Przejdź do głównej zawartości

Przygotujmy się na pogrzeb gorzowskiej lewicy

Wybór nowego przewodniczącego gorzowskiej lewicy, to nawet nie „bal na Titanicu”, ale tania stypa na pokładzie warciańskiej „Kuny”. Prędzej czy później żeżre ją rdza, leciwa blacha zacznie przeciekać, aż w końcu całość pójdzie na dno. Na nic się zdadzą wybory „wodzireja”, kiedy przez lata walczono tylko o to, by na północy nie było prawdziwego „kapitana”, a jedynie „majtki pokładowe”...

... bez nazwiska, większych ambicji oraz posłuszni politycznej bandyterce wprost z Winnego Grodu.

Mimo tego, wybory Macieja Buszkiewicza na nowego przewodniczącego gorzowskich struktur SLD zajęły umysły lokalnych dziennikarzy niczym tania i drugorzędna amfetamina: można łykać garściami, oczekiwanego „odjazdu” brak, ale jak się przedawkuje – w tym wypadku informacji o wydarzeniu trzeciorzędnym – rzyganie zapewnione do rana.

"Celem jaki stawiam przed sobą jest konsolidacja struktur Sojuszu w Gorzowie Wlkp., złagodzenie wszelkich sporów wewnętrznych i zmotywowanie naszych członków do większej aktywności, m.in. w celu osiągnięcia dobrego wyniku najpierw w wyborach prezydenckich, potem parlamentarnych i wreszcie samorządowych w 2018 roku – powiedział tuż po wyborze nowy szef gorzowskiej lewicy i ani słowa o „motywowaniu” do... pracy, aktywności i poświęcenia dla innych, a jedynie do uzyskiwania wyników w kolejnych wyborach.
         
       Wrażenie jest mylne, ale też wiadomo iż samolot jest w górze nawet na kilka sekund przed rozbiciem lub wpadnięciem do morza.

                Nie inaczej z lubuską i gorzowską lewicą, której nie pomoże już nic, a tym bardziej „najmłodszy starosta w Polsce” – jak reklamuje się Patryk Lewicki z Sulęcina, ani też najstarszy szef politycznej młodzieżówki na świecie – którym jest poseł Bogusław Wontor.

                W polityce – nawet tej lokalnej – najważniejsze jest wywoływanie emocji, a gorzowska lewica wywołuje głównie współczucie oraz odruch politowania. Aż się prosi o nieformalny sojusz gorzowskich struktur SLD z grabarzami i sprzedawcami kwiatów oraz zniczy ze Żwirowej, bo tylko wtedy partia ta będzie mogła „zejść” powabnie i z godnością.

                Wszystko dzięki Wontorowi, który spacyfikował struktury SLD w północnej części regionu, aby nie przeszkodziły mu w jesiennej reelekcji. Nie dziwi więc fakt, że wybór bezbarwnego Buszkiewicza, to dla niego powód do otwarcia „jabola” i wzniesiena toastu za tych... którzy dają się jeszcze mu nabrać.

„Maciej nie wziął się znikąd. Znakomicie reprezentował gorzowską organizację w strukturach regionalnych jako sekretarz, a więc ja mogę na jego temat wygłaszac tylko same laurki” – oświadczył na antenie Radia Gorzów przewodniczący Wontor.

Trzeba bowiem wiedzieć, że trauma po wyborach parlamentarnych w 2011 roku jest w przewodniczącym lubuskiego Sojuszu Lewicy Demokratycznej Bogusławie Wontorze wciąż żywa. Wybory w konfrontacji z Janem Kochanowskim wygrał zaledwie sześcioma głosami i gdyby nie „bratobójcza” walka o głosy – będąca konsekwencją świadomie skonstruowanej przez Wontora listy wyborczej – pomiędzy trzema wybitnymi przedstawicielami gorzowskiej lewicy: Janem Kochanowskim, Jakubem Derech-Krzyckim oraz Mirosławą Winnicką, to byłby dzisiaj co najwyżej ochroniarzem w zielonogórskim klubie „Heaven”.

Więdnący Wontor jest jak więdnąca roślina – zaczyna gnić i przyczyniać się do rozkładu wszystkiego, co wokół. Wypłukał więc partię z osobowości na południu: Andrzej Bocheński, Andrzej Brachmański, Janusz Kubicki czy Filip Gryko, a teraz w walce o przeżycie podobnie postępuje na północy.

Liczy na to, że skoro buraki obradzają na krowim łajnie, to podobnie będzie z „hodowanymi” przez niego politykami.

Brakuje gorzowskiej lewicy świeżości ideowej oraz pomysłów na wymyślenie siebie od nowa. Tym bardziej to dziwne, że to nie inteligencka Zielona Góra, ale robotniczy Gorzów – z TPV, Faurecią, SE Berdnetze - powinien być rezerwuarem politycznego poparcia dla SLD.

Nie jest więc dzisiaj gorzowskie SLD – po zmarginalizowaniu J. Kochanowskiego i Marcina Kurczyny -poważnym uczestnikiem życia publicznego, ale gałęzią taniej branży rozrywkowej. Kabarety są zaś lepsze i gorsze.


Ten jest gorszy...


Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...