Przejdź do głównej zawartości

"JA" zebrałem, "ONI" nie wpłacili...

Jaki biznes i biznesmeni - takie standardy. Jaka wiarygodność imprezy - takie jej efekty. Nic nie trwa wiecznie, a kiedy idea od początku podszyta jest hipokryzją, nie do końca czystymi intencjami oraz zwykłym „parciem na szkło”, to nie ma co się dziwić, że beneficjenci „szczodrości gorzowskiego biznesu” zostają na lodzie...

Trudno odmówić mu talentu do autopromocji, a także smykałki do biznesu. Był
wykonawcą wielu waznych dla regionu i miasta inwestycji, ale kiedy rzemieślnik
chwali się robotą w cudzym domu bez wiedzy gospodarzy i czyni z tego sposób
na życie, to prędzej czy później się wyłoży. Sprawa balu, to tylko ułamek tego, co
irytuje tych, którzy Komarnickiego lubią: "Ja", "Ja", "Ja", nie często: "My", "Oni"...
...a organizatorzy Balu Charytatywnego Stali Gorzów – nie wyłączając z tego prezesa honorowego klubu Władysława Komarnickiego - stają się pionierami nowego zjawiska społecznego o wdzięcznej nazwie „bańka charytatywna”. Analogia do „bańki spekulacyjnej” jest jak najbardziej uzasadniona –  to stan rynku w którym cena dóbr znacznie przekracza ich wartość, co po jakimś czasie doprowadza do załamania się mechanizmu i krachu. Nie inaczej z gorzowską „bańką charytatywną” – wartość ogłoszonych w mediach środków z licytacji od początku jest lipna i pod publiczkę, medialny przekaz zostaje zweryfikowany i następuje krach autorytetu tych, którzy opowiadali dyrdymały.  Inaczej mówiąc - kołtuńska recepta na medialny sukces w Gorzowie jest prosta: zorganizować bal lub wziąć udział w licytacji w której nie płaci się od razu, pokazać buzię w telewizji w charakterze „dobrodzieja” i „łaskawcy”, a następnie wypiąć się do całości tylnią częścią ciała. „Cała ta zbiórka jest przykładem niewiarygodnej bezczelności, gdy ogłasza się iż zebrano 240 tysięcy złotych, miesiąc później wręcza się publicznie czeki jako potwierdzenie iż te pieniądze za moment wpłyną, po czym po kilku miesiącach okazuje się iż z kwoty blisko 240 tysięcy przekazano tylko 40 tys.” – podsumowuje sprawę samorządowiec, prawnik i b. prezes „Stali Gorzów” Jerzy Synowiec. „Jaka w tym wina Władysława Komarnickiego?” – dopytywał w Radiu Gorzów red. Piotr Bednarek. „Jakich ludzi on sprasza na tą imprezę ? Po drugie: człowiek honorowy jeśli wyciąga publicznie czeki bez pokrycia, to powinien te środku uregulować z własnej kieszeni. I tak sobie wyobrażam, że zrobi to organizator. Jeśli czeki nie mają pokrycia to organizator powinien wyciągnąć pieniądze z własnej kieszeni lub wskazać osoby, które brały udział w licytacji – jedli, pili i bawili się przy Bayer Full, a potem nie zapłacili” – słusznie irytuje się Synowiec. „Każda złotówka jest dla nas bardzo cenna, a także pilnowana i rozliczana” – mówił 17 lutego br. podczas konferencji prasowej W. Komarnicki. Już na samym balu, zaraz po ogłoszeniu wyników licytacji, cieszył się także dyrektor Hospicjum Marek Lewandowski: „Widać, że licytujący się przy tym biciu kolejnych rekordów dobrze bawią, a beneficjenci balu tylko na tym zyskują”, choć 19 maja br. – a wiec kilka miesięcy po imprezie – jego entuzjazm jakby osłabł. „Mamy pieniądze tylko z tych firm, które musiały z nami podpisać darowizny” – mówił w Radiu Gorzów. Co na to organizatorzy ? „Czekamy aż wszyscy darczyńcy wpłacą zadeklarowane pieniądze. Wydaje się, ze najsensowniejszym będzie przekazywanie tego co już jest. Nie ma sensu czekać na całość, bo możemy się nie doczekać” – odpowiedział 19 maja br. bogu ducha winny prezes „Stali” Ireneusz Zmora, co nijak się ma do tego co 18 marca br. mówił na konferencji jego poprzednik W. Komarnicki: „To są czeki, które pozwalają z dużym optymizmem patrzeć na potrzeby. Wszystkich co do złotówki poinformujemy o pełnym rozliczeniu w najbliższych dniach. Cała dokumentacja znajduje się w klubie. Każdy darczyńca może przyjść i sprawdzić, czy jego złotówka została dobrze ulokowana”. Nic dodać i nic ująć, ale trudno nie zgodzić się z tezą wielu, że przebieg imprezy oraz procesu wpłacania środków za udział w licytacji na Balu Charytatywnym Stali Gorzów jest gorszy – autor wie co pisze - niż relacje pomiędzy klientem, a prostytutką. W ostatnim przypadku zapłata za usługę jest zawsze, a w tym pierwszym, okazało się iż ktoś „dał tyłka”, ale całkowicie za darmo: błysnął na imprezie, wykorzystał i dobrze się zabawił, ale pieniędzy nie przekazał. Jest też inna wersja – prezes Komarnicki nie jest tym „wykorzystanym”, ale tym który „wykorzystał” – dziennikarzy, opinię publiczną, a w ostatecznym rozrachunku potencjalnych beneficjentów „zbiórki”, bo coś jednak nie gra. „Stal Gorzów jest marką, którą się posługujemy(…). To największa ikona w mieście” – perorował po balu prezes honorowy klubu. „Cała ta impreza to humbug, plotka i ośmiesza ona ideę oraz organizatorów” – konstatuje mec. Synowiec. Będzie jak zawsze: "Ja Władysław zebrałem", ale "Oni przedsiębiorcy nie wpłacili" ...

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...