Mógłby być dobrym
kontrkandydatem dla obecnego włodarza miasta, ale w roli „fightera” nie wypada
zbyt wiarygodnie. Dobrze to, i bardzo źle. Musiałby pokazać „pazurki”, wyjść z
cienia i odciąć się od wizerunku „ładnej lalki”. Wyborcy mogliby kupić narrację,
że wybierając prezydenta, decydują nie o tym, kto będzie rządził, ale co należy
zrobić, by miasto za 10-15 lat, miało coś więcej, niż tylko ładne drogi. By nie
było bankrutem, bez możliwości utrzymania już istniejącej infrastruktury.
Niełatwo jest sprzedać w polityce kogoś,
kto miał być cudownym dzieckiem na lokalnej scenie politycznej, ale nim się nie
stał. Mowa o Łukaszu Marcinkiewiczu,
który miał szansę być jeszcze lepszym, niż jego ojciec i wujowie.Poza dyskusją,
jego CV mogłoby być przedmiotem zazdrości dla równieśników: jest świetnie
wykształcony, pracował w biznesie, był wiceprezydentem, pełni funkcję
wiceprezesa ważnej dla miasta spółki.
Istnieją jednak politycy, lub kandydaci na
polityków, posiadający teoretycznie wszystko, co jest niezbędne w karierze –
szanowane i znane nazwisko, świetną prezencję, dyplomy, biznesowe obycie, ale
brak im politycznego testosteronu: przysłowiowego „power’u”, „kleju”, czy
jakkolwiek to nazwać. A także odwagi cywilnej, by zawalczyć, zamiast czekać, aż
ktoś zwycięstwo poda na tacy. Pojawiając się w 2014 roku u boku prezydenta Jacka Wójcickiego, stał się symbolem
powrotu do lokalnej polityki młodego pokolenia. Nadawał się na „ikonę” tego
zjawiska bardziej, niż sam Wójcicki, bo ten ostatni ani nie był młody, ani nie
reprezentował niczego nowego i świeżego, ani też nie wnosił swoją osobą
profesjonalizmu, z którym Marcinkiewiczowi jest do twarzy bardziej, niż
komukolwiek innemu nad Wartą.
Szybko jednak się okazało, że czegoś mu
brakuje. W przeciwieństwie do swojego ojca Mirosława
Marcinkiewicza, a także zasłużonych dla miasta wujów: ekspremiera Kazimierza Marcinkiewicza i eksradnego Arkadiusza Marcinkiewicza, sam nie
uzewnętrznił cech, które pozwoliłyby uznać, że potrafi walczyć. Łatwiej o
refleksję, że bliżej mu do stylu w którym przyjmuje przyznawane mu przez innych
role.
Otrzymał niedawno na tacy, od wielu
gorzowskich środowisk, kolejne danie – propozycję startu w wyborach na
prezydenta Gorzowa. Wiadomo, że bardzo by chciał, ale postawa bycia ”trochę w
ciąży”, czy też zjedzenia ciasteczka i wciąż go posiadania, poirytowała już
wszystkich, którzy jeszcze niedawno mogli być jego zapleczem.
Inna sprawa, że delikatnie mówiąc, nie
spodobało się to lokalnym liderom Platformy Obywatelskiej, dla których każdy
mądrzejszy i zdolniejszy, jest dużym zagrożeniem. Poważny błąd. Popierając
Marcinkiewicza, Platforma Obywatelska w Gorzowie, miałaby szansę na pokazanie
nowego oblicza, bo o zwycięstwo w tegorocznych wyborach, walczyć raczej będą
jedynie Wójcicki z Sebastianem Pieńkowskim.
Marcinkiewicz mógłby posłużyć tej partii jako wiarygodna „ikona” zmiany, nie
tylko pokoleniowej, ale również jakościowej. Szkopuł w tym, że to co jest dobre
dla partii i miasta, nie jest dobre dla gorzowskich liderów tej formacji: Krystyny Sibińskiej i Roberta Surowca.
Oczywiście, kandydatura Marcinkiewicza
niesie ze sobą sporo zagrożeń. Nie zabraknie pytań o jego wiceprezydenturę, i
rolę jaką odegrał w negocjacjach umów z firmą „Traumer”. Z drugiej strony, czas
przyznał mu rację, bo podyższając kary umowne, lub dłużej negocjujac z tą
firmą, ulice Warszawska i Walczaka, mogły by nie być zrealizowane nigdy.
Dyletanctwem wykazał się jego następca Artur
Radziński, on co najwyżej łatwowiernością, co i tak nie skończyło się jakąś
większą katastrofą. Inne wątpliwości, to kwestie natury moralnej – ludzie nie
ufają nielojalnym, a start przeciw byłemu szefowi, a dziś pośrednio pracodawcy,
będzie w jakimś sensie nielojalnością. Inne zagrożenie ? Atut, znane nazwisko,
może być być obciążeniem, bo wyborcy skłonni są do głosowania na matołów i
postacie groteskowe, niż te pare excellence, kojarzone z polityką i
doświadczeniem w niej.
Zagrożeń jest więcej, bo tylko Łukasz
Marcinkiewicz i Jacek Wójcicki wiedzą, co siedzi w „szafie”. W kampanii łatwo
zadbać o to, by jakieś drobne niedopatrzenie lub obsuwa, urosła do rangi
skandalu. Rywale zadbają o to, by każda taka sytuacja została przypomniana i
nagłośniona. Wójcicki jest „teflonowy”, i wszystko zdaje się po nim spływać, a
Marcinkiewicz „na froncie” nie był jeszcze nigdy. Dotychczas, zgrabnie unikał
większych ciosów, ale kampania rządzi się już innymi prawami – właściwie nie
obowiązują tam żadne prawa.
On sam, nie zarysował jeszcze nigdzie i nikomu
swojej wizji miasta, a więc trzeba wierzyć na słowo, że oprócz fajnego nazwiska
i zgrabnego curriculum vitae, za tą kandydaturą kryje się coś jeszcze. „Ładna lalka” – oceniła jego osobę, w
jednym ze swoich felietonów, aktywistka i działaczka na rzecz Romów Katarzyna Miczał. Są też tacy, którzy
widzieli go w akcji i są pełni podziwu. „Kiedy
ważyły się losy Woodstocku w Kostrzynie, bo tereny na którym się odbywa miały
być sprzedane, jako wiceprezydent wyciągnął wizytówkę i wręczając ją Owsiakowi,
niemal zaraportował gotowość współpracy” – opowiada jeden z polityków, mocno
promujący kandydaturę Marcinkiewicza.
Nie bez znaczenia byłoby wsparcie K.
Marcinkiewicza, który wciąż posiada nad Wartą siłę politycznego uwodzenia, a
gorzowskim PiS-owcom trudno by było go atakować, gdyż nie ma tu nikogo, kto nie
zawdzięczałby swojej kariery właśnie byłemu premierowi. Może najwięcej,
zawdzięcza mu minister Elżbieta Rafalska,
którą w 2005 roku wyciągnął z niebytu, wprost na stanowisko wiceministra.
Czy Marcinkiewicz mógłby wygrać ? Mogłby, gdyby w
to uwierzył, a nie jedynie kalkulował miękkie lądowanie. Nie rokuje dobrze
kandydat, który sam nie wie, czy chce kandydować. Zwykłe hasło „Jacek sobie nie
radzi”, podlane kampanijną młócką pomiędzy Pieńkowskim i Wójcickim, mogłoby
spozycjonować go jako alternatywę. Tyle że cudowne dziecko bardzo chce, ale też
nie wie, czy chce aż tak bardzo, by zaryzykować wyjście ze strefy komfortu na
„Słowiance”.
Zderzenie Marcinkiewiczowych sprzeczności jest
oczywiste. Tyle, że nie daje odpowiedzi na podstawowe pytanie: czego ten młody
i zdolny człowiek chce, i czy potrafi o to zawalczyć ? Kolejne upokorzenia w
Ratuszu znosił cierpliwie, i nie wiadomo, czy to zasługa politycznego obycia,
czy raczej konformizm i wyrachowanie.