Przejdź do głównej zawartości

Poczet radnych bez właściwości...

Łatwo w lokalnej polityce przeskoczyć z partyjnego aparatu - gdzie było się sprawnym w wieszaniu plakatów, roznoszeniu ulotek lub parzeniu kawy posłance - do samorządu. Podobnie łatwo zostać politykiem, gdy było się znanym sportowcem lub udało sie popłynąć na „fali zmian”. Istotą filmu „Kariera Nikosia Dyzmy” jest to, że przypadkowy i nikomu nieznany gamoń, znajduje się w odpowiednim miejscu i czasie, a odpowiedni ludzie biorą go za kogoś, kim nigdy nie był i na pewno nie będzie. Pierwsza połowa kadencji Rady Miasta obnażyła słabość wielu rajców, od których mocno i grubo na wyrost oczekiwano aktywności oraz świeżych pomysłów, ale oni sami – uznając iż to co nie mieści się z powodów intelektualnych w głowie, trzeba mieć w dupie – trzymają się samorządowych diet i możliwości, niczym sroki iglicy „Dominanty”.

FOT: Portal Samorządowy/Radio Plus/Gorzow24

Tym samym spora część gorzowskich radnych obecnej kadencji, to szczególny gatunek ludzi – młodzi, przystojni i piękni, albo znani ze sportowych sukcesów w przeszłosci, chełpią się zaproszeniami do lokalnego radia, lansują w żużlowej loży VIP, ale nie czują miasta, bo go najzwyczajniej nie znają, a przedkładanych im dokumentów nie rozumieją.

To jak z językami – można znać dziesięć, ale w żadnym nie mieć nic do powiedzenia.

Gdyby chcieć wyrobić sobie opinię o jakości gorzowskiej Rady Miasta na podstawie fluktuacji w jej składzie osobowym, to okazałoby się, że jest ona w stosunku do składu z poprzedniej kadencji odmieniona w skali niespotykanej nigdzie indziej w Polsce – na 25 radnych aż 12 zasiada w niej po raz pierwszy.

Niestety zmiana ilościowa, nie przełożyła się w żaden sposób na jakość. Zabrakło wśród nowych radnych, oczywiście z nielicznymi wyjątkami jak Marta Bejnar-Bejnarowicz czy Grzegorz Musiałowicz, postaci choćby zbliżonych do eksradnego Marcina Guci, który nie tylko chciał i potrafił, ale był „wulkanem” świeżych pomysłów, eksplodując na każdej sesji Rady Miasta czymś nowym oraz wyręczając w aktywności swoich starszych kolegów.

Gdyby nie doświadczeni i kompetentni samorządowcy – a w gruncie rzeczy miłośnicy miasta nad Wartą – którzy nie tylko wiedzą co mówią, ale także co trzeba zrobić, miasto pod wodzą niedoświadczonego prezydenta Jacka Wójcickiego - z grupą jeszcze bardziej niedoświadczonych lub od lat jedynie statystujących radnych - byłoby jak tratwa wypełniona turystami bez umiejętności pływania.

Problem w tym, że gdy Jerzy Wierchowicz, Jerzy Synowiec, Sebastian Pieńkowski, Krzysztof Kochanowski, Robert Surowiec, Grażyna Wojciechowska czy Marcin Kurczyna oraz Jan Kaczanowski – przy całej różnorodności ich poglądów oraz doświadczeń – potrafią się zbuntować, stać ich na walkę o istotne dla miasta sprawy, wiedzą jak przeforsować coś co jest naprawdę ważne, to nowi nie buntują się przeciw nikomu i niczemu, ale nachylają kręgosup przed każdym.

Nowi i młodzi są bardziej cyniczni i koniunkturalni od tych doświadczonych, a ich bezideowość oraz „parcie na szkło” niczym nie ustępuje najbardziej obciachowym celebrytom z ogólnopolskiej sceny politycznej. Tą grupkę można wymienić w jednym ciągu: Aleksandra Górecka, Patryk Broszko, Przemysław Granat, Piotr Zwierzchlewski czy Izabela Piotrowicz.

Wielu oczekiwało od wymienionych powyżej szczerości intencji, bezinteresowności oraz oryginalnych pomysłów na miasto, które za kilka lat stanie się skansenem dla maruderów i byłych robotników. Oni jednak chcięli się jedynie „załapać”, zdobyć „dopalacza” do kariery lub „wydeptać” sobie urzędniczą karierę. Okazali się najbardziej zdepolityzowaną grupą, gdzie aktywność na rzecz miasta nie jest celem, ale jedynie środkiem do prawdziwego celu: zarobienia na nieruchomościach, pozyskania posady w Urzędzie Marszałkowskim lub wypromowania nazwiska.

Obawy o ich słabość intelektualną, brak doświadczenia oraz moralną mizerotę okazały się jak najbardziej uzasadnione.

Kolejna grupa radnych, to wieczni statyści, którzy – jak zasiadający w radzie trzecią kadencję Piotr Paluch – odezwali się podczas sesji Rady Miasta raz lub dwa, ale myli się ten, kto myśli iż w kwestii miasta. „Czy można otworzyć okno ?” – cudownie przemówił podczas jednej z sesji trener „Stali Gorzów”.

Nie inaczej utytułowana sportsmenka i błyskotliwa bizneswomen Halina Kunicka, która nie mówi i nie angażuje się wcale, ale gdyby mierzyć jej aktywność ilością zdjęć na których występuje na miejskich imprezach tuż obok prezydenta, wojewodów czy marszałek województwa, to można odnieść wrażenie, że to miasto funkcjonuje głównie dzięki niej.

I kolejna grupa – która w obecnej sytuacji powinna być politycznie najsilniejsza: Paweł Ludniewski, Maria Surmacz, Robert Jałowy oraz Tomasz Rafalski.  Cała grupa, to klasyka blokowania mandatów samorządowych tylko po to, by przydatni PiS-owi członkowie rodziny i współpracownicy, mogli dorobić do rodzinnego budżetu lub uzyskać „ochronkę” przed zwolnieniem z pracy. Mimo pozorów bycia silną reprezentacją polityczną: żona byłego wiceministra i komendanta OHP, szef TVP Gorzów, syn ważnej posłanki i minister, a także jej szef gabinetu politycznego, grupa ta okazuje się być zespołową ilustracją „Towarzysza Szmaciaka”.

Próbując zrozumieć, dlaczego radnymi chcą być ludzie, którzy miasta nie rozumieją, trzeba odwołać się do kwestii finansowych, które są głównym powodem zepsucia samorządu. Dla wielu sposród nowych radnych, mandat samorządowy to gwarancja pracy przez 4 lata, a także gotówkowy zastrzyk co miesiąc w wysokości minimum 1400 złotych – wystarczy by spłacać kredyt na mieszkanie lub na samochód.

Jakie wnioski w kwestii postulatów zmian na nowe ?

Lenistwo, pazerność i lanserstwo nowych radnych, okazały się dzieckiem koniunkturalizmu. Po co znać miasto i wysilać się, skoro wystarczy być dzieckiem lub żoną ważnego polityka, załapać się na „miejską zmianę” lub posiadać żużlowe nazwisko. Reszta przyjdzie sama – radiowe zaproszenia, karnet od „Stali Gorzów” i kilka fotek, by sąsiedzi myśleli iż coś robię.


Dramatem tego miasta nie jest to, że ktoś – czytaj w domyśle: Zielona Góra – żeruje na potencjale Gorzowa. Problemem są ludzie, gdy radnymi zostają „przyjaciele króliczka”, a nie ludzie kochający to miasto i mający pomysły na jego rozwój...


Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...