Przejdź do głównej zawartości

Bardzo chcę, ale jeszcze bardziej się boję


Mógłby być dobrym kontrkandydatem dla obecnego włodarza miasta, ale w roli „fightera” nie wypada zbyt wiarygodnie. Dobrze to, i bardzo źle. Musiałby pokazać „pazurki”, wyjść z cienia i odciąć się od wizerunku „ładnej lalki”. Wyborcy mogliby kupić narrację, że wybierając prezydenta, decydują nie o tym, kto będzie rządził, ale co należy zrobić, by miasto za 10-15 lat, miało coś więcej, niż tylko ładne drogi. By nie było bankrutem, bez możliwości utrzymania już istniejącej infrastruktury.
 
Fot.Facebook/LukaszMarcinkiewicz
Niełatwo jest sprzedać w polityce kogoś, kto miał być cudownym dzieckiem na lokalnej scenie politycznej, ale nim się nie stał. Mowa o Łukaszu Marcinkiewiczu, który miał szansę być jeszcze lepszym, niż jego ojciec i wujowie.Poza dyskusją, jego CV mogłoby być przedmiotem zazdrości dla równieśników: jest świetnie wykształcony, pracował w biznesie, był wiceprezydentem, pełni funkcję wiceprezesa ważnej dla miasta spółki.

Istnieją jednak politycy, lub kandydaci na polityków, posiadający teoretycznie wszystko, co jest niezbędne w karierze – szanowane i znane nazwisko, świetną prezencję, dyplomy, biznesowe obycie, ale brak im politycznego testosteronu: przysłowiowego „power’u”, „kleju”, czy jakkolwiek to nazwać. A także odwagi cywilnej, by zawalczyć, zamiast czekać, aż ktoś zwycięstwo poda na tacy. Pojawiając się w 2014 roku u boku prezydenta Jacka Wójcickiego, stał się symbolem powrotu do lokalnej polityki młodego pokolenia. Nadawał się na „ikonę” tego zjawiska bardziej, niż sam Wójcicki, bo ten ostatni ani nie był młody, ani nie reprezentował niczego nowego i świeżego, ani też nie wnosił swoją osobą profesjonalizmu, z którym Marcinkiewiczowi jest do twarzy bardziej, niż komukolwiek innemu nad Wartą.

Szybko jednak się okazało, że czegoś mu brakuje. W przeciwieństwie do swojego ojca Mirosława Marcinkiewicza, a także zasłużonych dla miasta wujów: ekspremiera Kazimierza Marcinkiewicza i eksradnego Arkadiusza Marcinkiewicza, sam nie uzewnętrznił cech, które pozwoliłyby uznać, że potrafi walczyć. Łatwiej o refleksję, że bliżej mu do stylu w którym przyjmuje przyznawane mu przez innych role.

Otrzymał niedawno na tacy, od wielu gorzowskich środowisk, kolejne danie – propozycję startu w wyborach na prezydenta Gorzowa. Wiadomo, że bardzo by chciał, ale postawa bycia ”trochę w ciąży”, czy też zjedzenia ciasteczka i wciąż go posiadania, poirytowała już wszystkich, którzy jeszcze niedawno mogli być jego zapleczem.

Inna sprawa, że delikatnie mówiąc, nie spodobało się to lokalnym liderom Platformy Obywatelskiej, dla których każdy mądrzejszy i zdolniejszy, jest dużym zagrożeniem. Poważny błąd. Popierając Marcinkiewicza, Platforma Obywatelska w Gorzowie, miałaby szansę na pokazanie nowego oblicza, bo o zwycięstwo w tegorocznych wyborach, walczyć raczej będą jedynie Wójcicki z Sebastianem Pieńkowskim. Marcinkiewicz mógłby posłużyć tej partii jako wiarygodna „ikona” zmiany, nie tylko pokoleniowej, ale również jakościowej. Szkopuł w tym, że to co jest dobre dla partii i miasta, nie jest dobre dla gorzowskich liderów tej formacji: Krystyny Sibińskiej i Roberta Surowca.

Oczywiście, kandydatura Marcinkiewicza niesie ze sobą sporo zagrożeń. Nie zabraknie pytań o jego wiceprezydenturę, i rolę jaką odegrał w negocjacjach umów z firmą „Traumer”. Z drugiej strony, czas przyznał mu rację, bo podyższając kary umowne, lub dłużej negocjujac z tą firmą, ulice Warszawska i Walczaka, mogły by nie być zrealizowane nigdy. Dyletanctwem wykazał się jego następca Artur Radziński, on co najwyżej łatwowiernością, co i tak nie skończyło się jakąś większą katastrofą. Inne wątpliwości, to kwestie natury moralnej – ludzie nie ufają nielojalnym, a start przeciw byłemu szefowi, a dziś pośrednio pracodawcy, będzie w jakimś sensie nielojalnością. Inne zagrożenie ? Atut, znane nazwisko, może być być obciążeniem, bo wyborcy skłonni są do głosowania na matołów i postacie groteskowe, niż te pare excellence, kojarzone z polityką i doświadczeniem w niej.

Zagrożeń jest więcej, bo tylko Łukasz Marcinkiewicz i Jacek Wójcicki wiedzą, co siedzi w „szafie”. W kampanii łatwo zadbać o to, by jakieś drobne niedopatrzenie lub obsuwa, urosła do rangi skandalu. Rywale zadbają o to, by każda taka sytuacja została przypomniana i nagłośniona. Wójcicki jest „teflonowy”, i wszystko zdaje się po nim spływać, a Marcinkiewicz „na froncie” nie był jeszcze nigdy. Dotychczas, zgrabnie unikał większych ciosów, ale kampania rządzi się już innymi prawami – właściwie nie obowiązują tam żadne prawa.

On sam, nie zarysował jeszcze nigdzie i nikomu swojej wizji miasta, a więc trzeba wierzyć na słowo, że oprócz fajnego nazwiska i zgrabnego curriculum vitae, za tą kandydaturą kryje się coś jeszcze. „Ładna lalka” – oceniła jego osobę, w jednym ze swoich felietonów, aktywistka i działaczka na rzecz Romów Katarzyna Miczał. Są też tacy, którzy widzieli go w akcji i są pełni podziwu. „Kiedy ważyły się losy Woodstocku w Kostrzynie, bo tereny na którym się odbywa miały być sprzedane, jako wiceprezydent wyciągnął wizytówkę i wręczając ją Owsiakowi, niemal zaraportował gotowość współpracy” – opowiada jeden z polityków, mocno promujący kandydaturę Marcinkiewicza.

Nie bez znaczenia byłoby wsparcie K. Marcinkiewicza, który wciąż posiada nad Wartą siłę politycznego uwodzenia, a gorzowskim PiS-owcom trudno by było go atakować, gdyż nie ma tu nikogo, kto nie zawdzięczałby swojej kariery właśnie byłemu premierowi. Może najwięcej, zawdzięcza mu minister Elżbieta Rafalska, którą w 2005 roku wyciągnął z niebytu, wprost na stanowisko wiceministra.

Czy Marcinkiewicz mógłby wygrać ? Mogłby, gdyby w to uwierzył, a nie jedynie kalkulował miękkie lądowanie. Nie rokuje dobrze kandydat, który sam nie wie, czy chce kandydować. Zwykłe hasło „Jacek sobie nie radzi”, podlane kampanijną młócką pomiędzy Pieńkowskim i Wójcickim, mogłoby spozycjonować go jako alternatywę. Tyle że cudowne dziecko bardzo chce, ale też nie wie, czy chce aż tak bardzo, by zaryzykować wyjście ze strefy komfortu na „Słowiance”.

Zderzenie Marcinkiewiczowych sprzeczności jest oczywiste. Tyle, że nie daje odpowiedzi na podstawowe pytanie: czego ten młody i zdolny człowiek chce, i czy potrafi o to zawalczyć ? Kolejne upokorzenia w Ratuszu znosił cierpliwie, i nie wiadomo, czy to zasługa politycznego obycia, czy raczej konformizm i wyrachowanie.

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...