Gdyby w polityce liczyła się
autentyczność, i umiejętność wyrażania jej podczas publicznych wystąpień, znany
mecenas, społecznik i radny, byłby typowany do Oscara, Nagrody Nobla lub wszystkjich
innych wyróżnień, które zarezerwowane są dla jednostek absolutnie wybitnych. „Tumiwisizm”
mu nie smakuje, woli amerykańskie „Yes I Can”. Wydaje się jednak, że zderzył
się z gorzowską rzeczywistością: ambicje i „ambicyjki”, a chwilami po prostu
infantylizm. Nie posiadając ambicji samemu, oddał kapitański mostek mniej
doświadczonym...
...i dlatego statek o nazwie „Kocham Gorzów”, nie ruszył z impetem, jaki
był przez wielu oczekiwany. Doskonale ilustruje to rozmowa mecenasa Jerzego Synowca z red. Romanem Błaszczakiem w programie „Fabryczna
19” w Teleiwzji TELETOP i Radiu PLUS.
Synowiec nie opowiadał tam o „wioskach
potiomkowskich”, czy innych mistyfikacjach, które z łatwością kreują lokalni
politycy, ale jak mantrę mówił jedno: „Staram
się zmienić myślenie wszystkich mieszkańców o Gorzowie. Powinni to miasto
zacząć kochać i czuć, chodzić jego ulicami i widzieć brzydkie rzeczy, ale umieć
też doceniać te piękne”. Na co dzień, miałkość gorzowskich „elit” oswaja
żartem, ironią lub słowem „między oczy”, ale to on jest autentyczny, bo choć
stać go na to, by nie interesować się w mieście dosłownie niczym, traci własne
pieniądze i czas, na rzeczy o których inni nawet nie myślą.
Jesteśmy świadkami poważnej korekty politycznej,
która polega na tym, że naturalny lider i autorytet dla wielu środowisk w
mieście, ustępuje miejsca osobie bardzo kompetentnej i aktywnej, która na
autorytet musi jeszcze wiele lat pracować.
Komitet
pod patronatem Jerzego Synowca, mógł być i może jeszcze być, stadem pięknych zwierząt
w polityce, ale nawet najbardziej cukierkowa nazwa „Kocham Gorzów”, nie
przekształci wilków i wilczyce w owce. Nie dziwi więc, że krok w tył Jerzego
Synowca, szlachetny, bo w polityce spotykany nie często, przez wielu został
przyjety z irytacją i zdziwieniem. Wszyscy pogodzili się z faktem, że nie chce
być prezydentem, ale nikt nie spodziwał się, że wycofa się aż tak daleko. Tak
więc, szampan po odpaleniu słodkiego „Kocham Gorzów” - wywietrzeje, ale może
przyjść „kac”.
Kiedy raz założyło się komuś na głowę koronę, trudno będzie założyć po
wyborach obrożę. „Czyli kandydatem na
prezydenta będzie Marta Bejnar-Bejnarowicz?” – indagował red. Błaszczak. „Jest to możliwe, ale nie jest jeszcze
postanowione. Jeżeli kandydatem będzie Marta Bejnar-Bejnarowicz, to klub będzie
ją wspierał” – odpowiedział J. Synowiec.
Kiedy mleko się rozlało, bo rozlało się dla wielu trzymających kciuki za
inicjatywę Synowca, robienie z igieł wideł, nie ma sensu. Synowiec wierzy, że
po wyborach będzie tak, jak chce on, a nie jak myślą sobie stojący w dokach
startowych aktywiści. „Każdy w moim przyszłym
klubie będzie musiał robić tak jak ja, a więc nie po kasę, i nie po konfitury,
ale dla zmiany Gorzowa na miasto, w którym chce się żyć” – skonstatował radny,
ktory od lat całą swoją rajcowską dietę przekazuje na cele społeczne, a kilka
razy więcej, z osobistych dochodów.
Angażując się kilka lat temu w politykę, znalazł
klucz do wyobraźni mieszkańców miasta nad Wartą: nie trzeba opowiadać o
wielkich sprawach, dużych halach sportowych i przedsięwzięciach dla tysięcy
osób – trzeba dostrzegać rzeczy małe.
„Patrzę na
siebie i ludzi którzy mnie otaczają, a na listach będą nie tylko członkowie
klubu radnych, ale wielu naszych przyjaciół, których cechuje jedno: nie idą do
polityki, nie do pieniędzy i nie po diety. Oni chcą zmienić Gorzów, a ja jestem
tego najlepszym przykładem” – mówił w rozmowie z red. Błaszczakiem
Inna sprawa, że w mieście wielkości Gorzowa, budowanie komitetów wyborczych
wygląda, jak w starej anegdocie o Józefie
Stalinie. Polecił on pisarzowi Aleksiejowi
Surkowowi założyć Związek Literatów Radzieckich. Ten dostarczył mu listę
nazwisk kandydatów do organizacji. Stalin wziął kartkę, i wypalił: „Jak to towarzyszu, ten pisarz, ten
pederasta, ten alkoholik, ten oszust”. Na co poeta Surkow odrzekł: „Ale innych nie mamy”.
Na szczęście, do znanego mecenasa i
społecznika, garnie się wielu: mądrych, zasłużonych, doświadczonych i z
dorobkiem. Ważne, by zachować proporcje, bo początek jest słaby. Jest nadzieja,
i powiedział to u Błaszczaka sam Synowiec: „Patrzę
na siebie i ludzi którzy mnie otaczają, a na listach będą nie tylko członkowie
klubu radnych, ale wielu naszych przyjaciół, których cechuje jedno: nie idą do
polityki dla pieniędzy i diet. Chcą zmieniać Gorzów”.
Padł też temat Łukasza Marcinkiewicza, w roli
kandydata na prezydenta, ale odpowiedź interlokutora R. Błaszczaka, mówi
wszystko: „Kandydat nie bardzo wierzył w
swoje możliwości, a trudno kogoś przymuszać”. Tak, miał być „wunderwaffe”,
ale wyjście ze strefy komfortu wymaga odwagi. Niektórzy zwycięstwa oczekują podanego
„na tacy”...