Sposób myślenia „starego-nowego”
kierownictwa gorzowskiej „Solidarności” o rynku pracy i wartości jaką jest
zatrudnienie w dobie korporacji, to jak obrazek Amisza w Nowym Jorku –
metropolie się rozwijają, stając się coraz bardziej nowoczesne oraz „inteligentne”, a Amisze dalej tkwią w
XVII wieku. Bogaty zrozumie biednego, mądry nauczy głupiego, ale ktoś kto nigdy
nie pracował tak na serio, nigdy nie zrozumie tych, którzy czynią to od lat ...
Piątkowe wybory w gorzowskiej „Solidarności”,
to klasyczny przykład zwycięstwa pyrrusowego, gdy koszty jakie ta organizacja będzie
ponosić za brak jakiejkolwiek dyskusji o
przyszłości związku, za koniunkturalizm, udawane na użytek publiczności kontestacje
oraz z powodu uczynienia z niej na
poziomie regionalnym jedynie miejsca dobrze płatnego „bycia dla bycia”, będą nieporównywalnie
większe niż zyski. „Nie było sensu
startować, bo Waldek z Jarkiem już dawno dogadali się z trzema największymi i
sami mocno pokombinowali ze swoim własnym zapleczem w <Stilonie>, gdzie
przez chwilę nawet zapomnieli płacić składek” – mówi NW wpływowy działacz,
nawiązując do trwających od marca kombinacji przy konstruowaniu struktury
związku w „Stilonie” i powstałych na jego bazie spółkach. Dotychczasowy
przewodniczący regionalnych struktur „Solidarności” Jarosław Porwich został wybrany po raz trzeci, ale po raz pierwszy
w historii związku nie miał konkurentów. Dlaczego ? Brak kontrkandydatów nie
wynika niestety z siły i powszechnie uznawanego „geniuszu” starego – nowego przewodniczącego, ale z pogłębiającej
się słabości związku. W obszarze pracowniczym – jako organizacja zakładowa i
nie identyfikująca się z „centralą” –
ma się całkiem dobrze. Jako struktura regionalna – został wypłukany z
autorytetów i stanowi jedynie miejsce zatrudnienia dla najbardziej zasłużonych lub też bystrych w dbałości o to co raz zdobyli. Jest dziś platformą do
załatwiania mniejszych i większych „deali”
oraz leczenia kompleksów z powodu politycznej marginalizacji. W trakcie piątkowych
wyborów konkurentów mogło być przynajmniej trzech : Krzysztof Gonerski – szef związku w gorzowskiej „Enea”, Marek Tymanowski – lider związku w SE
Bortnedze oraz najbardziej z nich znany Andrzej
Andrzejczak z gorzowskiego szpitala. „Andrzeczak
nie chciał, bo już właściwie jedną nogą jest na emeryturze, a Gonerskiemu i
Tymanowskiemu zamiana funkcji szefa organizacji zakładowej na szefa związku w
regionie nie opłaca się finansowo” – mówi NW wpływowy działacz „S”,
podkreślając iż 8 tysięcy brutto szefa gorzowskiego regionu, to bardzo niewiele
przy wynagrodzeniach szefów związku w SE „Bortnedze”, a przede wszystkim w „Enea”.
„Mieliśmy nadzieję, że uda się namówić szefa
związku w Poczcie Polskiej Sławomira Steltmanna, który miałby spore szanse i
nie straciłby finansowo na zmianie stanowiska, ale on mocno podkreślił, że chce
być lojalny względem Jarka, którego funkcjonowanie w godzinach pracy ocenia
krytycznie, ale przeciwko któremu nie wystartuje” – dodaje działacz. Co
ważne, każdy z nich miałby spore szanse na zwycięstwo oraz dokonanie tego, co –
przy obiektywnym dostrzeżeniu ich talentu oraz związkowego „drygu” - nigdy nie uda się tandemowi J.
Porwich – Waldemar Rusakiewicz:
profesjonalizacji związku oraz uczynienia z niej organizacji „propracowniczej”, a „nie „antypracodawczej”. Nie dlatego, że J. Porwich
oraz jego zastępca są źli i nie chcą zmian, tak im wygodniej lub taką mają
strategię, ale dlatego iż nie potrafią i biorąc pod uwagę zmieniające się
systemy organizacji i zarządzania firmami – po prostu nie potrafią. Obaj nigdy dłużej
nie pracowali w normalnej firmie i na normalnych stanowiskach - gdzie rozlicza
się za wyniki i efekty, nie byli szefami ani pracownikami – ale zasiadali w
komisjach zakładowych, a co za tym dalej idzie: nie doświadczyli tego co ludzie
dla których chcą być autorytetami. Od zawsze funkcjonowali na etatach związkowych
lub politycznych, a rynek pracy, struktury firm oraz sposób zarządzania nimi,
przeszedł w ostatnich kilku latach „rewolucję
kopernikańską”, która powoduje iż ludzie pokroju „starych-nowych” władz związku wyglądają w pierwszej lepszej
korporacji międzynarodowej w regionie jak Amisze w Nowym Jorku. „Czuję się dowartościowany, bo mnie wybrano,
ale dowartościowani zostali też moi współpracownicy, bo zostali wybrani” –
to komentarz tuż po wyborze, a drugi warto pozostawić bez reakcji: „Wojewoda Jerzy Ostrouch także nam pomaga, choć nie mogę
powiedzieć w jaki sposób”. „Nam” czyli „komu” ? Jeśli jest tak dobrze i wręcz wzorowo – inaczej niż w kraju – to może
gorzowska „Solidarność” pomoże
wojewodzie Jerzemu Ostrouchowi, a co za tym dalej idzie: wróci do rozmów z nim
w ramach Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego ? Nie wróci, bo to tylko „cyrk”
w którym chodzi o posady – tą rządową u Donalda Tuska oraz te związkowe na trzy
lata. A pracownicy ? „W wielu
zakładach mamy dużo problemów i musimy z pracodawcami spierać się o sprawy,
które należą się pracownikom, stąd bardzo często składamy pozwy do sądów” –
powiedział Porwich. Amisze mają się dobrze, a świat idzie do przodu. Związki na Powązki ...