Sejmikowe harce okazały się nie tylko demonstracją partyjniactwa, ale
wręcz prymatu „koryta” nad dobrem wspólnym, którym bez wątpienia jest
województwo lubuskie. Kto chciał ukarać
szefową Platformy Obywatelskiej, po co ktoś oddał głos nieważny i kto miał
motyw, by nie dopuścić do odwołania dotychczasowego przewodniczącego
Sejmiku Województwa Lubuskiego. Niebywały triumf politycznego cynizmu, głupota
w wydaniu pozornie mądrych i lepszych oraz spore szkody finansowe dla regionu.
Ktoś chce „podpalić”
województwo, by potem ogłosić się „strażakiem”.
Pozostaje pytanie „Cui bono ?” ...
...czyli: „Kto miał korzyść ?”, by nie
zmieniać układu lub właśnie doprowadzić do jego zmiany, lecz
kiedy indziej i w innej formie, niż zaplanowała to sobie przewodnicząca
lubuskiej PO Bożenna Bukiewicz.
Niby wszystko
było ustalone, a odwołanie przewodniczącego Czesława Fiedorowicza miało być formalnością i przebiec bezproblemowo.
Okazało się jednak, że z grupy radnych Platformy Obywatelskiej, Leprzego
Lubuskiego i Sojuszu Lewicy Demokratycznej, ktoś się wyłamał i zagłosował
przeciw, a także oddał głos nieważny.
...podpalając
w ten sposób województwo, choć wydawało się, że tego dnia płonęło tylko
gospodarstwo radnego Wacława Maciuszonka.
W efekcie
przewodniczący Fiedorowicz okaże się raczej skutecznie odwołany – tak przynajmniej
wynika z sejmowych interpretacji przepisów w zakresie większości bezwzględnej i
uwzględniania przy niej głosu nieważnego – ale w partiach rozpoczęło się
poszukiwanie zdrajców: dwóch radnych – którzy zagłosowali przeciw i jednego –
który oddał głos nieważny.
Ten ostatni musiał być oddany
świadomie, bo oddanie nieważnego głosu w przypadku odpowiedzi „tak” lub „nie” w sposób nieświadomy, świadczyłoby co najwyżej o tym, że w
sejmiku oprócz polityków zasiadają debile.
Inna sprawa,
że jedno nie wyklucza drugiego, a nawet mocno się kojarzy...
Jesli
przewodnicząca Bukiewicz jest zaskoczona sytuacją w sejmiku, powinna mieć
pretensje przede wszystkim do siebie. Nie idzie się na wojnę, gdy nie ma się
gotowej do niej armii. Proste głosowanie, które dla wytrawnych polityków
powinno być formalnością, zapoczatkowało „proces gnilny” lubuskiej klasy politycznej. Niestety, najwięcej „smrodów” jest w Platformie
Obywatelskiej, która straciła żywotność i wchodzi w etap wegetacji,
która zakończy się bardzo śmierdząco.
Tu ścierają
się interesy trzech grup politycznych.
Po pierwsze –
tych co nie chcą żadnych zmian, bo mają w samorządowej administracji swoje
interesy. Po drugie – tych co chcą się odegrać na przewodniczącej
Bukiewicz, gdyż zostali w czymś pominięci, a nawet poniżeni. I wreszcie po
trzecie – tych, którzy liczą na „ugranie
czegoś” w przypadku koalicji PiS-u z PSL-em.
Co ciekawe,
niezadowolenie wyrażają przyszli koalicjanci PO, którzy już dzisiaj w nieoficjalnych rozmowach komunikują,
że czują iż mogą zostać oszukani: nie wszystko co im obiecywano dwa
miesiace temu, teraz jest podnoszone jako realne do załatwienia.
Dzisiaj
wazniejsze jest pytanie: kto zdradził i co chciał ugrać ?
Typów jest co
najmniej kilka, a motywacji jeszcze więcej. Wykluczeni są niemal wszyscy radni
SLD, którzy po przegranych wyborach parlamentarnych noszą na sobie „trąd zbędności”. Koalicja z PO jest dla
nich - a szczególnie dla szefa lewicy Bogusława
Wontora – ostatnią „deską ratunku”.
Pozostają dywagacje o tym, że chodzi o czas i dogadanie się przez PiS i PSL,
ale tu jest poważna luka – brakuje głosów.
Do odwołania
marszałek Elżbiety Polak potrzeba 18
głosów, a PiS, PSL i nawet Lepsze Lubuskie, mają ich zaledwie 16. Politycy tego
ostatniego zapewniają o lojalności w zakresie ustaleń z przewodniczącą
Bukiewicz, ale nie jest też tajemnicą iż są „po słowie” z politykami PiS i PSL.
Teoretycznie
można wiec sobie wyobrazić sytuację, że nowa koalicja odwoła
wicemarszałków i członków zarządu – tu potrzebna jest zwykła większość
głosów – a marszałkiem nadal pozostanie E. Polak. Byłby to precedens i sytuacja
komiczna, ale w regionie były sytuacje jeszcze bardziej komiczne, gdy PO nie mogła odwołać marszałka Krzysztofa Szymańskiego, któremu odebrała
rekomendacje.
Dwa kolejne
głosy mogłyby się znaleźć wśród tych, którzy typowani są jako „zdrajcy”. Pierwszy z nich to były
przewodniczący sejmiku i dyrektor rządowej Agencji Nieruchomości Rolnych Tomasz Możejko. Motyw jest klarowny:
został źle potraktowany po wyborach samorządowych, liczył na miejsce na liście
do Sejmu i nie jest entuzjastą pomysłu, by Cz. Fiedorowicza zastapił Mirosław Marcinkiewicz. Sojusz z PiS-em
daje mu także szansę na utrzymanie posady lub chociażby pensji dyrektorskiej w
ANR.
W
tej grupie wymieniana jest także Bożena
Osińska. Nie jest formalnie członkiem Platformy Obywatelskiej, a jedynie
należy do klubu radnych PO. Nie bez znaczenia jest także fakt, że pochodzi z Nowej Soli, gdzie prezydentem
miasta jest „rozdajacy karty” Wadim Tyszkiewicz, który nie pogardzi
żadną koalicją – z PiS-em lub PO – aby tylko mieć wpływ na bieg wydarzeń oraz
wydatkowanie środków unijnych. Jeśli do tego dodać fakt, że w Powiecie
Nowosolskim rządzi Prawo i Sprawiedliwość, a radna Osińska jest
dyrektorem tamtejszego szpitala – którego znów organem założycielskim jest Rada
Powiatu – motyw staje się dosyć
oczywisty.
Kolejny
z „podejrzanych”, to Klaudiusz
Balcerzak – były poseł, który został w pierwszej wersji pominięty na listach
wyborczych do Sejmu i znalazł się tam dopiero po poprawkach. Podobno mocno to
przeżył, a jeszcze bardziej odgrażał się czasem rozliczeń po wyborach i wendetą
w samorządzie wojewódzkim.
Podobnie
„skrzywdzonych” w klubie Platformy
Obywatelskich jest jeszcze kilku: Tadeusz
Pająk czy Sebastian Ciemnoczołowski,
a co za tym dalej idzie – pojawiają się także głosy, że wcale nie musi dojść do
zdrady, ale powstanie w sejmiku nowy klub i to właśnie on zasili szeregi nowej
koalicji w której ton nadawać będzie PiS z PSL-em.
Wszystko
rozstrzygnie się za kilka dni, ale marzałek Polak straty przerywania sesji
Sejmiku Wojewódzkiego obliczyła już teraz.
„Jeszcze nigdy nie zdarzyła mi się sesja,
która trwa już miesiąc(...). Ta sytuacja kosztuje nas już 10 milionów” –
powiedziała w piątek podczas specjalnie zwołanej konferencji prasowej.
Dobrze pływający
w mętnej wodzie, a także sprawca przerywania sesji, wiceprzewodniczący Marek Surmacz, żywcem przeniósł z
miasta nad Wartą do Winnego Grodu wszystko co najgorsze i na szybko odparował: „PO wkroczyła na pole minowe bez rozpoznania.
I sama weszła na własną minę”.
Sporo w tym
racji, co nie zmienia faktu, że kiedyś ludzie w polityce mieli talent, a teraz
mają tylko umiejętnosci, które niczemu nie służą, tylko partyjnym rozgrywkom.
Zwykły
obywatel tego nie zrozumie, ale może dlatego, że jest w tym coś z „metafizyki”, a nawet biologii, gdzie każde
stworzenie ma swój indywidualny świat percepcji, którego nie są w stanie
zrozumieć inne gatunki. Inaczej rzecz ujmując – jeśli koń nie jest w
stanie niczego zrozumieć ze świata świni, a jastrząb ze świata karpi, to
odpowiedzialny za rodzinę obywatel, nigdy nie zrozumie irracjonalnego świata lubuskich
polityków, którzy kłócą się o krzesło, gdy z domu wypadają okna...