Przejdź do głównej zawartości

Jak zaufać sędziemu, gdy w niedzielę klaszcze na atyrządowej manifestacji, a we wtorek wyrokuje w sprawie PiS-owca?

W sprawie tak zwanej „praworządności” nie jest tak, że jedni mają absolutną rację, a drudzy nie mają jej wcale. Mało kto rozumie o co chodzi. Dlatego opozycja temat rozgrzewa do czerwoności – bo nie musi się wysilać.



          Wszystko jest szyte grubymi nićmi - taki pic na wodę i fotomontaż. Punktem wyjścia do rozważań jest smutna refleksja, że sędziowie weszli w buty polityków. Gołym okiem widać, że sprawa jest szyta grubymi nićmi. Nie da się wykluczyć scenariusza, że za rok wielu ze znanych sędziów znajdzie się na listach wyborczych. Obserwuję wszystko od pierwszych protestów przed sądem na Mieszka I. Przecierałem oczy ze zdumienia: sędziowie, którzy powinni pełnić swój urząd godnie i w imieniu nas wszystkich, zachowywali się jak rasowi politycy.

            W Warszawie było i jest jeszcze gorzej - odcięto wszystkie cumy od niezależności, a sędziowie zaczęli konkurować na celebryctwo z politykami. Bardzo im się to spodobało. To jednak nie na felieton, ale serię trenów. 

            Postawmy sprawę wprost: jak zaufać sędziemu, który w niedzielę klaszcze obok Katdery lub pod gorzowskim sądem KOD-owcom oraz politykom Platformy Obywatelskiej, a we wtorek wyrokuje w sprawie PiS-owca. Odwrotnie też nie, ale na spotkaniach prawicy sędziów nie uświadczyłem. W telewizji, szczególnie tej jednej komercyjnej – sędziowie właściwie nie wychodzą ze studia. Tym samym, przekraczają granicę pomiędzy przyzwoitością stanu sędziowskiego, a politycznym obciachem.

            Kłopot w tym, że mało kto zdaje sobie sprawę, że nad Wartą sędziowskie patologie miały miejsce nie za rządów PiS, ale znacznie wcześniej. Ba, nigdy nie zostały osądzone. Rencista spod podgorzowskiego Buguszyńca został skazany za złowienie dziewięciu rybek we własnym oczku wodnym. Ekswiceprezydent Guzenda został przez sąd niesłusznie aresztowany, gdzie stracił zdrowie i po oczyszczeniu z zarzutów zmarł. Nie inaczej było z prezydentem Gorzowa – o mały włos nie został skazany na wieloletnie więzienie. Swoi byli jednak pod ochroną. Wystarczy cofnąć się o kilka lat – do genezy problemów finansowych gorzowskiego szpitala, znikających z sądu akt byłego wiceministra spraw wewnętrznych oraz innych cuda-wianek. Wiemy o kogo chodzi. To nie był byle kto, ale eksprezes sądu. Środowisko go obroniło i nie był to przypadek.

            Przykłady można mnożyć w nieszkończoność. I tu jest pies pogrzebany. Pod wieloma względami sędziowie opowiadają wspaniałą historię: bronimy się przed wpływem polityków. Nie dziwi więc, że każde ustępstwo wygląda tu jak pakt z diabłem – nawet jeśli chodzi o niezbędne dla Polski pieniądze. Wiadomo: kto chce rządzić Polską, musi grać według zasad, które ustala unijne casyno.

                Wszystkie szwy narracji, że reforma sądownictwa nie była i nie jest potrzebna, mocno pękają; całość marszczy się jak firanka, zza której niektórzy sypią Polsce piach w szprychy. Gra toczy się o to, czy tylko sami sędziowie mają decydować o tym, kto będzie sędzią, a także o to – kto powinien osądzać ich uchybienia oraz przestępstwa. Nikt nie ma ochoty spotkać sędziego na partyjnej manifestacji, a następnie na sali sądowej. W Gorzowie jest to całkiem prawdopodobne.

               Zaufanie do sędziów nie stopniało z powodu polityków – ludzie polityków nie szanowali nigdy, a sędziowie są już od nich nie do odróżnienia. Ludzie łączą kropki i wychodzi im, że sądy to rzeczywiście władza, a tej z zasady nie ufają.

          Odpowiedź na pytanie - kto ma rację, zależy od tego, czy prawda ma jakieś znaczenie. Wyznawcy Platformy Obywatelskiej tak bardzo nienawidzą PiS, że sami stają się tym PiS-em. Patrzą z wyższością i uważają, że tylko oni mają rację. Sami się w tym gubią: jak partia Ziobry reformy blokuje – to okrada Polaków z miliardów z Unii Europejskiej, a jak zgadza się na uzgodnione z UE zmiany – to niby robi to cynicznie dla tych właśnie pieniędzy.

              Pamiętam awantury w sprawie uwalniania przez PiS dostępu do zawodów prawniczych. Też miała być katastrofa, obniżenie jakości usług prawniczych oraz totalny upadek adwokatury. Stało się inaczej – tysiące młodych ludzi otrzymało prawo, które było reglamentowane przez adwokacką „klikę” tylko dla swoich. Wtedy nikt nie wpadł na pomysł, aby do walki przeciw własnemu krajowi zaangażować instytucje Unii Europejskiej. Nikt nie gasił polskiego pożaru unijną benzyną.

              To były jednak inne czsasy. Nie było łatki symetryzmu – czyli szukania prawdy, ani przemysłu pogardy – niszczenia każdego, kto ma inne zdanie. Lepsze już było. Raczej już nie wróci. Dziś nikt już nikogo nie słucha. Zagdaką pozostaje pytanie:  jak będziemy ze sobą rozmawiać, gdy nie będzie już PiS i PO? Polityka jest ważna, ale nie do tego stopnia, by ze sobą nie rozmawiać. Nie dajmy się podzielić politykom!



Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...