Obniżenie politykom Prawa i
Sprawiedliwości wynagrodzeń, nie spowoduje odejścia fachowców i „fachowców”, bo
życie zawodowe dla polityki, poświęcają jedynie słabeusze, którzy poza polityką,
i tak by sobie nie poradzili. Wszyscy oni zarabiali znacznie mniej przed
objęciem stanowisk, niż obecnie, i nie chodziło im o nic innego, jak tylko
dorwanie się do „dojnej Ojczyzny”. Żaden z nich, bez polityki i politycznych
koneksji, nigdy nie zostałby zatrudniony na podobnym stanowisku w sektorze
prywatnym.
Teza, że polityków i szefów rządowych agencji
trzeba dobrze wynagradzać, bo inaczej do zarządzania w sektorze publicznym będą
trafiać najgorsi z rynku, jest fałszywa. Tak samo jak ta, że radni nie starają
się o mandat ze względu na całkiem wysoką dietę. Wystarczy wspomnieć, że w
Gorzowie tylko Jerzy Synowiec w
całości przekazuje rajcowskie uposażenie na cele społeczne i charytatywne. Resztę
trudno namówić nawet na niewielką zrzutkę.
„Dobre
zmiany dla gorzowian” – ogłosili na jednym z wyborczych bilbordów politycy
gorzowskiego PiS-u: Marek Surmacz, Robert Jałowy, Sebastian Pieńkowski, Mirosław
Rawa i Roman Sondej. Po
kilkudziesięciu miesiącach, trudno zarzucić im kłamstwo, bo każdemu z nich się
poprawiło, a pieniądze jakie od 2015 roku zarobili w sektorze publicznym, bez
szczególnych dokonań, i nie epatując nikogo swoimi „kwalifikacjami”, są tym,
czym dla biblijnych Izraelitów, była „manna z Nieba”.
Dorobili się na polityce ? Szukając odpowiedzi
należy zacząć od pewników. Po pierwsze – gorzowscy PiS-owcy nie popełniają
większych błędów politycznych, ale to dlatego, że bardziej od politryki,
interesują ich osobiste korzyści. Ich pozycje są pochodną pozycji minister Elżbiety Rafalskiej, a jej samej trudno
zarzucić interesowność.
Na tak debilny ruch, mogła wpaść tylko psołanka PO Krystyna Sibińska.
Chyba, że uznać za to faktury, jakie przed objęciem przez nią ministerialnej posady i później, wystawiał PiS-owskiemu europosłowi jej syn Tomasz Rafalski. Po drugie – każdy z PiS-owskich liderów nad Wartą wie, że „święta się skończą” i wolą w ciszy odkładać na czarną godzinę. Ich strategia, to zarabiać przez wazelinę, co oczywiście nie oznacza, że coś produkują, ale używają tej substancji do wchodzenia w tyłek ważnej protektorce.
Na tak debilny ruch, mogła wpaść tylko psołanka PO Krystyna Sibińska.
Chyba, że uznać za to faktury, jakie przed objęciem przez nią ministerialnej posady i później, wystawiał PiS-owskiemu europosłowi jej syn Tomasz Rafalski. Po drugie – każdy z PiS-owskich liderów nad Wartą wie, że „święta się skończą” i wolą w ciszy odkładać na czarną godzinę. Ich strategia, to zarabiać przez wazelinę, co oczywiście nie oznacza, że coś produkują, ale używają tej substancji do wchodzenia w tyłek ważnej protektorce.
Do rzeczy. Żaden z
PiS-owskich nominatów z bilbordu przy Strzeleckiej, głoszący „dobre zmiany dla
gorzowian”, przed objęciem funkcji, nie zarabiał więcej, niż po jej objęciu.
Dla przykładu, S. Pieńkowski w 2014 roku, a więc
przed wygraną jego partii i objęciem ważnej funkcji w Agencji Nieruchomości Rolnych,
zarobił w ciągu roku 16 200 złotych, wystawiając faktury temu samemu
europosłowi co T. Rafalski, a z tytułu prowadzonej działalności gospodarzcej,
wykazał stratę na poziomie 406 złotych. Gdyby nie dieta, byłoby ciężko, ale
dzięki PiS-owskiej wygranej w 2015 roku, rocznie otrzymuje już 153 tysiące
wynagrodzenia, i ponad 30 tysięcy nieopodatkowanej diety. Żyć, nie umierać, bo
temu gorzowianowi poiprawiło się, i to bardzo.
Inny gorzowianin, któremu los mieszkańców miasta
nad Wartą jest bliski, to Marek Surmacz – do niedawna komendant główny OHP, a
już wkrótce najpewniej nowy kierownik delegatury Narodowego Funduszu Zdrowia.
Biedaczyna, przed PiS-owską wygraną żył z diety
radnego na poziomie 21 tysięcy rocznie, która była wyższa, niż
milicyjno-policyjna emerytura w wysokości 20 282 zł. Więcej, była tak niska, że
Surmacza nie objęła ustawa obniżająca emerytury wszystkim tym, którzy pracowali
w komunistycznej Milicji Obywatelskiej. Odbił się na rządowej posadzie w OHP i
w sejmiku. 123 696 pensji w jednostce podległej minister Rafalskiej, i 31 769
sejmikowej diety – przy największej absencji na głosowaniach w historii, to
pieniądze, które poprawiły los tego gorzowianina.
Nie inaczej Roman Sondej, dzisiaj dyrektor
generalny Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego. Przed powołaniem na funkcję zarabiał
72 tysiące na 11 różnych umowach zleceniach i o pracę, z czego 20 tysięcy to
była rajcowska dieta, a dziś na konto wpływa ponad 150 tysięcy rocznie.
Podobnie Mirosław Rawa, jeszcze przed wyborami w 2014 roku zwykły „kadrowiec” w
gorzowskiej elektrociepłowni, który musiał dorabiać w biurze poselskim E.
Rafalskiej ( 1680 PLN), a dziś „biznesmen” z krwi i kości z pensją zbliżajacą
się do 200 tysięcy rocznie. Tylko niewiele mniej, wpływa na konto jego żony Ewy Rawa, która została Lubuskim
Kuratorem Oświaty.
Inaczej mówiąc – w Gorzowie polepszyło się całym
rodzinom. Wystarczy tylko należeć do Prawa i Sprawiedliwości. Wie o tym Robert
Jałowy, który przeżył największy „przełom finansowy”: z głodowej pensji 4226 złotych brutto, i drobnych
kwot wyciąganych z tytułu zasiadania w różnych radach społecznych, wskoczył na „level”,
gdzie rozliczające go urzędniczki skarbowe mdleją z zachwytu, bo w końcu
przekracza 120 tysięcy rocznie. A wszystko dzięki „apolitycznej” posadzie w publicznej
Telewizji Gorzów.
I można tak bez końca, by potwierdzić tezę, że
decyzja Jarosława Kaczyńskiego o
obnizeniu wynagrodzeń politykom, to żadna łaska – oni nigdy tyle nie powinni
zarabiać, bo nigdy tyle by nie zarobili w sektorze prywatnym. Tam się płaci za
wyniki i efekty, a nie za ilość zużytej wazeliny.