To umiejętność i duża sztuka, aby być w odpowiednim momencie tam, gdzie
płynie fala, choć chwilę wcześniej spadło się z dużo wyższej i szybszej: miał
być murowanym posłem od Kukiza, ale został tylko radnym wojewódzkim. Od tego
momentu, co jakiś czas próbuje nieskutecznie murować nową koalicję. W
deklaracjach chętnych do władzy zwykle wielu, ale w finale zazwyczaj nic z tego
nie wychodzi, a przewodniczący Bezpartyjnych Samorządowców zasłużył na miano „syzyfowego polityka”, który w różnych
czasookresach próbuje budować, ale wszystko nadaremno i bez sensu.
Na pytanie dziennikarza
„Gazety Wyborczej” Artura Łukasiewicza,
że jest pewnym posełem od Pawła Kukiza,
w maju 2015 roku Łukasz Mejza odpowiadział:
„Z lubuskich polityków tylko ja otwarcie
go wsparłem. Liczę na ruch obywatelski, który tworzy Paweł. Nie będę stał z
boku”. W tym samym czasie w Radiu Zachód dodał: „Razem z Pawłem obudziliśmy Polskę”
Szybko się okazało, że były to jedynie pobożne
życzenia i choć „był już w ogródku, już
witał się z gąską”, musiał oblizać i obejść się smakiem parlamentarnej
kariery, gdyż Paweł Kukiz pokłócił się kilka miesięcy później z liderem
środowiska Bezpartyjnych Samorzadowców Robertem
Raczyńskim z Lubinia, a sejmowe listy zapełnili związkowcy, narodowcy i
wolnościowcy. Nie dziwi więc opinia z okresu po kampanii parlamentarnej, w
której nie krył żalu: „To środowisko
dolnośląskie stworzyło Kukiza, ale on odpłynął i zdradził nas”
Na szczęśćie
miał innego „guru” i nie był to byle
kto, ale prezydent Nowej Soli Wadim
Tyszkiewicz z którego list Lepsze Lubuskie rok wcześniej wczedł do Sejmiku
Wojewódzkiego.
„Warto
się na nim wzorować. Wadim Tyszkiewicz jest dla mnie wzorem do naśladowania w
samorządzie, bo wiele mu zawdzięczam i wciąż z nim współpracuję, konsultując się
w wielu sprawach” – mówił kila miesięcy temu. Nie trzeba być wyjątkowo
dobrze poinformowanym, by wiedzież, że to Tyszkiewiczowi klub Bezpartyjnych
Samorządowców zawdzięcza fakt, że z gremium dwuosobowego, urósł do pięcioosobowego,
choć ostatnio – podobno to taktyka – stopniał do czterech osób.
Całość
wizerunku deprecjonują jednak dwie rzeczy – osobowość przewodniczącego Mejzy i
jego „polityczne ADHD”. Wydaje się,
że menadżer i absolwent studiów politologicznych z zakresu kształtowania
wizerunku, powinien mieć pewne rzeczy poukładane, ale chyba do końca tak nie
jest. Gdyby jego misje „kaptowania” radnych do antyplatformerskiej koalicji
potraktować serio, już dawno marszałek Elżbieta
Polak powinna być być w opozycji. Na szczęście, tych ruchów nie traktuje
serio nikt, kto nie musi tego z grzeczności udawać. Im częściej i bardziej
Mejza stara się pokazać, że jest „demiurgiem”,
tym bardziej w odbiorze rozmówców odbierany jest jako polityczny „pajac” bez właściwości i politycznej
mocy.
Jest osobą sprawną
organizacyjnie, ale w powszechnej wśród samorządowców opini – może to znak
czasów, wszak jest w sejmiku radnym najmłodszym – mocno niepoważną i luźno
traktującą podstawy kultury. „Podczas godzinnego
spotkania wysłał chyba dziesiątki SMS-ów, odebrał kilka telefonów i trzy razy
wyszedł. Może jest tak zapracowany, ale poza dyskusją mało wychowany” –
mówi NW marszałkowski urzędnik, podkreślając, iż młody radny „bardzo chce, ale nie bardzo wie jak”.
Bycie w
opozycji i frywolność w traktowaniu rajcowskich obowiązków, przesłaniają jego
niewątpliwą inteligencję, ekonomiczną wiedzę i umiejętności komunikacyjne. On
sam, niestety, dostarczał i dostarcza przeciwnikom
amunicji, bo spośród radnych opuszczających sejmikowe głosowania, a także
posiedzenia komisji, jest zaraz za Markiem
Surmaczem liderem. „Jego obecność na
komisjach to historia. Kiedyś przyjechali radni z Gorzowa, ale nie pojawił się
Mejza, nie było kworum i komisja się nie odbyła” – mówi NW pracownik
sejmikowego biura, wskazując na to, że to właśnie wtedy podjęto decyzję o
zmianie regulaminu, by za takie sytuacje radnych karać finansowo.
Na szczęście,
przewodniczący Mejza broni się w innym obszarze, bo wśród radnych składających
interpelacje, jest absolutnym liderem z aż 18 zapytaniami w sprawach zwiazanych
z drogami, inwestycjami, ochroną środowiska, wykorzystywaniem należących do
województwa obiektów na cele promocyjne, aż po absencję członków zarządu
województwa na przedsięwzięciach o charakterze biznesowym.
Czuć w jego
wypowiedziach biznesowy sznyt i znajomość technik komunikacji. Lotnisko w
Babimoście: „Brakuje korporacyjnego
podejścia do tego przedsięwzięcia. Nie chodzi o to, by na lotnisku zarabiać,
ale nie może być tak, że gospodarz domu kupuje sobie ferrari, gdy jego dzieci
chodzą głodne. Trzeba określić cele i ustalić deadline”. Pozytywnie
zafiksował się na sprawy związane z kopalinami w Lubuskiem: węgiel brunatny i
miedź, co mocno wyróżnia go spośród wielu innych bezbarwnych samorządowców. „To mogłyby być dwa silniki lubuskiej
gospodarki, które powstrzymałyby emigrację młodego pokolenia” – mówił w
Radiu Zachód.
Dziennikarze
są w ocenie Mejzy podzieleni – jedni dostrzegają w nim bystrość, świezość i
orientację na sprawy gospodarcze, a innych razi „plastikowość” i odpowiadanie
bon motami. „Nie ma w jego wypowiedziach
naturalności i poczucia, że mówi od siebie. To takie wyuczone regułki, które
nigdy nie są odpowiedzią na pytanie” – mówi NW dziennikarz zielonogórskiej
redakcji. „W sumie i tak jest ciekawszy
niż cała bezbarwna reszta” – to już inny dziennikarz.
Jaka
przyszłość, bo mimo realizowanej w porozumieniu z Bogusławem Wontorem misji „kaptowania”
radnych do przyszłej koalicji, raczej znów skończy się na tym, co kilka razy
wcześniej. O jednym antyplatformerskim froncie nie ma na razie mowy, bo wizja
przyśpieszonych wyborów samorządowych jest dla wielu na tyle realna, że nikt
nie chce podpaść nielojalnością. Sam radny Mejza i B. Wontor nie mają nic do
stracenia, bo jeden liczy na Nowoczesną, a drugi na cud. Na nic zdały się
argumenty i potajemne rozmowy na tej bazie, że stanowisko prezesa w WFOŚiGW straci
liderka PSL Jolanta Fedak.
„Mejza rozmawiał ze mną, ale to niepoważne.
Został wypuszczony i chyba nie jest tego świadom, że jest już trochę śmieszny z
tymi koalicjami. Ale tacy pożyteczni też muszą być” – mówi radny obecnej
koalicji, a inny dodaje: „Wontorowi nie
wierzę, dlatego odrzucam na dzień dobry, a w Mejzę nie wierzę, bo nic nie może”.
Szef
Bezpartyjnych Samorządowców wie, że w przyszłych wyborach i bez Wadima
Tyszkiewicza nie ma szans na sukces pod tym szyldem, nie mówiąc już o tym, iż
PiS szykuje „szlaban” dla organizacji niepartyjnych, dlatego zmienił taktykę i
retorykę, najprawdopodobniej orientując się w przyszłości na start z list
Nowoczesnej. „Chodzi o to, by nadrzędny
był interes województwa, a nie partii” – mówił jakiś czas temu w rozmowie z
Krzysztofem Baługiem z Radia Zachód.
Przyszłość
jest przed nim, ale musi zrozumieć, kiedy jest wypuszczany. Wtedy też, po
jakimś czasie – bo to nie przychodzi od razu – będzie w stanie ocenić swoją
realną wartość i wartość promowanego projektu. Bon moty nie wystarczą...