Kelnerzy to zawód zacny, ale gdy zwróci się im uwagę – że noszą się jak
lumpy, mają niepodstrzyżoną brodę, są życiowymi nieudacznikami lub posiadają
takie lub inne ubytki w uzębieniu – to kelner przyjmuje odruch obronny: pluje
do zupy, wylewa ją na garnitur lub nie reaguje na konsumenckie sygnały. We
wszystkich gorzowskich restauracjach jest jak najbardziej w porządku i z pełną
kulturą – głównie dlatego iż nie bywają tam niektórzy dziennikarze – ale już w
redakcjach „syndrom kelnera” sięgnął
zenitu …
… tak też przysłowiowy kelner –
na co dzień w zawodzie dziennikarza – jest często przekonany o swojej wielkości,
a wszystko dlatego, że „obsługuje”
najważniejszych. „Skoro on taki ważny, a
ma takie same lub gorsze maniery niż ja, to mogę być na jego miejscu” –
myśli sobie ćwierćinteligent, często z prasową legitymacją ważnej ogólnopolskiej
redakcji w kieszeni. Wypisz wymaluj, jak u Martina
Heideggera, a różnica tylko jedna: kelner stawia talerze, a dziennikarz
podstawia mikrofon. Frustracja z powodu osobistej pozycji i własnych refleksji na
przyszłość przechodzi w traumę identycznie: „On nie jest lepszy ode mnie. Pokażę jego małość”. Poszło o list
otwarty młodej i ekscentrycznej aktywistki, która – trochę jakby „niby taka sama jak my, a jednak inna” – opublikowała
go publicznie dużo wcześniej, nim otrzymał go adresat. Rzecz dotyczyła wystawy „Miasteczko Landsberg”, która została
zdemontowana z powodu procesji Bożego Ciała, niedzielnego spotkania kibiców „Stali’
oraz wystawy samochodów zabytkowych, a „kelnerom”
posłużyła do ataku na prezydenta Tadeusza
Jędrzejczaka. Publicznym listem i jego nagłośnieniem chcieli wystąpić w
roli niewinnych „hobbitów”, ale trudno
im było udowodnić, że prezydent Gorzowa służy ciemnym siłom Mordoru. Do walki
zaciągnęli więc stylistykę, interpunkcję oraz literówki, ale nie od dziś
wiadomo iż słowa powinny być jedynie cieniem czynów. Jędrzejczak gorzej pisze,
ale efekty jego pozytywnej działalności można łatwo zweryfikować: środki
unijne, bulwar, amfiteatr, „Słowianka”, Filharmonia Gorzowska, TPV, tysiące nowych
miejsc pracy oraz wiele innych przedsięwzięć. Redaktor Dariusz Barański pisze lepiej, ale pierwszym lepszym efektem jego działalności
jest plajta naleśnikowego biznesu – „Łubu
Dubu” było lepsze, tak jak „Empik”
i „Matras” jest lepszy od lokalnych
księgarni. Dzisiaj może twarzą w twarz stanąć z właścicielem księgarni „Daniel”,
bo ich osobiste doświadczenia predestynują ich do bycia twórcami dzieła pt.„Jak prowadzić biznes, by upadł”. Innymi
słowy - red. Barański - z redakcji, która zasługuje na szacunek – kreował
się na arystokratę rozumu i rozwagi, a w przedmiotowej sprawie okazał się, co
najwyżej podróbką cervantesowskiego Sancho
Pansy. „Na świecie potrzebni są i
tacy, i owacy” – można by zacytować giermka, mądrego znacznie mniej niż
jego osioł, którego konstatacja uzasadnia sens tolerowania żenujących działań
dziennikarza. Zresztą nie pierwszy raz warto podkreślić, że z tęsknoty za
zniszczonymi przez media autorytetami, często ucieka się do mitu o
bezgrzeszności dziennikarzy, którzy są nie mniej – a może znacznie bardziej –
zdemoralizowani i skorumpowani niż ci, których opisują. Do rzeczy i „dzieła” dziennikarza. „Inicjatywa Obywatelska
wystosowała do prezydenta list otwarty w sprawie wystawy <Miasteczko
Landsberg>(…).Publikujemy list w całości. Także odpowiedź prezydenta, którą
zmieścił w nocy z wtorku na środę o godz. 0.33 na swoim profilu na FB. Ponieważ
zarzuca innym cenzurę, nie ingerujemy w żaden sposób w treść, którą uznajemy za
oficjalne stanowisko prezydenta w tej sprawie” – napisał redaktor Barański. Tym samym opublikował dwa listy: otwarty i
miły sobie w sprawie wystawy, który do prezydenta nie odtarł, a także prezydencką
odpowiedź z telefonu – nieco rachityczną, bo zawierającą literówki, ale
obnażającą kłamstwa tego pierwszego. Cel dziennikarza był jeden – by w
kłamliwym wrzasku, skowycie oraz tupocie głupoty przeciwników prezydenta, ukryć
sens dyskusji: organizatorom wystawy „Miasteczko Landsberg” nie chodziło o
wystawę, ale ustawienie siebie, nie teraz, ale po wyborach. „Namawiamy do dialogu” – napisała Alina Czyżewska. „Rozmawiałem z Panią Aliną Czyżewską. Podałem swój numer
komórkowy z prośbą o telefon w poniedziałek, abyśmy ustalili co dalej z
wystawą. Oczywiście nie zadzwoniła. Ale napisała list otwarty zamieszczony na
cenzurowanej stronie” – odpowiedział prezydent, co też „kelner” uznał
za powód do naplucia mu do zupy, a potem tłumaczenia tego na jego
społecznościowym profilu. „Jako reprezentant Gazety Wyborczej powinien pozostać
bezstronny, bo ogólnopolski dziennik tego wymaga. To nie świadczy dobrze o Panu” – skomentował działania dziennikarza prezes GRH Mariusz Domaradzki. „Nie należę do żadnej partii, choć swoje
poglądy mam. Siłą rzeczy angażuję się w politykę, bo - powtórzę i będę
powtarzał jak mantrę - polityka to roztropne działanie dla wspólnego dobra.
Natomiast w tym wypadku, to już zupełnie chybiony "zarzut". Przepraszam,
ale nie skorzystam akurat z Pana pouczeń co dobrze o kimś świadczy lub nie
świadczy. Mamy inne standardy?” – skonstatował „kelner”, a potwierdzeniem jego „standardów”
jest nagranie, które tu i ówdzie, w zależności od potrzeb okazuje lub tylko o
nim mówi. W jego obronę przyszedł kolejny – tym razem uczciwie rzecz biorąc
zawodowo pozytywnie spełniony – Wiesław
Ciepiela: „Prawo wolności głoszenia myśli zapewnia
redaktorowi konstytucja. Twoja wypowiedź przywołująca redaktora do porządku
wygląda jak próba zamknięcia ust”. Nic dodać nic ująć – wszystko było w
redakcji „Wprost”, a duża liczba policjantów – warto powtórzyć iż dowcipy o ich
„inteligencji” nie są przesadzone – wszystko wyjaśnia. Reasumując - obywatelska
aktywność jest potrzebna, ale podnoszenie każdej debaty o mieście do
rynsztokowej krytyki prezydenta, to prosta droga do potwierdzenia, że nie
chodzi „o coś”, ale „o kogoś”, a jeśli jednak o coś, to o
pieniądze: posady, przetargi, zlecenia. Tak samo z dziennikarską bezstronnością, która wcale nie musi, a
nawet nie powinna, oznaczać braku politycznych poglądów. Niestosowne jest
oczekiwanie od dziennikarza bezstronności, ale czymś skrajnie niestosownym jest
udawanie, że takim się jest. Barański nigdy nie był i ma do tego prawo, ale niech chociaż nie udaje "hobbita"...