Przejdź do głównej zawartości

Wolność jest dla wolnych, a "syndrom sztokholmski" ma się w lubuskich mediach dobrze

Akcja prokuratury, policji i służb specjalnych w redakcji „Wprost” była zamachem na wolność mediów, ale tylko dlatego iż w tamtej redakcji ludzie wolni jeszcze byli. Do lubuskich redakcji nikt już wkraczać nie musi, bo w wielu przypadkach jej szefowie są z władzą i jej pieniędzmi w takiej symbiozie, że jakikolwiek opór byłby wręcz śmieszny. Służby nie rejestrowałyby akcji wejścia do redakcji, ale ekscentryczny w ich rozumieniu opór dziennikarzy w obronie wolności mediów …
     
Oczywiście nie wszyscy dziennikarze i nie każda
redakcja. Problem jednak jest, ale obecny stan
jest na rękę politykom - nawet tych, którzy klepią
dziennikarzy po plecach...
 … z której ci sami już dawno zrezygnowali, by mieć święty spokój. Warto pójść o zakład, że regionalni dziennikarze spoglądali na red. Sławomira Latkowskiego z zazdrością, entuzjazmem, ale też niedowierzaniem i pewnym smutkiem. Widok szefa redakcji stawiającego się władzy i broniącego swoich ludzi przed jej zakusami, to w tej części geograficznej ewenement na skalę lądowania Jumbo Jeta w Babimoście – to się niestety nie wydarzy. Dwa bieguny oddalają się od siebie coraz bardziej: partykularne interesy wydawcy i redaktora naczelnego oraz chęć rzetelnej pracy przez zwykłych dziennikarzy.
       Tymczasem wolność jest dla ludzi wolnych, a „syndrom sztokholmski” o którym mówił w jednym z nagrań minister Bartłomiej Sienkiewicz, udzielił się także wielu dziennikarzom: choć na co dzień są przez polityków często traktowani koniunkturalnie, brutalnie, bez szacunku i „z butą”, to odczuwają do nich sporo sympatii. Więcej, proces ten zaszedł tak daleko, że definicję „syndromu sztokholmskiego” wyczerpuje w stu procentach: ofiary zaczynają swoim prześladowcom pomagać w osiągnięciu zamierzonego celu. Innymi słowy – kiedy przez lata w kontaktach z politykami i służbami wybierało się „święty spokój”, nie należy teraz oczekiwać, że oprawcy uszanują świętość wolności mediów.
        Wchodzenie policji lub innych służb do redakcji budzi słuszne oburzenie i niepokój, ale w dyskusjach warto unikać histerii i stwierdzeń typu: „bez precedensu”, „jeszcze nigdy w wolnej Polsce”, „sytuacja niespotykana w demokracji” i tym podobnych. Warto też wiedzieć, że śmiałość państwowych służb nie wynika z ich siły – powiedzmy sobie wprost iż prześmiewcze dowcipy o inteligencji policjantów i prokuratorów wcale nie są przesadzone  –ale słabości mediów, które w realizacji misji kontrolowania władzy abdykowały już dawno, a biała flaga powinna być elementem winiety prawie każdej lubuskiej redakcji.
        Warto to napisać, bo to smutna prawda: w warunkach lubuskich, spośród całej palety znanych dziennikarzy, swojego laptopa z danymi o informatorach, broniłby zapewne red. Zbigniew Bodnar z Radia Zachód, Maja Sałwacka z „Gazety Wyborczej” lub Hanna Kaup z gorzowska.pl i Roman Błaszczak z Radia Plus, ale cała reszta – i warto postawić w tym zakładzie dolary przeciw orzechom – wydałaby wszystko co ma, a nawet dorzuciła adresy i telefony komórkowe informatorów. Nie dlatego, że zwykli dziennikarze by tego chcieli – zostaliby do tego zmuszeni przez prezesa, dyrektora lub redaktora naczelnego.
     Co do samego wchodzenia do redakcji, to tylko w Gorzowie taka sytuacja miała miejsce dwukrotnie: w 1998 roku w przypadku Telewizji GTV - gdy policja bezskutecznie zażądała od red. Tomasza Krutkiewicza wydania nagrania z dealerem narkotykowym, a także w 2002 roku, gdy kilku funkcjonariuszy wtargnęło do „Gazety Lubuskiej”. W tym ostatnim przypadku materiały i stosowne wyjaśnienia zostały policjantom wydane natychmiast i bez protestu, po zatrzymaniu dziennikarza. Najbardziej spektakularne wejście do redakcji było jednak udziałem nie służb, ale polityków – w 1995 roku obecny wojewoda Jerzy Ostrouch na czele z kilkunastoma ochroniarzami siłowo zajął redakcję „Gazety Lubuskiej”, którą wraz ze współpracownikami okupował do późnego popołudnia.
Lubuscy dziennikarze rzadko kiedy zadają pytania – nawet jeśli bardzo by tego chcieli. Nie szukają newsów – lecz czekają na marszałkowskie biuletyny. Nie ryzykują i nie poruszają trudnych tematów – bo wkurzy się redaktor naczelny, a dyrektor lub prezes nie dostanie przelewu za promocję programów unijnych. Po co pisać i mówić o pijanych prokuratorach z Nowej Soli – skoro można pisać o pijanym polityku opozycji. Po co się wysilać w szukaniu tematów – rzecznik policji i prokuratury coś podrzuci.

      Nie ma odwagi, to i wolność nie jest potrzebna. Historia Stanów Zjednoczonych pokazuje, że nie wszyscy niewolnicy chcieli być od razu wolni. Tak samo z mediami – po co się stawiać, skoro można żyć z dnia na dzień… 

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...