Przykład zielonogórskiego rajcy, to inspiracja to głębszej analizy nad
wpływem trunków, dziewczynek i pieniędzy na życie publiczne. Mają rację
przedstawiciele tajnych służb – tych dawnych oraz współczesnych - że najlepszym
sposobem na rekrutację współpracowników jest jedna z trzech przypadłości, które
symbolizują: korek, worek oraz rozporek. Inaczej mówiąc: skłonność do alkoholu,
finansowa chciwość i słabość do kobiet. Politycy popadają w kłopoty z powodu
powyższego najczęściej bez aktywności służb specjalnych …
Od lewej: J. Kaczanowski, W. Szadny, J. Bachalski i K. Kawicki |
… a wspólnym mianownikiem dla ich
„wybryków” był zawsze alkohol. Jedni
przyznają się od razu, inni próbują racjonalizować, a nawet oskarżać, jeszcze
inni obracają wszystko w żart. Co ciekawe, kłopoty lubuskich polityków po alkoholu
nie mają zabarwienia partyjnego i dotyczą zarówno lewicy, prawicy, jak też
partii tzw. środka. "Nie wiem jak doszło do tego zdarzenia. Po wyjściu
z lokalu, gdzie uczestniczyłem w wieczorze kabaretowym, straciłem
z nieznanych mi powodów, świadomość” – mówił w 2007 roku
polityk zielonogórskiego Prawa i Sprawiedliwości Robert Sapa, który tak pokochał swoje miasto, że postanowił przespać
się na usytuowanej pod tamtejszym ratuszem ławce. Gdy zaniepokojeni policjanci
próbowali go obudzić – jak przystało na PiSiora - zaczął wymachiwać rekami,
kopać ich, a także mocno im ubliżać. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu, a ten
sprawę umorzył dając politykowi rok próby. Rok wcześniej, bo w październiku
2006 roku, pełni „snu sprawiedliwych”
nie zaznali także politycy gorzowskiej Platformy Obywatelskiej poseł Waldemar Szadny i senator Jacek Bachalski, dzisiaj lider Twojego
Ruchu i kandydat do Parlamentu Europejskiego. Tu jednak udało się ustalić
winnego – w Gorzowie gościł tego dnia lider PO Donald Tusk, a gdy odjechał do Warszawy, „absolutnie trzeźwi” politycy postanowili skosztować serwowanych na „Statoil”
hot-dogów. Wówczas poseł poszedł do toalety, a senator zasnął na stoliku. Poseł
mocno mu pozazdrościł i w spokoju postanowił zrobić to samo, co nie umknęło
bystrej uwadze „zatroskanego obywatela”,
a zdjęcie trafiło do mediów. „Absolutnie nie byliśmy pijani. To był dla nas
trudny dzień. Bardzo trudny i stresujący. Spadła adrenalina i nasze organizmy
wysiadły. To musiała być chwila” – tłumaczył w „Gazecie Wyborczej” ówczesny
senator RP Jacek Bachalski, nie robiąc przy tym z całej sytuacji dramatu, bo
też nie miał powodu – po prostu był zmęczony polityką. Więcej krzepy okazują
się mieć przedstawiciele lewicy, bo nie tylko nie zasypiają, ale w dodatku mogą
kontynuować imprezy nawet po ich oficjalnym ich zakończeniu. Rzecz zdarzyła się
w 2005 roku, a bohaterem medialnego skandalu okazał się członek zarządu
województwa – dzisiaj wiceprezes Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i
Gospodarki Wodnej - Maciej Kałuski. Policja
zatrzymała go po 2-ej w nocy z alkoholem w ręku, a gdy próbowała wylegitymować,
by wlepić mandat za picie w miejscu publicznym, mocno i wulgarnie się jej
oberwało. Polityk publicznie zaprzeczał, ale policjanci byli pewni swego. „Pił w miejscu publicznym i przeklinał. Nie
badaliśmy go alkomatem, bo nie było to konieczne” – mówił wówczas rzecznik
nowosolskiej policji. Nie był pierwszy, a „korek”
był powodem kłopotów dwóch innych działaczy SLD – tym razem w Gorzowie, co
miało miejsce w 1997 i 2003. Pierwsza data dotyczy ówczesnego członka Zarządu
Miasta Jana Koniarka, który mocno „pod wpływem” proponował swoje „nietypowe usługi” uczestniczkom targów
budowlanych - których miasto było współorganizatorem, a druga odnosi się do
wpadki przewodniczącego Rady Miasta Jana
Kaczanowskiego. Uczestniczył z partyjnymi kolegami w imieninowej imprezie,
po czym wsiadł do samochodu i z 0,7 promila „wpadł” na dwa policyjne radiowozy
w miejscu, gdzie nie jeżdżą one nawet dzisiaj. „To prowokacja agencji ochrony” – bronił się wówczas J. Koniarek z
SLD. „Popełniłem błąd, rezygnuję” –
zachował się z godnością i klasą J. Kaczanowski. Wszystko mniej więcej w tym
samym czasie, gdy piszący te słowa – wówczas w konserwatywnej AWS – „pod wpływem” został sfotografowany In flagranti i to nie z kimś bliskim,
lecz kobietą lekkich obyczajów. Sprawa od początku szyta grubymi nićmi, ale nie
zmienia faktu iż zadziałał nie tylko „korek”,
ale również „rozporek”. „Potwierdziłem
niestety tezę, że im wyżej małpa wchodzi na drzewo, tym bardziej widać jej
tyłek” – to tłumaczenie z raczkującego wówczas TVN24. Współczesność to jednak
przede wszystkim „korki” i kłopoty z
alkoholem, choć przykład byłego premiera Kazimierza
Marcinkiewicza potwierdza tezę, że samcza pożądliwość - a więc ów mityczny „rozporek” - potrafi wywołać skandal nawet wśród największych. „Sezon
na leszcze” rozpoczął dwa lata temu lewicowy doradca Prezydenta Zielonej Góry Tomasz Misiak, który tak się zaangażował
w organizację „Winobrania”, że tuż nad ranem zatrzymano go z niespełna promilem
w organizmie. Nie kręcił, nie zmyślał, ale zachował się z klasą. „Nie chcę szkodzić miastu i prezydentowi,
odchodzę” – ogłosił dosłownie po wyjściu z komisariatu policji. Trochę
inaczej niż sekretarz Gorzowa Ryszard
Kneć, który przestępstwa nie popełnił, ale jednak przyłapano go „pod
wpływem”, gdy swoim samochodem przejechał na pomarańczowym świetle. „Kierowca znajdował się w stanie po spożyciu
alkoholu” – ogłosił w mediach rzecznik lubuskiej policji Sławomir Konieczny. Sam zainteresowany
twierdził, że to nieporozumienie bo wypił jedynie lekarstwo o nazwie „Vita
Buerlecithin”. W 2009 roku sąd go skazał za wykroczenie, ale na
szczęście w polityce i administracji pozostał, choć politycy opozycji z
wykroczenia próbowali zrobić wielką aferę. I teraz sytuacja ostatnia – a tym
samym najbardziej żenująca przykład politykierstwa i cwaniactwa, którego
bohaterem stał się „pupil” poseł Bożenny Bukiewicz. Zielonogórski radny
Platformy Obywatelskiej Kamil Kawicki
nie tylko dostał „korkiem”, ale
podjął nawet próbę relatywizowania swojego czynu, a po wyroku skazującym
przyspawał się do fotela w zielonogórskiej Radzie Miasta, która dzisiaj – po tygodniach
kombinowania przez polityków „zgniłej”
Platformy Obywatelskiej – podjęła uchwałę o wygaszeniu mu mandatu. „Swój czyn oceniam nagannie, mieszkańców
przeprosiłem, ale to jest polityczna nagonka. Czuję się dobrze w pracy z ludźmi
na osiedlach” – powiedział w Radiu Zielona Góra, nie zamierzając rezygnować
z pracy w Radzie Miasta do dnia rozstrzygnięcia sprawy przez Sąd Administracyjny.
Jego pewność siebie, to przede wszystkim efekt obrony przez liderkę PO, co
niektórzy żartobliwie i na wyrost interpretowali nawet, że może potajemnie oberwał także „rozporkiem”. Fakty są takie, że godniej
by się zachował rezygnując, bo nowy Kodeks Wyborczy – który zacznie obowiązywać
już na jesień - uniemożliwia kandydowanie tylko osobom skazanym na karę
pozbawienia wolności, a w jego przypadku była to tylko grzywna …