i pedagoga Jerzego Baurskiego. Ma za sobą wiele liczących się wystaw, publikacji prasowych oraz telewizyjno-radiowych. O jego twórczości został nakręcony 50 min. film dokumentalny. Malarz jest członkiem Guild Railway Artists w Angli.


Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...