Nowy prezydent nie ma wyjścia – może rządzić lub administrować,
ale krytyka jego poczynań w pierwszym półroczu nie daje mu wyboru: powinien „szarpnąć
cuglami” i
zamiast się bronić, tłumaczyć oraz krygować z upublicznieniem „Raportu
otwarcia”,
przejść do ofensywy. Zmiany w spółkach miejskich to warunek sinequa non by zachował
wiarygodność i mógł w spokoju robić swoje...
...bo zarzuty
o nepotyczny początek zmian kadrowych w Urzędzie Miejskim oraz bezczynność w prostych sprawach są w większości zasadne, ale już czynienie
prezydentowi Jackowi Wójcickiemu zarzutu z chęci wymiany rad nadzorczych
i zarządów miejskich spółek, to gruba przesada.
Wystarczy
pochylić się nad karierami niektórych prezesów i dyrektorów –ze
szczególnym uwzględnieniem kreowanego na „biznesową gwiazdę” prezesa Gorzowskiego Rynku Hurtowego – by się
przekonać, że przed objęciem funkcji w ich życiu nie wydarzyło się nic
szczególnego, a jedyną dźwignią w ich karierach był prezydent Tadeusz
Jędrzejczak, któremu wiedzy, kompetencji i geniuszu odmówić nie można.
„Musimy mieć kontrolę nad spółkami, skoro są to
spółki komunalne, a same rady nadzorcze nie do końca odwzorowują oczekiwany
przez nas sposób funkcjonowania spółek” – uważa
prezydent Wójcicki.
I słusznie, bo
dobre zmiany personalne w miejskich spółkach i jednostkach –o ile „towarzyszy Szmaciaków” nie nie zastąpią
sympatie lub żony sponsorów– to dzisiaj papierek lakmusowy tego, czy nowy
prezydent i jego współpracownicy wiedzą czego chcą i potrafią korzystać z podległego im instrumentarium.
Jako włodarz miasta
stał się bezpośrednim i pośrednim szefem dla blisko 200 dyrektorów, prezesów,
komendantów, kierowników oraz ich zastępców, wydając co roku na ich utrzymanie
– znów pośrednio lub bezpośrednio - ponad 12 milionów złotych. Jest też „pracodawcą”
dla dużo większej liczby osób: kilkuset urzędników i kilku tysięcy pracowników
podległych jednostek, które nadzoruje bezpośrednio lub przez delegowanych urzędników
i menadżerów.
Oni sami zniknęli z
mediów, licząc na to, że nikt o nich nie wie lub zostaną zapomniani. Nie można
im zarzucić lenistwa, bo można odnieść wrażenie iż
w wielu przypadkach jest jak na PRL-owskiej budowie w trakcie wizyty sekretarza wojewódzkiego, gdzie
pracownicy budowlani jeździli taczkami z taką gorliwością, że nie mieli czasu ich
załadować.
„Gorzowskie spółki działają w odseparowaniu od
siebie i od miasta. Nie ma synergii i patrzenia w jednym wspólnym kierunku, ale
wyłącznie patrzenie przez pryzmat spółek. Będa zmiany i nie o osoby chodzi, ale o zmianę myslenia o
funkcjonowaniu, by realizować cele miasta” – konstatuje na antenie Radia Gorzów wiceprezydent Łukasz
Marcinkiewicz.
Dużo w tym racji, bo niestety od lat w wielu spółkach obowiązywała
zasada jak z pierwszego bankietu Nikosia Dyzmy: „Trzeba się nawpierdalać, zanim nas wypierdolą”, co skutkowało tym, że miejskim podmiotom bliżej było i jest do
Państwowych Gospodarstw Rolnych, aniżeli modelu biznesowego na którym oparte
jest funkcjonowanie firm prywatnych.
Lapidarnie ujęła to w jednej ze swoich wypowiedzi szefowa klubu radnych
Ludzie dla Miasta Marta Bejnar-Bejnarowicz.
„Należałoby sprawdzić, czy spółki realizują zadania dla dobra
mieszkańców, czy stawiają sobie za cel utrzymywanie struktur kosztem
mieszkańców. Na razie przychylam się do opinii, że gorzowskie spółki komunalne
nie mogą działać jak państwo w państwie i należy dokonać głębokiej
restrukturyzacji ich funkcjonowania” – stwierdziła.
Trudno się z nią nie zgodzić, bo wystarczy pobieżna
analiza zadań oraz wyników finansowych w konfrontacji z kosztami funkcjonowania
Gorzowskiego Rynku Hurtowego, by dojść do wniosku, ze prezes powinien być co
najwyżej dyrektorem lub kierownikiem, a spółka zakładem budżetowym. Dzisiaj
prezes tej spółki jest „superwoźnym” i „półrolnikiem” z pensją równą prezydentowi.
Inna sprawa, że menadżerowie, dyrektorzy i kierownicy jednostek, którzy
oficjalnie uczestniczyli w wyobrach po jednej ze stron, powinni mieć świadomość, że taka postawa pociąga za sobą
konsekwencje przed którymi mogłyby ich obronić tylko wysokie kwalifikacje oraz realne
dokonania. Tu z łatwością obroni się prezes ZUO Marek Wróblewski, ale
cała reszta nie jest nie do zastąpienia, a nawet zastąpiona kimś innym być
powinna.
Owszem, wnet
pojawią się głosy, że to brutalny zamach na władzę i dbanie o swoich, ale przeciwnicy
prezydenta J. Wójcickiego powinni
pamiętać, że eksprezydent T. Jędrzejczak nie miał nic przeciwko
krytyce swojej osoby, ale mocno się irytował na tych, którzy krytykowali
wszystko i zawsze – tylko dlatego, że robił to właśnie on.
Tradycja jest niestety podtrzymywana, ale nijak się ma do tego, czego
oczekiwał były prezydent. Pod rozwagę ...