Przejdź do głównej zawartości

"Zjednoczona Prawica" na wirażu.

PiS próbuje wymyślić się od nowa, przynajmniej organizacyjnie. Do 15 czerwca w Lubuskiem powstaną dwa lub trzy autonomiczne okręgi, którymi zarządzać będą wyznaczeni przez władze krajowe pełnomocnicy. Oby nie było tak, że nowe struktury utrwalą stare konflikty i patologie.



Pandemia oraz wojna, ale przede wszystkim zbliżające się wybory do Sejmu, Senatu i samorządowe, zmieniają politykę także w rejonie Warty i Odry. W Gorzowie i Zielonej Górze nic się raczej nie zmieni: Elżbieta Rafalska i Marek Ast nie pełnią funkcji ministerialnych, ani w prezydium Sejmu i Senatu – będą więc mogli sprawować funkcje pełnomocników. Pod warunkiem, że nie padną ofiarą wewnątrzpartyjnych rozgrywek. Te zaś są w lubuskim PiS na porządku dziennym.

Tu już nie ma karier przez wazelinę – jak w pierwszej kadencji. Jest za to brutalna walka buldogów. Bynajmniej, już nie pod dywanem. Rafalska i Ast mają swój fun club, a zatem w walce o wpływy, gołych mieczy wysyłać sobie nie muszą. Jest jednak garstka drugorzędnych postaci, którzy na strukturalnych zmianach chcieliby wypłynąć.

Kłopot w tym, że Ast z Rafalską są mocno zajęci: pierwszy jest filarem ustawodawczych inicjatyw w Sejmie, a byłą minister absormuje praca w Brukseli.

Dożynki jeszcze przed sezonem

Szukanie odpowiedzi w temacie kondycji Zjednoczonej Prawicy w Lubuskiem, należy rozpocząć od tego, że dobrze już było. Działacze regionalni zachowują się tak, jakby wszystko miało trwać wiecznie i o nic nie trzeba się już starać. Wszystko zostało w Gorzowie i Zielonej Górze załatwione, a role są rozdane. Pozostało boksować się między sobą.

Najlepszym tego dowodem jest celny strzał w gorzowskiego „szeryfa” Marka Surmacza. Zrobił w ostatnich latach niebywałą karierę, ale też mocno się zmienił. Wszystkie zalety tego doświadczonego polityka szybko się wyczerpały, a ideały są już tylko parawanem. Przeskakując z instytucji do instytucji, postawił na zarabianie. Prokuratura wszczęła właśnie postępowanie sprawdzające, czy pracując w Inspektoracie Ochrony Środowiska pobrał nienależne mu pieniądze. Sam zainteresowany zasugerował, że za jego odejściem z instytucji stoi minister Zbigniew Ziobro, a oskarżenia spreparowali dawni funkcjonariusze SB. Problem w tym, że ta sprawa to tylko jeden z wielu podobnych „grzeszków” polityka PiS. Koledzy z partii, na kilka miesięcy przed wyborami, odgrzeją wszystkie.

Sygnałem alarmowym, że coś niedobrego dzieje się w lubuskim PiS, jest pozbawienie pracy w Krajowym Ośrodku Wsparcia Rolnictwa Sebastiana Pieńkowskiego. Łatwo nie miał nigdy, ale to były kandydat na prezydenta i senatora tej partii; potraktowany został jak szeregowy działacz. Wszyscy łapią się za głowę, bo po eksminister Elżbiecie Rafalskiej, to jeden z niewielu polityków, który ma na swoim koncie osobisty sukces - mowa o atrakcyjnych nieruchomościach, którymi dzisiaj Gorzów może kusić największych inwestorów. Ogrzać przy tym sukcesie chciałoby się wielu, ale bezsprzecznie jest to zasługa Pieńkowskiego.

                Kilka tygodni wcześniej za burtę próbowano wyrzucić starostę Magdalenę Pędziwiatr. Ostatecznie uratowała skórę, choć w kuluarach słychać, że we wrześniu temat wróci i tym razem szable są już policzone. Ta ostatnia dała powody do wątpliwości w szeregach PiS, ale przy zarzutach wobec innych działaczy, były to raczej dziecinne igraszki. Prawdziwym powodem była zasada: tnij kłosy wysoko rosnące. Inaczej mówiąc, jeśli ktoś wyrasta za szybko i za wysoko, należy go przyciąć. Całkiem niepotrzebnie swój autorytet w sprawę zaangażowali: nie tylko wojewoda Władysław Dajczak oraz poseł Elżbieta Płonka, ale również lubiana i szanowana nad Wartą E. Rafalska.

 Do największych beneficjentów „pogrzebu” Pieńkowskiego, Surmacza i Pędziwiatr, należeć będą dawni związkowcy z nauczycielskiej „Solidarności”: Elżbieta Płonka, Mirosław Rawa i szykujący się do politycznego come back’u Roman Sondej, dziś dyrektor generalny Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego. Na „swój zachowek”, po politycznym życiu eksminister Rafalskiej, liczy jej syn Tomasz Rafalski, na co dzień radny miejski, doradca wojewody i beneficjent rządów PiS w wielu innych miejscach.

               Na Południu nie lepiej. Pierwszą ofiarą wewnętrznych wojenek, jeszcze w poprzedniej kadencji, był wicewojewoda Robert Paluch. Już po czasie, wielu rozmówców NW przekonuje, że tutaj „cynglem” było środowisko gorzowskie, ale sam zainteresowany też dostarczał amunicji.

 Inną ofiarą wewnętrznych rozgrywek w Zjednoczonej Prawicy na Południu był Piotr Barczak. Powołany na komendanta lubuskiego OHP, ale odwołany z tej funkcji na rzecz ludzi Jarosława Gowina. Tu w Lubuskiem,  to były przede wszystkim osoby skupione wokół skompromitowanego radnego z Gorzowa Roberta Anackiego. O tym ostatnim słuch już zaginął, a Barczak wrócił na dawną pozycję. Zły to ptak, co własne gniazdo kala, dlatego Anacki nie wróci już nigdzie – przynajmniej na prawicy.

               W Lubuskiem to opozycja pachnie władzą

               A co z resztą? Im bliżej wyborów, tym bardziej działacze PiS uświadamiają sobie, że ich nienaturalny status materialny oraz społeczny, ma swoją genezę oraz początek; biorą się one z przynależności do partii.

Na kilkanaście miesięcy przed wyborami, więcej sensu jest w byciu wiernym ludziom wpływowym, a także brutalnym wobec ich ewentualnych konkurentów. Stąd się biorą przysłowiowi żołnierze, których nie zobaczymy na listach do parlamentu, ale do samorządu już tak. Tu nikt nie odda pola bez walki, a liderzy poszczególnych koterii: towarzyskich, tematycznych oraz interesariusze, już dali sygnał, aby surmy wezwały wojsko z odległych gmin, miasteczek i powiatów do walki o pozycje.

Wbrew temu, co uwielbiają głosić za swoimi krajowymi liderami przedstawiciele partii opozycyjnych wobec PiS, rządzący nie wszystko robią źle. W Lubuskiem bywa tak, że sporo robią lepiej, niż rządząca regionem Koalicja Obywatelska z PSL oraz lewicą.

Teoretycznie politycy opozycji mają tu nawet gorzej niż PiS. Choćby dlatego, że w naszym regionie to ludzie PO, PSL i Nowej Lewicy pachną władzą oraz związanymi z tym przywilejami; bardziej niż gdziekolwiek indziej. Hasła odnowy polityki po rządach Zjednoczonej prawicy nie będzie brzmiało wiarygodnie w ustach tych, którzy tą politykę od kilkunastu lat psują w województwie lubuskim.

               Jest pewne „ale”... Problemem jest wiarygodność czołowych polityków PiS w regionie, a także zdolność do dyskontowania słabości i wpadek Koalicji Obywatelskiej na skalę, która przebije się poza wąskie grono zainteresowanych.

Afer i eferek do nagłośnienia jest wiele, ale brakuje umiejętności ich wyeksponowania. Udało się w programie Anity Gargas z wątpliwościami wokół wypadku posła Waldemara Sługockiego, ale jest tego dużo więcej. Żeby nie szukać daleko: finansowanie prywatnych mediów z publicznych pieniędzy marszałkowskich spółek oraz budżetu województwa, bony wsparcia dla przedsiębiorców, przyłapanie radnego Jerzergo Wierchowicza na łamaniu przepisów antykorupcyjnych, upolitycznienie regionalnych instytucji od prezesa do sprzątaczki włącznie. To jednak polityczna technologia, której „didżeje” z radia nie ogarniają i nie zrozumieją; potrzeba profesjonalistów. Tych jest więcej po stronie partii opozycyjnych; prawica śpi.

Brak nowych twarzy oraz intelektualnej świeżości

Dotkliwy wydaje się brak nowych twarzy na lubuskiej prawicy. Hierarchia starszeństwa wydaje się tu być sztywna jak w monarchiach. Wszystkie atuty i tematy, na których do tej pory PiS zbijał w Gorzowie i Zielonej Górze kapitał polityczny – takie jak popularność i skuteczność eksminister Elżbiety Rafalskiej, wrażenie jedności w partii oraz sprawność w pozyskiwaniu pieniędzy dla lubuskich samorządów, od kilkunastu miesięcy nie wywołują już politycznych emocji; znormalniały i przejadły się.

Dlaczego? Ponieważ brakuje świeżych twarzy, które mogłyby być ambasadorami kolejnych przedsięwzięć PiS. Więcej jest generałów i pułkowników z ranami na twarzy, niż emanujących energią i chęcią walki oficerów średniego oraz niższego szczebla. Pocieszeniem dla prawicy może być to, że w lubuskiej PO wcale nie jest lepiej.

Politycy PiS w Lubuskiem mogą sobie pozwolić na ignorowanie partnerów. Wiedzą, że poza wicewojewodą Olimpią Tomczyk-Iwko, Łukaszem Mejzą oraz Heleną Hatką, koalicjanci z Solidarnej Polski oraz Partii Republikanie, nie mają nikogo ze znanym nazwiskiem. Ciężko pracuje Sławomir Giżycki, któremu trudno odmówić sprytu, umiejętności i wpływów, ale to wciąż mało. Rezerwuarem osobowości mogłyby być samorządy – tu prawica ma kilka wybitnych osobowości: od burmistrza Bartłomieja Bartczaka z Gubina, przez burmistrzów: Rzepina Sławomira Dudzisa i Witnicy Lubomira Fajfera, a na staroście sulęcińskim Tomaszu Jaskule kończąc. Lista jest dłuższa, co najmniej kilkudziesięciu, ale tylko niektórzy związani są bezpośrednio z PiS.

Działacze obawiają się, a niektórzy nie mają wątpliwości, że starzy wiarusi z PiS zrobią wszystko, aby kluczowe miejsca na listach przypadły działaczom PiS, a nie koalicjantom ze Zjednoczonej Prawicy. Podobno nie ma przypadków, są tylko znaki. Czego znakiem jest to, że gdy w lutym środowisko PiS organizowało w gorzowskiej filharmonii konferencję pt. „Silna Polska, Silną Gospodarką”, to pomimo faktu, że była to impreza otwarta, ludziom z partii koalicyjnych w Zjednoczonej Prawicy odmówiono udziału. Podobno z powodu braku miejsc, choć FG nie była wypełniona nawet w 30 procentach.

Niepokojącyh sygnałów jest dużo więcej. Dlatego nikt nie ma wątpliwości, że nie inaczej będzie z listami wyborczymi.

Co dalej?

Trup w partyjnych kanciapach będzie się po wakacjach słać gęsto. To po pierwsze – bo jak się nie może być od kogoś lepszym, to trzeba podłożyć mu świnię. Słabość środowisk prawicowych w regionie jest oczywista, ale tak samo było z Platformą Obywatelską u schyłku jej rządów w 2014 roku. Działacze z lubuskiego zostali dyrektorami, prezesami lub otrzymali miejsca w radach nadzorczych spółek. Po 7 latach i na rok przed wyborami zabrakło chętnych do pracy u podstaw – w partyjnych kołach, z zaprzyjaźnionymi organizacjami i za darmo, bo za wizytę na zebraniu z 7 działaczami partii nikt diety nie wypłaci.

Część problemu polega na tym, że podwyżki rajcowskich diet rozochociły nawet tych, którzy polityką nigdy się nie interesowali. Dzisiaj dostrzegam za to, jak nigdy wcześniej, że każdy chce się załapać gdziekolwiek – do gminy, miasta, powiatu lub województwa, aby tylko dostać te trzy i pół tysiąca przez pięć lat. Oczywiście dla prawicy stawka jest dużo wyższa – chodzi o władzę w kraju i ewentualne konsekwencje przegranej.

Dawni „wykluczeni” z prawicy są już dzisiaj „klasą średnią”; nie chcą stracić tego, co mają – a mają dużo. Będzie się działo.

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...