Są w naszej prowincjonalnej Polsce rachunki krzywd, ale słów pogardy
dla uchodźców nie odmówi nikt, można by skonstatować, parafrazując Broniewskiego.
Gorliwi katolicy - ludzie na co dzień kierujący się ewangeliczną cnotą miłości
bliźniego, narodowcy – jak zawsze używający języka poetów oraz ostatni obrońcy
chrześcijaństwa przed islamskim zalewem. Wszyscy oni, wspólnie – na społecznościowych
portalach, w rodzinnych dyskusjach i podczas menelskich konsumpcji pod budką z
piwem – postanowili walczyć o wielką i wolną od „brudasów” Polskę. „Bagnet na
broń ! Trzeba krwi” –
dodaliby cytat z poety...
...by ich „Nie” było
głośniejsze, bardziej polskie i takie literackie. Polacy bowiem, to „nie gęsi”, mają nie tylko swój język, ale przede wszystkim
misję, którą najlepiej implikuje hasło wieszcza: „Polska Chrystusem Narodów”.
Nie nabijam się, bo nie czas na żarty, a nawet mam świadomość iż jestem
w zdecydowanej mniejszości. Wiem też, że „błądzących w noc
burzliwą pośród skał” nie nawrócę i nie zmienię, bo ich świat jest uporządkowany
i klarowny, a niezmącone myśleniem twarze klasyfikują innych według starych i
sprawdzonych prawd plemiennych: „swój”
i „wróg”, względnie: „czysty” i „brudas”.
Mój nastrój, czy raczej wenętrzne
reakcje, na postawę znajomych, rodziny i społeczeństwa wobec problemu uchodźców,
przypomina symfonię składającą się z trzech części o różnym tempie: „zdziwienie”, „gniew” i „niezgoda”.
Każda z nich wywołuje u mnie inną reakcję, prowokując do użycia za każdym razem
innych słów: raz mocnych i lapidarnych, innym
razem subtelnych i pełnych empatii, aż w końcu racjonalnych argumentów, choć wiem iż do
rozgrzanych głów, niestety najczęściej nie trafiają.
„Zdziwienie”
to moment, gdy siedząc przy gościnnym stole, szanowany przeze mnie dotychczas
znajomy lub członek rodziny, rzuca hasło: „Po
co nam te brudasy w Polsce?”. Myślę wtedy, że cała ta dyskusja o potrzebie
pomocy, to dla niego niebywała katorga, bo o wiele łatwiej zastawić wigilijny stół siankiem i talerzem dla wędrowca – który i tak nie
przyjdzie – niż artykułować pozytywną opinię o uchodźcy z Azji lub Afryki,
który może być jego sąsiadem.
„Gniew” zaczyna się w momencie, gdy przy tym samym stole, czy też w
miejscu pracy lub na społecznościowym portalu, dołączają do takiego jegomościa
inni i wydaje się, że jakiekolwiek słowo
niezgody, to cervantesowska „walka z
wiatrakami”.
Chciałbym się jednak skupić na „niezgodzie”
– nie przejmując się tym, że kogoś to dotknie - bo z jednej strony boję się ludzi, których nie
można przekonać, a z drugiej - zdaję sobie sprawę, że milczenie jest
dla wielu na rękę.
Im większa będzie grupa tych, którzy wrzeszczą: „Trzeba ich zatapiać. Oni są inni i niech wracają do siebie !”, tym mniejsza musi być ta grupa, która wybrała milczenie. Milczenie
jest na rękę tym pierwszym, a milczący stają się mertonowskimi „współwinnymi widzami”. Wstyd mi za moich facebookowych znajomych, za
członków rodziny, politycznych kolegów i koleżanki, czy wreszcie za moje dawne
środowisko prawicowe. Wielu z nich milcząco dezerteruje w wyrażaniu własnego
zdania - oddając głos lokalnym i internetowym nacjonalistom, albo nie
protestując - aprobując takie wybryki
jak hasła: „Zabić ich !”, które głoszone były ostatnio pod gorzowską Katedrą w obecności i przy
akceptacji dzisiejszego posła Ruchu Kukiza.
Zamachów dokonują mordercy i ludzie źli, a nie islamiści i uchodźcy. Nie
ma znaczenia, że czynią to pod hasłami: „Allahu Akbar”, bo niemieccy żołnierze też mieli na paskach „Gott mit uns”, ale nikt z tego powodu nie posądzał o wywołanie II
wojny swiatowej chrześcijaństwa.
Byłem trzykrotnie w Syrii, podróżowałem po Libanie, Iranie,
Azerbejdżanie, Jordanii, Mauretanii, Tunezji, Egipcie, Maroku i Senegalu.
Trochę widziałem i jeszcze więcej przeżyłem doświadczając serdeczności i dobra,
choć mając świadomość, że obcuję z całkiem inną kulturą o odmiennie ustawionych priorytetach. Nigdy
jednak nie powiedziałbym o ludziach innych kultur „brudas” lub „śmieć”, a tym bardziej
nie nawoływałbym do „zatapiania łodzi” lub „zabijania”, tylko dlatego iż uciekają ze swoich domów przed pewną śmiercią.
Używając powyższych konstatacji, wielu zapomina o „łatkach” z którymi sami walczyliśmy – najpierw w Niemczech, a
potem w Anglii, gdy słowo Polak jednym tchem wymieniane było z tymi mniej pochlebnymi
stereotypami: „złodziej samochodów”, „kombinator”, „polska kurwa” czy „szabrownicy karpii w angielskich stawach”.
Dziś wiemy, ze to nieprawda, choć chłopaki z przygranicznych miast
dalej „ciągną fury” – rozkłądając je potem na części, wiele dziewczyn dalej idzie na
łatwiznę i zamiast języków się uczyć wolą językiem bez słów zarabiać w nocnych
klubach, a wielu z nas chętnie kupuje tańsze o połowę perfumy „z jumy”.
Boimy się przestępczości
imigrantów, zapominając o wyczynach rodaków.
„Polak zakopał dziewczynę żywcem” (06.11.2011), „W Anglii łodzianka zagłodziła syna” (01.08.2013), „Bestie z Polski. Zakatowali 4 latka” (05.06.2013), „Polacy skatowali brytyjskiego nauczyciela” (15.08.2014) czy „Polacy skatowali swojego rodaka” (twojeuk.pl).
Wątpliwości nie pozostawiają ogólnodostępne dane brytyjskiego
Ministerstwa Sprawiedliwości z których wynika, że imigranci z Polski w Anglii
nie tylko ciężko pracują, ale wielu z nich to groźni przestępcy. W angielskich
więzieniach spośród licznych nacji najliczniej reprezentowani są Polacy, którzy
stanowią 9 procent wszystkich obcokrajowców odsiadujacych wyroki w Anglii.
Inaczej mówiąc – w Wielkiej Brytanii najczęściej prawo łamią nie muzułmanie,
lecz chrześcijanie.
Więc o co chodzi ?
Nie można do jednego worka wrzucać Państwa Islamskiego oraz islamu,
podobnie jak nie można do jednego worka wrzucać polskich przestępców oraz
ambitnych Polaków, którzy postanowili wyjechać na Wyspy.
Przed wojną „Polska dla Polaków” było synonimem hasła: „Bij Żyda”, a dzisiaj staje się hasłem: „Bij
imigranta !”.
Po co to piszę ?
By nie było watpliwości, bo – tu za Albertem Camusem – „wszyscy ludzie stoją przed problemem współudziału w bezeceństwie”. Stawienie czoła „pod prąd” jest w mojej naturze i wiele razy za to oberwałem – w przenośni i
dosłownie – ale niczego nie żałuję, bo wolę być ofiarą niż katem. Będę stawiał
czoła głupocie, choć wiem, że – niczym Don Kichot – skazany jestem na
porażkę. Parafrazując Camusa: gdybym miał napisać 100-stronicową książkę o
swoich moralnych zwycięstwach, to dziewięćdziesiąt dziewięć z nich byłoby
pustych, a na ostatniej napisałbym: kocham ludzi bez względu na rasę, wyznanie,
poglądy i pochodzenie.
Niestety „polactwo” jest głośniejsze, bo pusta beczka zawsze wydaje donośniejszy dźwięk
niż ta pełna. „Zaczynam myśleć, że my śniliśmy własną historię.
Wymyśliliśmy sobie historię Polski, jako kraju niezwykle tolerancyjnego,
otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich
mniejszości” –
powiedziała po otrzymaniu literackiej Nagrody NIKE Olga Tokarczuk, za co
posypały się w jej kierunku tak wielkie oskarżenia, że ochrony musiała się
podjąć Policja.
Znam to z autopcji. Też taki
jestem.
Wolę pisać przeżywając otaczający mnie świat, niż bezwiednie obserwować,
jak głupie hasła – tylko dlatego iż wyrażane w nich poglądy popiera większość
społeczeństwa – stają się głównym nurtem medialnego i społecznego przekazu.
Wszyscy dookoła boją się, że zagrożeniem dla Polski będą nie ewentualni
imigranci, ale ich kolejne pokolenia. Ja boję się pokolenia mojej córki, które
słuchając wszystkich tych bzdur w radiu, telewizji i od mamusi oraz tatusia, za
5-10 lat zdolne będzie do znacznie gorszych rzeczy niż ogoleni debile z Ruchu Narodowego
i „Solidarnosci” pod gorzowską Katedrą.
Na szczęście moja córka widziała więcej świata i wiem jedno: nigdy nie
powie brudas, czarnuch, obcy...