Przejdź do głównej zawartości

Nowe media, inna polityka i mniej czasu na myślenie...


Tegoroczna kampania wyborcza wejdzie za chwilę w decydującą fazę, i będzie zaledwie preludium do dwóch następnych. Poza dyskusją, będzie to w lubuskiej polityce nowa epoka, pojawią się nowe pomysły, zastosowane zostaną nowe narzędzia. Tylko jakości będzie jakby mniej...

Dwudziestowieczny amerykański artysta Andy Warhol, słusznie onegdaj zauważył, że w niedalekiej porzyszłości „każdy szaraczek będzie miał swój kwadrans sławy”. Powstanie Internetu, blogosfery, for internetowych, a następnie portali społecznościowych, urzeczywistniło tę przepowiednię na każdej szerokości geograficznej – od Nowego Yorku, przez Władywostok, a na Gorzowie i Kłodawie kończąc. Jeszcze kilka lat temu, miejscem politycznego dyskursu w Lubuskiem, było głównie forum „Gazety Wyborczej”, później „Gazety Lubuskiej”, i na tych forach był każdy, kto chciał coś przekazać poza nurtem głównych mediów.

To juz przeszłość. Na naszych oczach zmienia się komunikacja polityczna, która coraz większym łukiem omija media tradycyjne. Jeśli są one politykom do czegoś potrzebne, to głównie po to, by materiał z Radia Gorzów lub Teletop, mógł być później forwardowany do odbiorców na portalach społecznościowych.
       
        Za sprawą Internetu spełniło się marzenie wielu polityków, tych ważnych z mandatem posła lub senatora, ale również setek anonimowych dotychczas radnych miast, miasteczek i gmin. Nie muszą czekać, aż napisze o nich „Gazeta Lubuska”, lokalny portal lub gazetka parafialna, ale mogą dotrzeć ze swoim przekazem do konkretnych wyborców. Ale to trzeba umieć. Spot wyborczy Jacka Wójcickiego sprzed czterech lat obejrzało na YouTube ponad trzy tysiące osób, jego główny konkurent Tadeusz Jędrzejczak takiego nie posiadał wcale – bo jego sztabowcy błędnie uznali, że nie potrzebuje – ale ten z jego wyborów do Senatu, obejrzało zaledwie 269 osób. Dlaczego ? Bo ten Wójcickiego jest prosty, bez dydaktyki i wizjonerstwa, również bez treści, za to fajnie się go słucha.

               Tym samym, powiedzenie „nie nauczysz starych psów nowych sztuczek”, należy uznać za błędne i strawestować, mniej więcej tak: „stare psy uczą się nowych, a młode starych sztuczek”. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Prezydent Wadim Tyszkiewicz, poseł Jerzy Materna czy gorzowski radny Jerzy Synowiec, to królowie internetu. Pływają w nim jak rekiny, i potrafią przyciągnąć uwagę z zasięgiem do kilkunastu tysięcy odbiorców. Trudno zarzucić brak medialnego obycia marszałek Elżbiecie Polak, radnemu Jackowi Budzińskiemu, czy prezydentowi Januszowi Kubickiemu. Wszyscy oni zrozumieli, że świat komunikacji politycznej, w którym politycy poruszali się ponad głowami obywateli w regionalnych rozgłośniach, telewizjach i gazetach, z minimalną partycypacją obywateli – ot, jedynie przy okazji „otwartych mikrofonów” i na forach internetowych, odszedł w zapomnienie.

               Kiedyś każdy z ich wyborców rozpoczynał dzień od wycieczki do kiosku po gazetę. Budząc się Anno Dominii 2018, wciskają iPhona, przeglądają portale społecznościowe, a dopiero później strony regionalnych mediów. „Nie czytam <Gazety Lubuskiej>” – oświadczył kilka tygodni temu na antenie Radia Gorzów wicemarszałek Tadeusz Jędrzejczak. Jeszcze kilka lat temu, byłby to przejaw totalnej ignorancji, a nawet, coś w rodzaju politycznego samobójstwa. Nie dzisiaj, bo Jędzrzejczak bez problemu komunikuje się z wyborcami w sieci.

               Media tradycyjne mają swoje oddziaływanie, ale tylko za pośrednictwem tych, którzy udostępniają ich materiały w sieci. 11 procent słuchalności Radia Zachód w regionie, robi wrażenie, ale już 0,5 procenta w Gorzowie, wywołuje co najwyżej uśmiech politowania. Wyniki oglądalności TVP Gorzów lepiej pominąć milczeniem, bo są dowodem na to, że pod szczytnym hasłem misji publicznej, można marnotrawić miliony. Szkoda, bo potencjał ludzki w tej stacji jest imponujący.

               Dziennikarstwo się zmienia, choć nie zmieniają się nawyki polityków. Ich komentarze i opinie, które chcieliby zamieszczać na portalach, to często „kule w płot” oderwane od rzeczywistości. Owszem, można utyskiwać na odbiorców, że są mało wymagający intelektualnie, ale polityka ma coś z „fishingu”, a zatem, polityk nie powinienm na haczyk – którym jest medialny przekaz, zakładać tego co sam lubi, ale to co lubią ryby z wyborczego „stawu”. Pytania jednak są: co było pierwsze, kura czy jajko ? Kto pierwszy obniżył poziom dziennikarstwa – odbiorcy, a potem dostosowali się do tego dziennikarze? Czy może było odwrotnie – goniący za klikalnością dziennikarze, chcący być tacy jak ich koledzy z Warszawy, obniżyli poziom swoich materiałów, by przyciągnąć uwagę odbiorców?

               Nie da się ukryć, że we współczesnej komunikacji politycznej, sporo jest teatralizacji. Słaby aktor szybko zostanie zdekonspirowany, i to nawet w tak rachitycznych mediach jak w Lubuskiem. Zresztą, kampanii wyborczych się nie wygrywa, to przeciwnicy ją przegrywają. Powody mogą być duże i poważne, ale również błahe. Dla przykładu, agresja na wizji, zawsze obraca sie przeciw atakującemu, i o ile można to ukryć w radiu, to transmisja rozmowy z Robertem Surowcem na Facebooku, a także jego chamski atak na dziennikarza, nie zostanie obojętna dla jego potencjalnych wyborców. Stare błędy mają długie cienie, a media społecznościowe wydłużają je jeszcze bardziej.

W dotychczasowych mediach, o tym czy potencjalni wyborcy kogoś polubią lub nie, decydowało 5-7 sekund. W świecie mediów społecznościowych, czas ten został znacznie skrócony, a przycisk „dalej”, może zostać wciśnięty już po 1-2 sekundach. To działa niemal jak na portalu randkowym, chwila i już wiadomo, czy chcemy o niej lub o nim przeczytać coś więcej. „Świat zwariował!” – ktoś powie. Nic z tych rzeczy. Po prostu do przeczytania, odsłuchania i obejrzenia jest tak wiele, że na nudę w sieci nie ma miejsca. Nowe media wyszły wyborcom – jako konsumentom, a także politykom – jako twórcom, naprzeciw ich potrzebom. A więc: „dalej”, i następny profil, następony filmik, następna audycja, nastrępne zdjęcie, następony news.

Politycy próbują to wykorzystać, i pewnie dlatego dostajemy w ostatnich miesiącach po kilka lub kilkanaście zaproszeń na Facebooku.

 Oto szykowane są lokalne „farmy lajków”, które zostaną uzyte już za kilka tygodni. Po co ? By pod postami tworzyć wrażenie, że dana idea lub pomysł, mają wręcz masowe wsparcie. Po to, by „zakrzyczeć” przeciwników. I wreszcie po to, by forwardować publikowane materiały. Prymitywne, ale skuteczne w czasach, gdy odbiorcy nowych mediów nie mają własnego zdania, i sugerują się tym, czy opinię kandydata, wspierają także inni. I jeszcze ta możliwość anonimowej krytyki: gdzie półinteligenci krytykują ludzi z tytułami naukowymi, ludzie bez zawodowego doświadczenia wymądrzają się o kwalifikacjach profesjonalnych urzędników, a dłużnicy i naciagacze, robią za PR-owców partii z "wolnością" w nazwie.

Albo inny trik, będący dzieckiem nowych mediów. Po co na niszowym portalu mPolska, którego współtwórcą jest doradca prezydenta Gorzowa Adam Piechowicz, materiał pt. "Klan Marcinkiewiczów ku zmartwychstaniu?”. Przecież tego portalu nikt prawie nie czyta. Ale forwardują ten tekst liderzy opinii, a piszący te słowa o nim wspomina, całkiem niepotrzebnie robiąc mu reklamę i rozpowszechniając w ten sposób bzdurę o najbardziej zasłuzonej dla miasta rodzinie.

               Generalnie. Można się irytować na nowe media i nowych, często anonimowych twórców internetowych, ale lepiej z nimi zyć dobrze. Wielu, choć swoja aktywność łączą z pracą zawodową w innych miejscach, czytelników ma więcej niż niejeden dziennikarz z „papieru”. Takie czasy.

            Ale, ale...

          Internet spłaszczył komunikację polityków z wyborcami, co powoduje iż kontakt z nimi jest łatwiejszy, niż za pośrednictwem mediów tradycyjnych. W takim regionie jak Lubuskie, mocno i szybo się starzejącym, nie można zaniedbać elektoratu tradycyjnego. Mimo najszybciej rozwijającego się tu Internetu, wciąż wielu jest wykluczonych z sieci. Nie wszyscy korzystają z Facebooka, ale chetnie przeczytają darmową gazetkę. Zielona Góra, Gorzów czy Żary i Żagań, to nie Warszawa, Wrocław czy Poznań. 

       Warto o tym pamiętać, przygotowując wyborcze strategie na pierwszy sezon wyborczy.


Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...