Jeszcze
nigdy tak słabi kandydaci nie ubiegali się o tak ważny dla przyszłości Gorzowa
urząd. Pretendenci z łapanki lub wyniku partyjnych gierek. Dziwne obietnice,
tony banałów, płytkie emocje, prostacka demagogia – oto jak będzie wyglądała tegoroczna
kampania wyborcza. W kandydackim peletonie ludzi wypranych z wizji, właśnie
wizje będą największym wrogiem.
![]() |
FOT.: Gorzow.pl/PO/Facebook |
To jest jakieś osiągnięcie – tegoroczne wybory
niczym mieszkańców Gorzowa nie zaskoczą, bo wygra je urzędujący prezydent.
Tak było w mieście nad Wartą przez szesnaście lat,
i poza dyskusją, tak pozostanie przez kolejne pięć. Jego kontrkandydatami będą
dyżurni krytycy, i dlatego nikt nie zaproponuje wizji na miarę tych Tadeusza Jędrzejczaka, czy Jacka Bachalskiego, sprzed lat.
Pierwszy widział miasto stojące na filarach Centrum Edukacji Zawodowej, Centrum
Edukacji Artystycznej oraz szkoły wyższej bez nadęcia bycia akademią, ale z
unikalnymi kierunkami. Drugi, jak przystało na spełnionego polityka i
przedsiębiorcę, chciał by Gorzów był bramą Chin do Europy, i postawił na edukację
niemasową, ale profesjonalną.
Ludzie wolą jednak swojskość. To smutne, że przez
28 lat samorządu w ponadstutysięcznym mieście, nie pojawił się nikt, kto
widziałby Gorzów dalej niż sięga kadencja. „Głębokie” przemyślenia płytkich
polityków, nigdy nie będą wysokich lotów. Spójrzmy subiektywnym okiem na to, co
czeka nas podczas jesiennej kampanii wyborczej. Kandydatów będzie
najprawdopodobniej czterech, choć może pojawić się niespodzianka...
Warto jednak zajrzeć za parawan słów i gestów kandydata
PiS
On sam, coraz bardziej wygładza swój wizerunek, i
to trzeba mu oddać na plus, bo zauważają to dosłownie wszyscy. To już nie to
samo opakowanie, co kilkanaście miesięcy temu. Nie ma już Pieńkowskiego gbura i
chama, ale jest miły, uprzejmy i uśmiechnięty samorządowiec, którego urzędnicy
zaczynają wręcz nie poznawać. Dzisiaj jest już wytuningowany także pod gusta
mieszkańców spoza elektoratu PiS.
Warto jednak zajrzeć za parawan słów i gestów. Co
widzimy ? Hasło kandydata: „Mamy władzę w
Warszawie, to załatwimy dla miasta”, jakoś nie przekonuje, bo oznacza, że
jak ją stracą, to nie będą potrafili załatwić. Cóż nam proponuje geniusz
Pieńkowski ? Miejskie „becikowe” w kwocie 1000 złotych. Czytajmy – kolejny
stały wydatek w budżecie miasta, który będzie balastem na lata. To wszystko, to
przepis na to, jak iść drogą w przeciwnym kierunku, niż trzeba. Problem w tym,
że to zaledwie przystawka do prawdziwej katastrofy, którą byłyby rządy PiS-u
nad Wartą.
„575
milionów już trafia dzięki nam do Gorzowa” – konstatuje kandydat, po czym
dodaje, że wliczył w to również środki z „500+”. Słynny cytat z filmu Barei, że
jest „prawda czasu i prawda ekranu”,
pasuje tu jak ulał. W filmowej scenie przypięto kotu uszy, by udawał zająca, a
w narracji gorzowskiego PiS-u, rządowemu programowi przypieto metkę „Made in
Hawelańska”, by pozorował zasługi radnego w odblokowaniu strumienia pieniędzy
dla miasta.
Kandydowanie przewodniczącego Rady Miasta ma
jednak szerszy wymiar polityczny. Dla lubuskiego PiS-u, Elżbiety Rafalskiej i całej reszty z Hawelańskiej, sytuacja rozwija
się korzystnie. Kandydat Pieńkowski wyborów nie wygra, a z drugą porażką z
rzędu, łatwo będzie mu przypiąć łatę niewybieralnego. Pieńkowski z wyborczego
wozu w 2019, PiS-owskim koniom lżej.
Młody
starzec z poukładanym życiem
Niełatwo jest sprzedać w wyborach prezydenckich
kogoś, kto kiedyś miał być cudownym dzieckiem gorzowskiej Platformy
Obywatelskiej, a dzisiaj jest „młodym starcem”, który jak mantrę powtarza coś,
w co chyba sam nie wierzy: „Ja nic nie
muszę”. Tak właśnie jest z Robertem
Surowcem, który dobrze zapowiadał się już wiele lat temu, ale od zawsze
czegoś mu brakuje: charyzmy lub przysłowiowych „jaj”. Kiedy sobie to uświadomi,
to za bardzo chce, i czegoś jest znów za dużo.
„Kandyduję
bo...” – indagował go w Radiu Gorzów red. Bogdan Sadowski, na co ten stwierdził: „To była trudna decyzja, bo ja mam poukładane życie. Osobiście byłoby mi
wygodniej. I w zasadzie, to uznałbym, że mi jest w życiu dobrze, ale uważam, że
Gorzów stać na więcej”. Lepszą receptę na wyborczą katastrofę,
demobilizację elektoratu i zwolenników, w nowożytnej historii Gorzowa dał tylko
Mirosław Rawa, który w 1997 roku nie
dostał się z pierwszego miejsca do Sejmu z list AWS, choć dostali się wszyscy z
drugiego, trzeciego i czwartego. Można odnieść wrażenie, że z M. Rawą w tym
obszarze łączy go wszystko, oprócz koloru włosów.
Póki co, Surowiec zarysował kierunek swojej
kampanii, pozując na wkurzonego mieszkańca Gorzowa, choć w rzeczywistości
mieszka w Kłodawie, który cierpi na niedostateczne tempo rozwoju miasta, i
czuje to tak samo jak zwykli mieszkańcy. Niestety nie wypada w tej roli zbyt
wiarygodnie. Co prócz tego ? Typowa mantra człowieka zawiedzionego, że kariery
polityczne porobili wszyscy dookoła, ale nie on.
Po latach robienia posępnych min i braku realnych
sukcesów, w tegorocznych wyborach, nawet gdyby miał od Boga otrzymać dar
chodzenia po Warcie, obserwatorzy nie będą go podziwiać, ale mówić: „On nawet pływać nie potrafi!”. Jedyne na
co może liczyć, to jak w filmie „Fałszywy senator”, że ludzie będą go mylili z popularnym
i zasłużonym Jerzym Synowcem.
Niezależnie od tego, co jeszcze powie R. Surowiec
do listopadowych wyborów, Jacek Wójcicki i Sebastian Pieńkowski, mogli tylko
marzyć o tak słabym kandydacie Platformy Obywatelskiej.
Gdyby
zakochani w Gorzowie potrafili zrobić „Wow!”, a Marta wykonała krok w bok.
Z urzędującym prezydentem nikt nie wygra, ale
ludzie z komitetu „Kocham Gorzów”, mieliby większe szanse na dobry wynik swoich
kandydatów do Rady Miasta, gdyby sięgnęli po osobę zupełnie niekojarzoną z
Ludźmi dla Miasta. Kogoś, kto spowodowałby duże: „Wow!”, „O kurcze !”, „Co to za jeden?!”, i był potwierdzeniem,
że ten komitet jest rzeczywiście nową jakością, a nie przystawką do mecenasa Jerzego
Synowca. Taki kandydat nie wygra, ale swoją rolę spełniłby perfekcyjnie.
Najlepiej, gdyby była to kobieta.
Mogliby w wiarygodny sposób odciąć się od tego, co
wyprawiali działacze LdM w czasach dobrych relacji z Jackiem Wójcickim, a także
później, gdy strony się pokłóciły. Przecież znajdą się tacy, którzy zadbają, by
przypomnieć wszystkim, że to Marta
Bejnar-Bejnarowicz krytykowała najmocniej Tadeusza Jędrzejczaka, a jak nie
dostała tego co chciała w Ratuszu, to zaczęła krytykować również Wójcickiego.
Nikt nie zapomni przypomnieć sławnej listy zwolnień w Urzędzie Miasta, którą
przekazała prezydentowi, ani zleceń z wolnej ręki dla jej męża, co było zgodne
z prawem, ale niesmak pozostał. Czy ktoś nie przypomni tego, że rewitalizacyjne
zlecenia w Gorzowie otrzymywała firma Pronobis Studio z Bytomia ? Dziwnym
trafem prowadzona przez męża szefowej Kongresu Ruchów Miejskich, gdzie
gorzowianka jest jej zastępczynią.
Paskudny charakter, to już inny, i chyba
największy, problem tej kandydatki. Prawdziwy talent Bejnar-Bejnarowicz polega
na umiejętności zaprzęgnięcia do lokalnej polityki emocji, które rozbudza i
podscyca z wprawą Doroty Rabczewskiej.
Potrafi w ten sposób zwrócić uwagę wszystkich, na rzeczy ważne i mniej ważne, a
przy tym jest zawsze kompetentna. Jest bardzo dobrą radną, i niech tak
zostanie, niedosyt jest lepszy od przesytu, a lepsze jest wrogiem dobrego.
Dzisiaj działacze „Kocham Gorzów, pławią się światłem odbitym od Jerzego
Synowca, i nie powinni na siłę ubierać swojej liderki w prezydencki kostium, w
którym się spoci i zmęczy, a i tak nic z tego nie wyjdzie. Pasażer na gapę
powinien znać swoje miejsce w wagonie.
Flirt ze swojskością i strategią „w sam raz” to szaleństwo
Wyborcy prezydenta Wójcickiego, to ludzie których
nie interesują polityczne wojenki. Nie podniecają się tym, kto i co powiedział
w porannej rozmowie Radia Gorzów – bo ich nie słuchają, ani nawet nie zwracają
uwagi na internetowy hejt – bo banują znajomych, którzy na portalach
społecznościowych uprawiają politykę. Nie znają się na procedurach
przetargowych - i nie potrzebują wyjaśnień w sprawie opóźnień. Ich jedynym
miernikiem oceny włodarza, są konkretne działania, a rozkopany Gorzów i wiele
inwestycji już zrealizowanych, to dla nich wystarczające powody, by nie
zmieniać konia w trakcie biegu.
Prezydent Wójcicki doskonale to wie, i dlatego śpi
spokojnie. Wie, że jego kontrkandydaci garnitur zatroskanych o miasto zakładają
tylko przed wyborami, a mieszkańcy ten fałsz wyczuwają na odległość. Robienie z
igieł wideł – z opóźnień inwestycji, które i tak zostały zrealizowane – to nie
jest wystarczający pomysł na pokonanie Wójcickiego w wyborach. Krytyka za brak
Centrum Edukazji Zawodowej i Biznesu lub jakiejkolwiek wizji miasta za dekadę
lub dwie ? To ich przerasta, podobnie jak i samego prezydenta, a w jeszcze
większym stopniu, jego marne otoczenie i doradców.
Flirt ze swojskością i strategią „w sam raz” to
szaleństwo, ale póki co, pozostaje faktem. Będzie tak do czasu, aż nie pojawi
się lider, który będzie umiał narysować wyborcom w głowach wizję miasta, która
im się spodoba. Dzisiaj podoba im się wizjonerski prezydent, który żadnej wizji
nie miał i raczej mieć już nie będzie. Ale potrafi o wizjach opowiadać, bo jego
kontrkandydaci nie mają ani jednego, ani drugiego...