Rosnąca w siłę Nowoczesna z każdym tygodniem staje się bardziej poważniejszą
ofertą dla ambitnych i aktywnych działaczy w Lubuskiem, niż zgrana płyta zmęczonych
i oderwanych od rzeczywistości liderów Platformy Obywatelskiej. Ta ostatnia, sondażowo
trzyma się jeszcze mocno w swoim lubuskim bastionie, ale wynika to jedynie z
faktu sprawowania władzy samorządowej, co wiąże się z konkretnymi korzyściami
dla działaczy: od samorządowców - liczących
na „przychylne oko” podczas rozpatrywania
wniosków o unijne dofinansowanie, przez potencjalnych beneficjentów prywatnych –
„ostrzących sobie zęby” na środki dla
firm, a na marszałkowskich urzędnikach kończąc...
...bo
liczebność i siła lubuskiej Platformy Obywatelskiej, nie wynika dziś z
aktywności, świeżości oraz inwencji jej działaczy, ale jest ściśle związana z
etatami w Urzędzie Marszałkowskim oraz podległych mu jednostkach. Oczywiście,
można przyjąć iż są to ludzie w zdecydowanej większości ideowi, gdyby nie to,
że sama partia postrzegana jest jako całkowicie z tych wartości wyjałowiona.
Nie
lepiej bywa z Nowoczesną, ktora bieżącą taktykę, przedkłada nad logikę. Dokładniejsza
analiza jej działań w regionie i kraju pokazuje, że tej partii nie zależy na
pokonaniu Prawa i Sprawiedliwości, ale odebraniu „nieubrudzonych” działaczy Platformie Obywatelskiej. Oni sami w
nieoficjalnych rozmowach z blogiem Nad Wartą nie mówią „nie”, ale podkreślają, że określanie się dzisiaj byłoby zbyt
wczesne.
„Rozumiem jednak, że lepiej się określić w
ciagu najbliższych kilku miesięcy, bo później będzie to interpretowane jako
koniunkturalne” – mówi jeden ze znanych samorządowców.
Trudno oprzeć
się wrażeniu, że przyszłotygodniowe turne platformerskiej „wierchuszki” po 12 powiatach (9 listopada o godzinie 17 w każdym z
miast) - od Grzegorza Schetyny w
Zielonej Górze, przez Ewę Kopacz w
Gorzowie, Rafała Trzaskowskiego w
Słubicach, Rafała Grupińskiego w
Świebodzinie, Bartosza Arłukowicza w
Krośnie Odrzańskim, a na Małgorzacie Kidawie-Błońskiej
w Strzelcach Krajeńskich i Cezarym
Grabarczyku w Międzyrzeczu, kończąc - to próba przełamania niemocy i inercji,
ale przede wszystkim chęć nadrobienia ośmioletnich zaległości w kontakcie ze
strukturami, by nie zaczęły odpływać do Nowoczesnej.
Jest jeden
problem. Błędy i ubytki w sferze organizacyjno-operacyjnej, można w kilka lub
kilkanaście miesięcy skutecznie uzupełnić, ale deficytów intelektualnych u partyjnych
liderów, nie zastąpi jednorazowy import do regionu wszystkich znanych twarzy z
Warszawy.
Nie jest
prawdą, że dla lepszej komunikacji z coraz mniej wymagającym elektoratem,
lepiej nie „szpanować” wiedzą,
oczytaniem i wysokim poziomem intelektualnym. Właśnie teraz, gdy w polityce
przestają się liczyć argumenty, a liczy się argument siły, liderzy partii w
regionie powinni emanować świeżością umysłu, rozumieniem sytuacji politycznej
szerzej niż tylko z pozycji podsłuchanych w hotelu poselskim rozmów oraz dorobkiem
zawodowym robiącym wrażenie w stylu: „WOW!”.
O ile w
Zielonej Górze nie jest źle, a tamtejsza Platforma Obywatelska ma wizerunek
partii światłej i skupiającej ludzi z doświadczeniem oraz obyciem, to nad Wartą
jest z tym istotny problem. Dyskusja o gorzowskiej platformie, jej sposobach działaniach
oraz liderach, nie może się odbywać z pominieciem faktu, że w odbiorze
społecznym ta partia nie jest do końca wiarygodna – niby jest w miejskiej
koalicji z PiS-em i prezydentem Jackiem
Wójcickim, żyrując jego kontrowersyjne działania oraz dyskontując ten fakt
dla swoich działaczy, a z drugiej strony udaje iż jest inaczej.
Poza tym, trudno oprzeć się wrażeniu, że
kryzys przeżywa „kondycja intelektualna”
czołowych działaczy tej partii w mieście nad Wartą, gdzie w cenie jest "retor" Jerzy Sobolewski, bo dostarcza słuchaczom więcej radochy niż Ferdynand Kiepski, lub "raper" Radosław Sujak, a w odstawkę idą profesjonaliści: ekskurator oświaty Radosław Wróblewski czy ekswicemarszałek Tomasz Gierczak.
Wielu członków
PO wprost przyznaje, że ów "kondycja intelektualna" odbiega od oficjalnego wizerunku Platformy
Obywatelskiej, często demotywując i odstręczając tych, którzy myślą iż tutejsi
radni i posłowie, to tak samo błyskotliwie inteligentni ludzie jak krajowi
liderzy. Jest inaczej i nikt nie chciał w przeszłości tego zmieniać, czego
konsekwencją jest obecność dzisiaj uznanych adwokatów Jerzego Wierchowicza i Jerzego
Synowca – oraz skupionego wokół nich środowiska prawników - w Nowoczesnej.
Ale to jedna
strona medalu opozycji w Lubuskiem.
Oczywiście, trudno
przejść obojętnie obok inteligencji i dorobku biznesowego Pawła Pudłowskiego oraz hiperaktywności i skuteczności prezydenta Wadima Tyszkiewicza, ale ich problem –
podobnie jak i Wierchowicza w Gorzowie - polega na tym, że chcieliby wyborcom
obiecać powrót do dawnych standardów polityki, najlepiej tych z intelektualnego
klimatu Unii Demokratycznej i Unii Wolności, lecz w nowocześniejszym wydaniu.
Cel i intencje zapewne dobre, ale społeczeństwo – zwłaszcza tu na pograniczu
Polski - już całkiem inne, wymagające innych sposobów dotarcia do niego.
Smutną
konstatacją ostatniego roku lubuskiej polityki jest to, że wcale nie taka lotna
Elżbieta Rafalska, wraz z kilkoma
innymi jeszcze mniej rozgarniętymi „wuefistami”,
zepchnęła dotychczasowych działaczy opozycji do politycznego narożnika, ale w lubuskiej
PO i Nowoczesnej nie narodzili się nowi naturalni liderzy. Ich więcej w
ruchcach miejskich oraz u KUKIZ-a i KORWIN-a, czego potwierdzeniem są m.in.: Marta Bejnar Bejnarowicz, Alina Czyżewska, Michał Szmytkowski, czy Olimpia
Tomczyk-Iwko i Robert Anacki, a
jakby brak ich u „wypasionych kotów”.
Po co komu partie
opozycyjne wobec PiS-u, jeśli mają być takie same jak te, które utorowały tej
partii drogę po władzę?
Dobrze więc,
że Nowoczesna kokietuje Komitet Obrony Demokracji i jeszcze lepiej, że zadbała
by znaleźli się w niej ludzie młodzi i zdolni – w gorzowskim wydaniu to znana
ze społecznej aktywności Katarzyna
Milczał, działacz i nauczyciel Leszek
Sokołowski oraz były ekonomista i eksprezes Gorzowskiego Rynku Hurtowego, a
dziś przedsiębiorca Mariusz Domaradzki,
ale oby się nie okazało, iż mają być tylko „kwiatkami
do kożucha”. Ich intelektualny potencjał i złe doświadczenia z aktywności w
zmurszałym SLD, to spore atuty, ale Nowoczesna zbyt wielu jednocześnie
chciałaby zrobić dobrze, a to sie udać nie może.
Kłopot obu
partii – Nowoczesnej i PO - polega na tym, że ludzie chcą zmiany totalnej i nie
widzą w scenariuszach politycznych na przyszłość tych wszystkich byłych posłów,
radnych, przewodniczących i znanych działaczy, bo oni już nic nowego wymyślić
nie mogą.
I to jest
problem całej mainstremowej opozycji, która nie zawsze myśli o tym, aby coś
zrobić w kraju, regionie i mieście, ale przestać być opozycją i zająć miejsce
tych, których dzisiaj się zwalcza. Oby zmiany były nie tylko personalne - bo te są najłatwiejsze - ale również jakościowe...